wtorek, 18 kwietnia 2017

NOWA ODSŁONA!

Z dumą mogę ogłosić, że prace nad nową odsłoną stada Heaven Hooves dobiegły właśnie długo wyczekiwanego końca

Nowy Świat leżący po drugiej stronie Oceanu Nieba i Ziemi, morskie przygody, własne statki, nowe tereny i Bogowie... 
Czekają na to, żebyś je odkrył! 

Dołącz już dziś i stwórz swoją końską postać!



Niech Sun będzie z Wami!

Roxolanne i Reamonn

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Prezent na wielkanoc

Witajcie kochani! 

Mam ogromny zaszczyt powiadomić Was, że ruszyły przygotowania do otwarcia kolejnej części stada Heaven Hooves: Drugi Ląd!


Otwarcie i nabór do nowego laądu rozpocznie się już w święta wielkiej nocy 

~~ Roxolanne i Reamonn

poniedziałek, 10 października 2016

Od Reamonna C.D. Roxolanne

Po kilku godzinach długiej podróży, przerywanej drobnymi docinakami z każdej strony naszym oczom ukazał się niesamowity granat. Granat, który zlewał się z błękitem nieba.
- Whoah! To jest ocean? - zapytałem zaskoczony, dając Zereph’owi znak, żeby się zatrzymał.
- Piękne czyż nie? - klacz delikatnie się uśmiechnęła. - Chodź, musimy tutaj zostawić naszych przyjaciół. Dla ich bezpieczeństwa wolałabym ich nie zabierać do miasta.
- Taaaa… - jęknąłem, nie chcąc rozdzielać się z tym urokliwym gadem, którego poznałem niedawno. Już po kilkunastu minutach przypadliśmy sobie do gustu co Roxolanne skwitowała krótkim ,,jesteś tam samo dziecinny jak to pisklę’’. Spojrzałem w dół, szukając odpowiedniego miejsca i zachęciłęm smoka, aby wylądował na niedużej polanie.
Po kilku minutach oba smoki były już na ziemi, poprawiając skrzydła i nastroszone w czasie lotu łuski. Biała klacz zbliżyła się do ,,tej czarnej krowy’’ i pocałowała w pysk, między nozdrzami.
- Wracajcie do HH. Jak będziemy was potrzebować to zawołam. - widząc jej zachowanie zbliżyłem się do mojego smoka.
- Emmm… pa? - powiedziałem lekko niepewnym głosem, wpatrując się w drzewa po mojej lewej stronie.
- Naaaarka! - krzyknął w mojej głowie, by po chwili zacząć kolejną próbę zgniecenia mnie swoimi łapami w ogromnym uścisku.
- No… więc… ten… wracaj do domu… nic… sobie… nie zrób…. - powiedziałem, gdy odstawił mnie na ziemię, w międzyczasie łapiąc oddech.
- Bye, bye! - zamachał radośnie skrzydłem i wzbił się w powietrze. Towarzyszył temu mocny podmuch wiatru, których kilka stojących obok drzew. Chwilę później Kukulkan zrobił to samo, oczywiście z gracją i ostrożnością, po czym oba smoki odleciały, zostawiając nas samych.
- To w którą stronę, bo u mnie z orientacją raczej kiepsko? - uśmiechnąłem się, jeszcze raz sprawdzające czy moje skrzydła są całe.
- Tędy. - wskazała kopytem Roxolanne i ruszyła w stronę lasu.
Drzewa rosły w nim gęsto, ale igły miały jedynie na koronie, dzięki czemu nie było problemu z galopowaniem pomiędzy ich cienkimi pieniami. Nie minęło dużo czasu, aż w moje nozdrza uderzył dziwny, słony zapach.
- Co tak pachnie? - zawołałem.
- To morze! Nigdy żadnego nie widziałeś? - odpowiedziała klacz, nie zatrzymując się, a w jej głosie dało się słyszeć nutkę śmiechu.
- Nie wiem, jak było kiedyś. Tak dla twojej informacji nie przypomniałem sobie wszystkiego w magiczny sposób. - prychnąłem.
- Przepraszam. - to było ostatnie jej słowo, nim przekroczyliśmy granicę drzew.
Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy była ogromną, granatowa, poruszająca się i odbijające światło słoneczne połać. Stanąłem na szczycie wzgórza i wciągnąłem głęboko ten słony zapach, delektując się wiatrem, rozwiewającym moją grzywę.
- Podoba ci się morze? - zapytała Roxolanne, stając koło mnie.
- Widzę czarne niebo. - odpowiedziałem cichym głosem. Głowa klaczy odkręciła się w moją stronę.
- Wszystko w porządku?
- Uh? Ah… tak. O czym mówiłem? - potrząsnąłem głową, wyrzucając z siebie wspomnienie czarnego pokoju.
- Zdaje się, że o tym, jakie morze jest piękne.
- Huh? Nie sądzę, żebym mówił coś takiego. - odparłem i uśmiechnąłem się szeroko. Przeniosłem wzrok na widok rozpościerający się pod naszymi kopytami. Białe domy o niebieskich dachach, często pokryte kolorowymi tkaninami. Długie ulice, zapełnione końmi i straganami. A w oddali, unoszące się na wodzie ogromne statki o żaglach z wszytymi na nich napisami. Rozłożyłem skrzydła i bez zastanowienia wzbiłem się w powietrze, przelatując nad budynkami i ulicami.
- Zaczekaj! - usłyszałem za swoimi plecami dobrze znany mi i gniewny głos. Wybrałem na lądowisko dom z dość rozległym dachem. Gdy tylko złożyłem skrzydła, obok mnie pojawiła się Roxolanne, gotowa walnąć mnie w łeb swoim. - Mógłbyś chociaż w mieście zachowywać się kulturalnie i nie latać nad czyimiś głowami, a tym bardziej nie lądować na nie swoim dachu? - krzyknęła.
- I tak nie jestem jedyny. - zaśmiałem się i zeskoczyłem na ulicę. - Chodź, kupię ci lody na przeprosiny.
- Tsh. Nie myśl, że możesz mnie przekonać mrożoną wodą. - prychnęła stojąc koło mnie. Doobra, to kupię jej płaszczyk, pomyślałem.
Przemierzaliśmy miasto, podziwiając niesamowite produkty, zwiezione z niedaleko położonych wysp. Podczas gdy ja zatrzymywałem się przy straganach z misternie wykonanymi pelerynami i płaszczami, Roxolanne wariowała na widok każdej książki. Ja miałem jednak dość noszenia tej jednej cegły w torbie, więc złapałem ją za grzywę i pociągnąłem dalej.
- Hej, co robisz? - zawołała niezadowolona.
- Nie wystarczą ci te wszystkie knigi, które trzymasz w domu? Same problemy z ich sprzątaniem. - prychnąłem.
- Ty myślisz? - warknęła, uwalniając się. - Szukam książki w tym samym języku, wtedy może sprzedawca będzie coś o tym wiedział.
- Nie lepiej od razu mu jej pokazać? - spytałem, wymownie wskazując stragan, na którym znajdowało się ponad 500 książek.
- Może przy okazji znajdę coś przydatnego dla siebie… - dodała cichym i niepewnym głosem klacz, na co ja zacząłem się śmiać.
- No dobra, chodź już molu książkowy. - uśmiechnąłem się, lekko cmokając w jej stronę i ruszyłem dalej. Miasto okazało się być ogromne, a my nie mieliśmy czasu na przeszukiwanie go.
Po trzech godzinach opadliśmy zmęczeni na ziemię. Popołudniowy upał wszystkich wykańczał.
- To jest bez sensu! - krzyknąłem, wkładając pysk w moją torbę. - Nikt tu nic nie wie o tym piśmie. Jak mi powiesz, że jest to z twojej kolekcji wymarłych języków to nie wiem co ci zrobię.
- Najwidoczniej panu Rey’owi wypaliło mózg, bo mówiłam, że nie mam pojęcia o tej książce.
- Poddaję się. - jęknąłem.
- Hah, za późno. Pragnę ci przypomnieć, że teraz oboje w tym siedzimy. - uśmiechnęła się.
- Widzę. - skomentowałem krótko i podniosłem się. - Kto może tutaj dużo wiedzieć, a go nie sprawdziliśmy?
- Hm… byli handlarze książek, kapitanii i załoga statków, podróżnicy.
- Kogoś mi brakuje. Kogoś kto był w każdym porcie i…
- Kogoś na kogo nikt nigdy nie zwracał uwagi! - krzyknęła uradowana Roxolanne.
- To jest to. Niewolnicy. Nie są przypisanie do konkretnego statku, więc ktoś z nich mógł kiedyś być w tym kraju.
- Szybko, musimy ich znaleźć, statku odpływają za kilka godziny, a mamy dużo roboty! - zawołała klacz i pognaliśmy w stronę wody, zapominając o zmęczeniu.


- Co chcecie zrobić, dzieciaki? - warknął wściekle kapitan jednego z statków. Był on wysokim i umięśnionym koniem o gęstej, brudnej grzywie. Z pewnością budził respekt wśród swojej załogi.
- Chcemy przepytać pańskich niewolników. - odpowiedziałem, zasłaniają Roxolanne.
- Nie rozśmieszaj mnie. Te durne analfabetyczne robaki nic wam nie powiedzą. Dodatkowo oni powinni pracować, a nie obijać się na pogawędce z jakimiś świeżo upieczonymi turystami. - po jego słowach dało się słyszeć kolejne gniewne pomruki. Dochodziły one jednak zza moich pleców. I były głośniejsze. Czułem, że jeśli rozmowa będzie dalej obierała taki tok, bomba o nazwie Roxo wybuchnie.
- Proszę się uspokoić. To tylko kilka sekund. Chyba mają do tego prawo. - powiedziałem, starając się, żeby ostatnie słowo nie zabrzmiało jak pytanie.
- Oni nie mają żadnych praw! A teraz przestańcie marnować mój cza-
- Jak śmiesz, TY….! - nagle pomiędzy nas wskoczyła wkurzona, biała klacz.
- Roxolanne! Wystarczy! - krzyknąłem w jej stronę, powstrzymując ją skrzydłami. - Wiem, że masz swoje ideały, ale takie są prawa tego świata. Nic nie zmienisz. Zrozum to.
- Ale nie pozwolę by ten dupek tak się wyrażał. - warknęła, usiłując się oswobodzić.
- Chodź. Szkoda marnować na niego sił. - odpowiedziałem z naciskiem, delikatnie kierując ją w przeciwnym kierunku. - Dziękujemy i przepraszam, że przeszkodziliśmy. - powiedziałem w stronę kapitana i zeszliśmy z pokładu.
- Tsh. Takie wścibskie dzieciaki powinny zostać w domu! - usłyszeliśmy za nami słowa pełne pogardy.
- Pozwól mi coś mu zrobić! - prychnęła klacz, wręcz gotująca się do walki.
- Shhh… - uciszyłem ją, przykładając skrzydło do jej pyska. - To, że się nie zgodził na przepytanie jego niewolników, nie znaczy, że się poddamy, co? - dokończyłem szeptem, uśmiechając się. Biała klacz w odpowiedzi pokiwała głową i powoli ruszyła w stronę koni stojący na końcu molo. Każdy z nich ciągnął za sobą wielką paczkę. Większość z nich była wychudzona, a ich sierść przerzedzona. Skrzywiłem się, widząc ich stan. Wolałbym zanurkować w basenie z piraniami niż pozwolić żeby cokolwiek stało się z moją długą grzywą. Podeszliśmy do grupki koni, mocujących się z ogromną skrzynią. Roxolanne użyła magii i uniosła pakunek w górę, co było nie lada wysiłkiem.
- Gdzie… to dać…? - powiedziała, z trudem utrzymując przedmiot w powietrzu.
- Tu. - odpowiedział jeden z koni, wskazując kopytem na dziurę w burcie, przez którą można było umieszczać przedmioty pod pokładem. Klacz zgodnie z jego słowami nakierowała skrzynię i ju po chwili przedmiot z cichym uderzeniem znalazł się w środku.
- Ufff… - jęknęła i otarła czoło skrzydłem, które powoli zaczynały znikać.
- Hej, możemy was o coś zapytać? - uśmiechnąłem się, podchodząc do jednego z nich. W jednej chwili wszystkie pyski obróciły się w moją stronę. Poczułem dreszcze na karku kiedy ujrzałem te puste i przestraszone oczy.
- Wy. Pytać. - odpowiedział koń, a ja już wiedziałem, że trudno będzie się z nim dogadać. Zrezygnowałem z pokazywania tekstu w książce, komuś kto nawet nie umiał się wysławiać i powtórzyłem nurtujące mnie zdanie.
- Rifer necro kaiahe ta Mane Dare. Coś wam to mówi? - zapytałem, i zauważyłem, jak wszystkie konie zaczynają się cofać.
- Dziwny! Szalony! - zaczął krzyczeć jeden z nich.
- Ej, obrażasz mnie. - mruknąłem spoglądając wymownie na Roxo.
- Dziwny koń! Nieznany język używać! Czerwony płaszcz, brązowa grzywa! On szalony, on wiedzieć! - kontynuował. Odwróciłem się do Roxolanne.
- Tu nie chodzi o ciebie! Mówią, że jest tu ktoś, kto mówi w tym języku! - zawołała z entuzjazmem. - Chodź, musimy go znaleźć!
- Tak dla twojej wiedzy. 1. To miasto jest ogromne, a my wiemy o tym gościu prawie nic. 2. Z przyzwyczajenia wiem, że z szaleńcami trudno się dogadać. - mówiąc drugie zdanie wskazałem pyskiem w stronę statku i stojącego na molo kapitana.
Kilka następnych godzin spędziliśmy na szukaniu tego dziwnego konia. Jak się okazało dużo osób go widziało, lecz nikt nie wiedział o jego obecnym miejscu pobytu. Mówili, że podobno był morskim kupcem, który wypłyną za daleko w morze i opętały go tam morskie potwory. O książce nie dowiedzieliśmy się niczego, ale kilka osób potwierdziło, że słyszało z jego ust słowa podobne do tych, które w niej zapisano.
- Ten gość to się chyba zapadł pod ziemię. Jeszcze rozumiem, jakby był to normalny gość, ale z opisów ludzi nie da się go obojętnie ominąć. - prychnąłem, opierając się o ścianę budynku.
- Ty zawsze masz szczęście do dziwnych przygód. Moje kopyta… - jęknęła.
- Hah, teraz oboje w tym siedzimy, złotko. Chodź. - uśmiechnąłem się szeroko i ruszyłem przed siebie. Za kilka godzin będzie się ściemniało, więc będziemy musieli wracać do domu. Ja jednak nie mogłem sobie pozwolić na porażkę, nie po tym ile udało nam się osiągnąć.
- Rifer! Rifer! - nagle do moich uszu dobiegły męczące moją głowę słowa.
- Słyszałaś to? Czy może już słyszę to w mojej głowie? - krzyknąłem, odwracając się do klacz.
- Też to słyszałam. Rifer, tak? - zapytała.
- Tak! Lecimy, chodź! - zawołałem wzbijając się w powietrze.
- Zaczekaj! Nie mam już skrzydeł! - usłyszałem za swoimi plecami. Odwróciłem głowę. Lot byłby szybszy, nie mogłem jej jednak zostawić za sobą. Wylądowałem na ulicy i pobiegliśmy w stronę, z której dobiegał dźwięk.
Gdy znaleźliśmy się na końcu ulicy ujrzeliśmy przed nami średniej wielkości plac. Chodzące po nim konie omijały jedno miejsce. Z miejsce, z którego dało się słyszeć okrzyki w innym języku. Ruszyliśmy pędem, przeciskając się przez tłum. Nagle zobaczyliśmy niskiego, zgarbionego konia i brązowej grzywie i sierści. Na jego plecach leżała podarta i brudna, czerwona peleryna.
- Jest! - zawołałem, podbiegając do konia. - Um, przepraszam! Powiedział pan Rifer?
- Oczywiście, że ci wzywałem! Wzywam wszystkich, by mnie słuchali! - zaskrzeczał staruch.
- Uhuh. - pokiwałem głową. - Ale dlaczego i wie pan, co to znaczy? - pytałem, rzucając wszystko na jednym wydechu.
- Co znaczy świat? Świat to porażka! Konie giną! Śmierć nas woła! - zaczął krzyczeć, a ja, wiedząc, że ic tu nie wskóram cofnąłem się. Teraz to Roxolanne stanęła naprzeciw konia.
- Skąd zna pan te słowa? - zapytała, delikatnie się uśmiechając.
- Inny świat! Inne słowa! Słowa śmierci. - po ty ostatnim klacz rzuciła mi spojrzenie typu ,,mam wrażenie że ty byś jednak się idealnie z nim dogadał’’.
- Aaaaa… wie pan co mogą znaczyć słowa Rifer necro kaiahe ta Mane Dare? - gdy tylko to powiedziała, koń dziwnie się skulił.
- Dziwne rzeczy się dzieją! Skąd znacie te słowa?! - wykrzyknął.
- Em… z pewnej książki. - skłamałem.
- A co taka książka tu robi?! - jeszcze bardziej zdziwił się koń. Spojrzeliśmy na siebie z Roxo. Ta sprawa coraz bardziej zaczynała śmierdzieć.
- No dobrze, ale co to znaczy?! - wykrzyknąłem. Po tych słowach koń zaczął robić dziwne ruchy i jakby się… zastanawiać?
- Rifer necro kaiahe ta Mane Dare, oznacza Wzywamy nekromantę i jego panią za ocean nieba i ziemi! - wykrzyknął.
- Uh? - powiedzieliśmy jednocześnie.
- Ale jak to za ocean? Przecież tam już… nic nie ma?! - zdziwiłem się, patrząc na Roxolanne.
- To nie musi być prawda. Nigdzie nie ma wzmianki na to, że coś jest za oceanem, jednak fakt, że NA PEWNO nic nie ma, nigdy nie został potwierdzony… - odpowiedziała wolno, kładąc nacisk na każde słowo. - Ale te słowa, które słyszałeś! To niesamowite! Zdolność telepatyczna na taką odległość! Może są lata świetlne w technologi i mocy przed nami!
- Coś mi tu nie pasuje nadal. Czemu bogowie nic nie wiedzą? - zapytałem, przypominając sobie, że przecież Roxolanne ma dużo kontaktów z bogami. A przynajmniej miała.
- Cóż, Sun i Moon, opiekują się jedynie końmi z tego kontynentu. Nikt nic nie mówił, że tam też nie mogą być inni bogowie. - dokończyła i oboje spojrzeliśmy w stronę starego konia.
- Skąd to wszystko wiesz? Ten język? - zapytałem.
- Bo jako jedyny dotarłem do innej ziemi!
- Innej ziemi? - do rozmowy włączyła się również Roxolanne.
- Daleko, za wodą, żyją też inne konie! Inne!
- Kim oni są?! - zawołała klacz, chętna uzupełnić zbiór swojej wiedzy.
- Inne! Inne! - zaczął wołać i śmiać się staruch. A ty szalony, dodałem w myślach.
- Dobra. Nieważne. Jak tam dotrzeć? - spytałem, stając pomiędzy nimi.
- Heh. To proste. Musicie po prostu kierować się w stronę zachodu słońca. - powiedział, wskazując opadające powoli do wody słońce.
- Cho_era. - warknęła Roxo. - Robi się ciemno, a my nie możemy czekać. - powiedziała.
- Masz racje. Musimy wynająć jakąś łódź. Po zmroku nie pozwolą nam wypłynąć! Pośpieszmy się! - zawołałem i ruszyliśmy biegiem w stronę portu.
Po kilku formalnościach i zapłacie odcumowaliśmy naszą łódkę i wypłynęliśmy w morze, kierując się w stronę zachodzącego słońca.
- Więc to jest początek kolejnej przygody? - uśmiechnęła się Roxo.
- Od momentu kiedy mnie ożywiłaś wiedziałem, że nie będę się nudził.
- Ku nowemu światu! - zawołaliśmy zgodnie i zaczęliśmy się śmiać.

<Roxolanne>

niedziela, 21 sierpnia 2016

Od Roxolanne C.D. Reamonna

- Hej, Snow. - uśmiechnęłam się otwierając jej drzwi. Co się będę ukrywać?
- Witajcie! - uśmiechnęła się wchodząc pewnie do środka. Zatrzymała przez chwilę wzrok na moich skrzydłach i oznaczeniu.
Uniosła jedną brew patrząc na mnie podejrzliwie.
Fajny tatuaż. - podsumowała i natychmiast zmieniła temat. - To takie ekscytujące, że wróciliście. Wreszcie HH będzie miało dobrych przywódców! - zaśmiała się.
Dlaczego użyła liczby mnogiej? Rey popatrzył na mnie jakby czegoś nie rozumiał.
- Skarbie.. - westchnęłam patrząc na przyjaciółkę. Chciałam jej powiedzieć, że być może nie zagoszczę na długo, że wrócę do Overhill, ale nie potrafiłam. Nie chciałam niszczyć jej dobrego humoru. Zwłaszcza, gdy tak optymistycznie zapytała o co chodzi.
- Słucham?- w jej oczach zalśniła iskierka szczęścia.
- Musimy teraz z Reamonnem wyjść na chwilę. - były to jedyne rozsądne słowa na jakie się teraz zdobyłam.
- A. - spuściła głowę. - Okay. Jeśli będziecie chcieli, to.. bkwdh rkfoe efiho... - zaczęła mruczeć pod nosem. Kukulkan wsadził jeden ze swoich łbów do środka i zapytał mnie:
- W jakim to języku?
- W języku Snow Flame. - parsknęłam.
Smok wybuchnął śmiechem.
- Snow.. Obiecuję. Wrócimy. - zapewniłam ją kładąc jej kopyto na... barku?
- Rey, masz książkę? - zwróciłam się do niego.
- Tak. - potwierdził.
- Świetnie. - uśmiechnęłam się i na jego grzbiet włożyłam torbę.
 Z każdej strony, jedna kieszeń.
- Ej.. - w jego głosie było słychać oburzenie, w związku z tym, że musi coś nieść.
- To Ty chciałeś jechać nad to morze, więc ty niesiesz bagaże. Dałabym specjalną torbę Twojej jaszczurce, ale mam tylko jedną i nie pod jej wymiar. Jest za chuda.
- Ok. Lećmy już, dobrze?

Reamonn? Przepraszam za.. właściwie wszystko :')

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Od Reamonn’a C.D. Roxolanne

- Roxolanne, zaczekaj! - zawołałem biegnąc za uciekającą przedemną klaczą. Cieszyłem się, ponieważ odzyskałem coś ważnego. Jedno spojrzenie na te lasy sprawiało, że miałem ochotę żartować i zapominałem o wszystkim. Tylko ta klacz, czułem się lekko rozdarty. Z jednej strony chciałem pójść za nią i próbować od nowa odtworzyć to co było. Druga część natomiast cały czas wołała, że to co przeminęło, nigdy nie wróci.
- Nie ma go! - usłyszałem głos Roxolanne. Pobiegłem w jej stronę, przedzierając się przez krzaki. W końcu udało mi się dotrzeć na niedużą leśną polanę. Stały tam liczne nagrobki. Wszystko było stare i zarośnięte trawami, a pośrodku wznosił się nieduży podest. Mógł się na nim zmieść jeden koń, leżąc pod średniej wielkości pomnikiem anioła. Gdy tylko rozejrzałem się po tym miejscu moim ciałem wstrząsnął dreszcz.
- Co to za miejsce? - zapytałem drżącym głosem.
- Uh? Twój Cmentarz. - klacz odwróciła się w moją stronę. Spojrzała na mnie zmartwionymi oczami. - Co się stało? Reamonn?
- Ja… To… - zacząłem nerwowo się rozglądać i łapać panicznie oddech. Do mojej głowy zaczęły dochodzić dziwne głosy… a może jęki? - Co się dzieje? Kim jesteście, o co wam chodzi?! - zacząłem krzyczeć, obracając się dookoła i nerwowo rozglądając.
- Reamonn, nikogo tu nie ma… - zmartwiona klacz wyciągnęła kopyto w moją stronę. - Au! - gdy tylko usłyszałem cichy krzyk Roxolanne, odwróciłem się w jej stronę. Zignorowałem dziwne głosy i spojrzałem na biała klacz, która leżała na ziemi. Nic w jej wyglądzie się nie zmieniło, oprócz tego, że znak zaczął świecić.
- Au… piecze… - wysyczała przez zęby Lanne. Zbliżyłem się i dotknąłem pyskiem jej znaku. Skóra w tym miejscu była gorąca. Potrząsnąłem bezradnie głową i zauważyłem, że otaczające mnie głosy ucichły. Przeszukałem pamięć, przypominając sobie słowa, które wypowiadały głosy. ,,Rifer necro kaiahe ta Mane Dare’’? Nie były one ani w języku śmierć, ani w dialekcie powszechnie stosowanym. W chwili obecnej miałem jednak większe zmartwienie. Co prawda oznaczenie sprawiało, że gdy jeden partner cierpiał, drugi mógł przejąć na siebie połowę swojego bólu, lecz to wyglądało trochę inaczej. Zbliżyłem się do Roxolanne, która o dziwo wyglądała bardzo ładnie z tymi mistycznymi skrzydłami i po raz kolejny wciągnąłem ją na mój grzbiet. Rozłożyłem swoje, szare i wzbiłem się w powietrze, wylatując przez dziurę w koronach czarnych drzew. Okazało się, że nad nimi rozpościerała się gęsta mgła, a ja nie znałem tutejszego terenu. Odwróciłem głowę i ujrzałem pysk klaczy, na którym cały czas malował się grymas bólu. Otworzyłem swoje myśli, używając zaklęcia, które wcześniej mi pokazała.
- Zereph? - zawołałem w myślach. Już po chwili dało się słyszeć uderzenia ogromnych skrzydeł.
- Jestem. - odparło całkiem poważnym głosem duże pisklę.
- Wiesz może, gdzie ona mieszka? Muszę ją zabrać do domu. - zakomunikowałem i już po chwili w trójkę lecieliśmy do domu Roxolanne. Tuż za nami leciał też oczywiście wielki gad, który jakimś cudem przyjął fakt, że tym razem klacz poleci ze mną. Może też czuł jej ból?
Po kilkunastu minutach, które wydawały się wiecznością dotarliśmy do położonego na skraju niedużej polany jednopiętrowego domu. Nie było w nim nic szczególnego. Szare ściany, wyłożony brązowymi dachówkami dach, okna i drzwi, albo raczej framuga i zwisająca z nich kotara. Nie mogła wstawić tam jakiś normalnych drzwi?
- To tutaj? - zapytałem, gdy tylko wylądowaliśmy. Smok pokiwał głową, więc zabrałem klacz i udałem się do środka. Wnętrze też było całkiem zwyczajne. Kominek, drewniane ściany i uginające się od różnych rupieci i książek półki. Od razu udałem się do sypialni i o dziwo wiedziałem gdzie się znajduje. Ułożyłem klacz na miękkiej pościeli i spojrzałem na znak. Cały czas emanował światłem, lecz na szczęście nigdzie wokół nie było krwi. Udałem się w stronę kuchni w poszukiwaniu szmat. Zmoczyłem jedną z nich w zimnej wodzie i wróciłem do pokoju, robiąc klaczy zimny okład. Na jej pysku pojawił się wyraz ulgi, jednak widać było, że ból jeszcze nie przeszedł. Wróciłem więc do salonu, i zbliżyłem się do jednego z obładowanych książkami regałów. Lekko zdenerwowany, zacząłem zrzucać wszystkie książki z półek. Kiedy już wszystkie znajdowały się na podłodze, a ja nie znalazłem żadnej której tytuł mógłby odnosić się do oznaczeń. Zrezygnowany spuściłem głowę w dół. Gdy otworzyłem oczy ujrzałem coś niespodziewanego. Jedno słowo, które wyryło się w mojej pamięci. ‘Rifer’ widniało wśród potoku innych słów, zapełniających całą stronę. Przekartkowałem całą książkę. Nie znalazłem jednak nic więcej, co mógłbym zrozumieć, oprócz tytułu. ‘Legendy północy’ widniało na okładce. Wbiegłem pędem do pokoju Roxolanne. Skoro to była jej książka, to musiała wiedzieć co oznaczają te słowa. Kiedy znalazłem się w środku, ze zdziwieniem zauważyłem, że klacz ma się bardzo dobrze. Jej znak przestał świecić, a ona sama właśnie wyglądała przez okno. Gdy tylko zauważyła stukot moich kopyt, odwróciła głowę w moją stronę.
- Emm… przepraszam. - powiedziała lekko zmieszanym głosem. Podszedłem do łóżka i usiadłem na krawędzi.
- To chyba ja powinienem cię przeprosić. To przezemnie stało się to coś. - powiedziałem, wykonując nieokreślony ruch skrzyłem.
- Nie. Kiedy na cmentarzu zacząłeś wariować, użyłam jednego z zaklęć oznaczenia, aby osiągnąć stan, w którym mogłam wejść do twojej głowy i uspokoić twoje emocje. No, niestety widzisz, że nie był on zbyt przyjemny, a ja nie mogłam sobie przypomnieć zaklęcia na jego zakończenie. Aż do teraz. - klacz mówiła, a ja wsłuchiwałem się w jej słowa jak zahipnotyzowany. Ona wiedziała o oznaczeniach chyba nawet więcej niż ja.
- Czyli zagadka się rozwiązała. - mruknąłem pod nosem. - Wybacz, że zdemolowałem ci cały salon, ale…
- Co proszę? - przerwała mi klacz, a w jej oczach błysnęły iskierki mordu. - Ah, nieważne, kontynuuj.
- Znalazłem to. - dokończyłem, kładąc książkę obok niej.
- I co? Mam ci bajek poczytać na dobranoc? Rey, błagam mówiłam ci już ile masz lat, czy tej informacji też potrzebujesz? - skrytykowała, jadąc po mnie praktycznie wszystkim.
- Yhym, uprzejmości zostawmy na później. Czy wiesz co tu jest napisane? - spytałem, pokazując losową stronę.
- Nie. Nigdzie też nie mogłam znaleźć żadnego słownika.
- A gdzie ją kupiłaś?
- A co cię ona nagle tak interesuje? - prychnęła klacz.
- Gdzieś słyszałem słowa w tym języku. - powiedziałem cicho i powoli.
- Kupiłam ją od jednego z nadmorskich kupców. Powiedział, że to książka z innego świata. Lecz tutaj, nikt nic o niej nie wie.
- Ktoś musi wiedzieć. Muszę dowiedzieć się co znaczy jedno zdanie w tym języku. Rifer necro kaiahe ta Mane Dare.
- Zapisz je. - poleciła Roxolanne a ja pogrzebałem w jednej z szuflad w poszukiwania kartki i czegoś do pisania. Gdy tylko zapisałem informacje, schowałem kartkę do książki.
- Skoro kupiłaś książkę u jednego z morskich kupców, to może tam pojedziemy i spytamy ich, któryś musi znać ten język.
- Dawno nie byłam nad morzem. - uśmiechnęła się klacz. Nagle usłyszeliśmy stukot kopyt po podłodze i żeński głos.
- Lanne, to ja Snow Flame! Wiem, że tu jesteś wiedziałam Kukulkana!

<Roxolanne>

wtorek, 2 sierpnia 2016

Od Roxolanne C.D. Reamonn

Skuliłam się na grzbiecie smoka, aby schować się przed wiatrem i dodać szybkości w locie. Kukulkan jak strzała wbił się w górę. Zaśmiałam się wiedząc o co mu chodzi. Przedarliśmy się przez chmury i lecieliśmy nad nimi. Wypatrywałam Reamonna. W końcu zauważyłam, jak z tyłu mała kropka wynurza się ponad obłoki. Lecieliśmy pod wiatr, dlatego przekazałam tylko mojej 'jałówce' żeby rozwinęła skrzydła pionowo. Zrobiła to i polecieliśmy do tyły niesieni wichurą. Gdy byliśmy obok nich, Kukułka kazała mi się trzymać. Zrobiła piruet kręcąc się w powietrzu i wyrównała lot łagodnie poruszając wielkimi skrzydłami. Młidszy smok zaczął go naśladować. Ułożyłam się wygodnie na grzbiecie i zaczęłam brzebać nogami w powietrzu. W górze rozciągał się piękny błękit, a z dołu, raz po raz pomiędzy białą pierzyną prześwitywały tereny Telrainu. Obok jeszcze leciał śmiejący się największy przyjaciel. Rey. Odzyskałam go. Nadal w to nie wierzę! Całe troski związane z Doliną Królów rozprysnęły się tam gdzieś w dole na milion kawałeczków. Śmiało mogłam powiedzieć, że jestem w niebie.
Nie wiadomo, ile czasu nam upłynęło na lataniu, ale z chmur obserwowaliśmy zachód słońca. Wyjątkowo nie było to miłe.
- Co Ci? - zapytał pegaz
- Sun zawsze stoi za zachodem słońca. - westchnęłam.
- Nie martw się. Masz piętno i nie umrzesz.
- Jesteśmy przeklęci przez moją rodzinę. - skrzywiłam się patrząc na czerwone słońce.
- Bywało gorzej, nie?
- Nie. Jest najgorzej w historii. - ucięłam. - Czasami czuję, jakbym oszukiwała samą siebie. Moi rodzice wraz z większą częścią stada zaginęli. Do teraz nie wiem, gdzie oni są. Nikt nie wie. Wiadomo tylko, -że żyją, ale każda próba odnalezienia ich kończyła się tak samo. Jedyna moja rodzina, jaka jeszcze jest, mieszka w Dolinie Królów. W tym Ember i Fall. Jako źrebak, często widywałam się z Paloo. Jest odrobinę starszy... no okay. Duuużo starszy, ale zawsze mnie rozumiał. Kocha i martwi się o mnie.
- a on kogo jest rodziną? Bo już się pogubiłem. - parsknął.
- hahahah. Nigdy nie byłeś w stanie tego ogarnąć. Paloo, gdy został Bogiem, był jeszcze źrebakiem. Sun znalazła go zakrwawionego i umierającego. Oddała mu trochę mocy. Nie jest biologicznie związany z żadnym z tamtejszych koni.
Nagle przypomniała mi się ważna i dość istotna rzecz.
- Kukulkan! Ruszamy! - zakomunikowałam mu.
- Nie. - mruknął.
- Leniwa jaszczurka. - warknęłam na głos. - jeśli nie chcesz, to ide sama. Pa. - wzruszyłam ramionami i... zeskoczyłam. Spadałam w dół.
- Idiotka! - moją głowę zapełniały te i podobne słowa wypowiadane przez Kukulkana.
Jeszcze chwilę siedział przekomarzając się. Z tego co wiem, pegaz stał z otwartym szeroko pyskiem.
Smok przewrócił oczyma. Skąd to wiem? Kobiety usłyszą, gdy to zrobisz nawet rozmawiając z Tobą przez telefon.
- Hahahaha. - zaśmiałam się obracając w powietrzu. Obok mnie nadleciały obydwa smoki i pegaz.
Sprawdziłam moc tego eliksiru. Pomyślałam życzenie i już na moim grzbiecie pojawiły się białe skrzydła. Rozłożyłam je, a efekt był taki sam, jakbym otworzyła spadochron.
- Juhu! - przeleciałam między nimi. Nie mieli innego wyjścia. Musieli udać się za mną. Podleciałam do jeziora i biegłam tak jakby po jego tafli jednocześnie machając moim nowym nabytkiem.
- Po co to robimy? - zawołał Reamonn gdy mnie dogonił.
- Dla zabawy! - wzruszyłam ramionami. Teraz leciałam już prosto na cmentarz. Gdy wylądowaliśmy, koń zaczął zadawać mnóstwo pytań. Świadomie go ignorowałam. Przedarłam się przez chaszcze w miejsce, gdzie stał ten mały, przeklęty nagrobek. Ne było go tam. Zniknął.

Reamonn? Sry

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Od Reamonn’a C.D. Roxolanne


I tak podróżując lasem jakimś tam, szliśmy we trójkę, żartując i docinając sobie nawzajem. To w jaki sposób klacz szybko mi zaufała, oraz o dziw zapominała o wcześniejszych incydentach, było tak samo zdumiewające jak fakt, że sam czułem się wyśmienicie w ich towarzystwie. Dodatkowo nie wiedziałem jakim cudem, po tym jedynym incydencie Roxolanne, potomka bogów może nagle zacząć cisnąć w nich wszystkim co się da. Ja oczywiście zawsze musiałem coś szczerego dodać jako komentarz, po czym ten wielki smok wyglądał jakby zaraz miał mi coś zrobić.
- Właściwie takie bydle to chyba tylko po to się trzyma. - odparłem na pytanie Roxolanne, związane z zabijaniem.
- Przestań ju-. - parsknęła w moją stronę klacz. Jak się okazało, był to o jeden tekst za dużo, bo czarny smok rzucił się prosto na mnie.
- Waaaa! - krzyknąłem, przewracając się i patrząc we wszystkie trzy rozdziawione paszcze, lecące w moją stronę. Przez głowę przeleciało mi jedynie, że Roxolanne powinna kupić mu jakiś odświeżacz oddechu, gdy nagle coś wielkiego śmignęło przed moim nosem. A konkretnie to coś wielkiego, biało-czarnego, którego celem był czarny, trzygłowy smok. Siła uderzenia musiała być na tyle silna, że nowe zwierze powaliło smoka na ziemię.
- Zereph! - krzyknęła Roxolanne. Zdziwiony, gdyż ewidentnie znałem to imię podniosłem się. Scena którą ujrzałem była dosyć ciekawa. Na ziemi leżał Kukulkan, z lekko skulonymi wszystkimi trzema łbami, a na jego brzuchu stał średniej wielkości (mniej więcej ½ Kukulkana) biały smok w czarne paski. Był chudy i miał długie, cienkie nogi, lecz zakończone były one ostrymi, szarymi pazurami. Podobnego rodzaju kolce miał również na grzbiecie, o długości około 40 cm, oprócz jednego miejsca na grzbiecie, pomiędzy skrzydłami. Skrzydła miał od wierzchniej strony opierzone, a spod piór wystawała czarno-czerwona błona. Na głowie miał czarną łatę, przypominającą trochę maskę. Cały wygląd dosyć dobitnie mówił, że lepiej z nim nie zadzierać, co potwierdzało głośne warczenie i wylatujący z jego pyska czarny dym.
Gdy tylko Kukulkan się uspokoił, smok zostawił go leżącego i zeskoczył na ziemię, co o dziwo nie wywołało drgania ziemi. Biały gad zbliżył się do mnie i wyprostował, a potem przez jakiś czas uważnie przyglądał. Dopiero po chwili zrezygnowany spojrzał na Roxolanne i coś warknął.
- Otwórz myśli. - odpowiedziała poważnym głosem, przerywając opatrywanie rany czarnego smoka na jednej z jego głów.
- Że jak? - spytałem, krzywiąc się przy okazji. Pierwszym co mi się przypomniało w związku z tym był czarny pokój.
- Uh, po prostu powiedz ************.
- *************** - powtórzyłem jej słowa. Nagle jak piorun uderzył we mnie rozchodzący się w mojej głowie głos.
- Reeeey…. Reeeeeeyyyyyy…. Reeeeey….
- Zamkniesz się w końcu?! - krzyknąłem w stronę smoka. - To moja głowa, drzyj się w swojej! - już miałem się odwrócić tyłem do gada, gdy nagle coś sobie uświadomiłem. Odwróciłem się w stronę smoka z szeroko otwartym pyskiem.
- Uprzedzę twoje pytanie, tak ja to powiedziałem. - odezwał się głos w mojej głowie.
- Alarm, Roxo, zaraz trzeba będzie mnie reanimować. - zakomunikowałem, siadając na trawie i próbując złapać oddech. Chwila, czym ja się do cho_ery przyjmowałem? Kilka godzin temu wypowiedziałem wręcz wojnę bogom, a teraz zachowuję się tak, bo jakiś smok umie gadać.
- Bez przesady. - usłyszałem z tyłu głos klaczy, która specjalnie mnie ignorowała. Zwróciłem się więc w stronę smoka. Popatrzyłem na niego przez chwilę, a ten przechylił głowę lekko na bok. Stanął na dwóch nogach, prezentując swój pokryty twardymi łuskami brzuch, po czym usiadł na tylnych łapach niczym pies.
- Tooo… Zereph? - zapytałem, przypominając sobie słowa klacz z wcześniej.
- Tak Mistrzu! - zawołał entuzjastycznie smok, po czym rzucił się w moją stronę. Wyciągnął mnie moje wielkie łapy i objął mnie nimi. O dziwo nie groziło mi zagrożenie pazurów, ponieważ smok na nie uważał, jednak perspektywa zostania wyściskanym na śmierć nie wyglądała zbyt kolorowo. Potem doszły jeszcze skrzydła i ogon, a na końcu smok zaczął trzeć swoim pyskiem po mojej szyi.
- Dusisz! - udało mi się wysapać, na co jedyną odpowiedzą był śmiech klaczy gdzieś za nami. Po chwili Zereph’owi najwyraźniej wypełnił się pasek czułości ponieważ odstawił mnie na ziemię. - Bez komentarza. - Warknąłem, dobrze zdając sobie sprawę z tego, że moja sierść i grzywa wyglądają jakby ktoś tarł o nie balon przez co najmniej godzinę. Niezadowolony kilka razy potrząsnąłem głową i na szczęście fryzura powróciła do dawnego stanu. Ah, jak ja lubiłem te zasłaniające wszystko kosmyki włosów.
- Tak więc skoro już się znacie, może teraz polecimy? - zaproponowała Roxolanne.
- Chwila, ja go nie znam. - odpowiedziałem dosyć głupim jak i spanikowanym tonem.
- To twój smok. Znalazłeś jego jajko podczas jednej z przygód, opiekowałeś się nim. Właściwie to… zniknąłeś – tłumaczyła klacz, szczególnie akcentując ostatnie słowo. - chwilę potem jak się wykluł i trochę podrósł. To jednak nadal tylko wielkie pisklę. Choć mimo wszystko jak na swój wiek zieje niesamowicie mocno. Chyba zawsze tak miał… - mówiła Roxo, choć już nie wiedziałem czy rozmawia dalej ze mną, czy ze sobą. No cóż perspektywa posiadania własnego smoka była dość… interesująca.
- To co Zereph… lecimy? - zapytałem i już miałem wzbić się w powietrze kiedy smok położył się obok mnie. Rozłożył jedno skrzydło, ukazując mi miejsce pomiędzy nimi, gdzie nie było kolców. Bez zastanowienia wskoczyłem na jego grzbiet. Wtedy poczułem jak gad macha ogromnymi skrzydłami. W jednej chwili uderzyła mnie fala powietrza dużo silniejsza od tej, gdy sam startowałem. Nie minęło dużo czasu, gdy jedyne co widziałem pod sobą to czubki drzew. Zaśmiałem się, czując jak prądu powietrza uderzają mnie w pysk przy każdym machnięciu skrzydłami smoka. Ogólnie jak na swoją chuderlawą sylwetkę to Zereph wydawał się mieć dużo siły w skrzydłach.
W powietrzu smok wykonał kilka niebezpiecznych akrobacji, popisując się tym czego się nauczył i cały czas ględząc coś w mojej głowie. Umilkł dopiero wtedy, kiedy obok nas pojawiła się Roxolanne i Kukulkan.
- Fajnie co? - zawołała, próbując przekrzyczeć rozwiewający jej grzywę wiatr. Następnie poklepała czarnego smoka pod grzbiecie i coś powiedziała, na co gad wystrzelił przed siebie jak rakieta. Z daleka usłyszałem tylko jej odlatujące słowa. - Chodź, na nowo przedstawię cię wszystkim w stadzie! Kierunek za mną!

<Roxolanne>