- Roxolanne, zaczekaj! - zawołałem biegnąc za uciekającą przedemną klaczą. Cieszyłem się, ponieważ odzyskałem coś ważnego. Jedno spojrzenie na te lasy sprawiało, że miałem ochotę żartować i zapominałem o wszystkim. Tylko ta klacz, czułem się lekko rozdarty. Z jednej strony chciałem pójść za nią i próbować od nowa odtworzyć to co było. Druga część natomiast cały czas wołała, że to co przeminęło, nigdy nie wróci.
- Nie ma go! - usłyszałem głos Roxolanne. Pobiegłem w jej stronę, przedzierając się przez krzaki. W końcu udało mi się dotrzeć na niedużą leśną polanę. Stały tam liczne nagrobki. Wszystko było stare i zarośnięte trawami, a pośrodku wznosił się nieduży podest. Mógł się na nim zmieść jeden koń, leżąc pod średniej wielkości pomnikiem anioła. Gdy tylko rozejrzałem się po tym miejscu moim ciałem wstrząsnął dreszcz.
- Co to za miejsce? - zapytałem drżącym głosem.
- Uh? Twój Cmentarz. - klacz odwróciła się w moją stronę. Spojrzała na mnie zmartwionymi oczami. - Co się stało? Reamonn?
- Ja… To… - zacząłem nerwowo się rozglądać i łapać panicznie oddech. Do mojej głowy zaczęły dochodzić dziwne głosy… a może jęki? - Co się dzieje? Kim jesteście, o co wam chodzi?! - zacząłem krzyczeć, obracając się dookoła i nerwowo rozglądając.
- Reamonn, nikogo tu nie ma… - zmartwiona klacz wyciągnęła kopyto w moją stronę. - Au! - gdy tylko usłyszałem cichy krzyk Roxolanne, odwróciłem się w jej stronę. Zignorowałem dziwne głosy i spojrzałem na biała klacz, która leżała na ziemi. Nic w jej wyglądzie się nie zmieniło, oprócz tego, że znak zaczął świecić.
- Au… piecze… - wysyczała przez zęby Lanne. Zbliżyłem się i dotknąłem pyskiem jej znaku. Skóra w tym miejscu była gorąca. Potrząsnąłem bezradnie głową i zauważyłem, że otaczające mnie głosy ucichły. Przeszukałem pamięć, przypominając sobie słowa, które wypowiadały głosy. ,,Rifer necro kaiahe ta Mane Dare’’? Nie były one ani w języku śmierć, ani w dialekcie powszechnie stosowanym. W chwili obecnej miałem jednak większe zmartwienie. Co prawda oznaczenie sprawiało, że gdy jeden partner cierpiał, drugi mógł przejąć na siebie połowę swojego bólu, lecz to wyglądało trochę inaczej. Zbliżyłem się do Roxolanne, która o dziwo wyglądała bardzo ładnie z tymi mistycznymi skrzydłami i po raz kolejny wciągnąłem ją na mój grzbiet. Rozłożyłem swoje, szare i wzbiłem się w powietrze, wylatując przez dziurę w koronach czarnych drzew. Okazało się, że nad nimi rozpościerała się gęsta mgła, a ja nie znałem tutejszego terenu. Odwróciłem głowę i ujrzałem pysk klaczy, na którym cały czas malował się grymas bólu. Otworzyłem swoje myśli, używając zaklęcia, które wcześniej mi pokazała.
- Zereph? - zawołałem w myślach. Już po chwili dało się słyszeć uderzenia ogromnych skrzydeł.
- Jestem. - odparło całkiem poważnym głosem duże pisklę.
- Wiesz może, gdzie ona mieszka? Muszę ją zabrać do domu. - zakomunikowałem i już po chwili w trójkę lecieliśmy do domu Roxolanne. Tuż za nami leciał też oczywiście wielki gad, który jakimś cudem przyjął fakt, że tym razem klacz poleci ze mną. Może też czuł jej ból?
Po kilkunastu minutach, które wydawały się wiecznością dotarliśmy do położonego na skraju niedużej polany jednopiętrowego domu. Nie było w nim nic szczególnego. Szare ściany, wyłożony brązowymi dachówkami dach, okna i drzwi, albo raczej framuga i zwisająca z nich kotara. Nie mogła wstawić tam jakiś normalnych drzwi?
- To tutaj? - zapytałem, gdy tylko wylądowaliśmy. Smok pokiwał głową, więc zabrałem klacz i udałem się do środka. Wnętrze też było całkiem zwyczajne. Kominek, drewniane ściany i uginające się od różnych rupieci i książek półki. Od razu udałem się do sypialni i o dziwo wiedziałem gdzie się znajduje. Ułożyłem klacz na miękkiej pościeli i spojrzałem na znak. Cały czas emanował światłem, lecz na szczęście nigdzie wokół nie było krwi. Udałem się w stronę kuchni w poszukiwaniu szmat. Zmoczyłem jedną z nich w zimnej wodzie i wróciłem do pokoju, robiąc klaczy zimny okład. Na jej pysku pojawił się wyraz ulgi, jednak widać było, że ból jeszcze nie przeszedł. Wróciłem więc do salonu, i zbliżyłem się do jednego z obładowanych książkami regałów. Lekko zdenerwowany, zacząłem zrzucać wszystkie książki z półek. Kiedy już wszystkie znajdowały się na podłodze, a ja nie znalazłem żadnej której tytuł mógłby odnosić się do oznaczeń. Zrezygnowany spuściłem głowę w dół. Gdy otworzyłem oczy ujrzałem coś niespodziewanego. Jedno słowo, które wyryło się w mojej pamięci. ‘Rifer’ widniało wśród potoku innych słów, zapełniających całą stronę. Przekartkowałem całą książkę. Nie znalazłem jednak nic więcej, co mógłbym zrozumieć, oprócz tytułu. ‘Legendy północy’ widniało na okładce. Wbiegłem pędem do pokoju Roxolanne. Skoro to była jej książka, to musiała wiedzieć co oznaczają te słowa. Kiedy znalazłem się w środku, ze zdziwieniem zauważyłem, że klacz ma się bardzo dobrze. Jej znak przestał świecić, a ona sama właśnie wyglądała przez okno. Gdy tylko zauważyła stukot moich kopyt, odwróciła głowę w moją stronę.
- Emm… przepraszam. - powiedziała lekko zmieszanym głosem. Podszedłem do łóżka i usiadłem na krawędzi.
- To chyba ja powinienem cię przeprosić. To przezemnie stało się to coś. - powiedziałem, wykonując nieokreślony ruch skrzyłem.
- Nie. Kiedy na cmentarzu zacząłeś wariować, użyłam jednego z zaklęć oznaczenia, aby osiągnąć stan, w którym mogłam wejść do twojej głowy i uspokoić twoje emocje. No, niestety widzisz, że nie był on zbyt przyjemny, a ja nie mogłam sobie przypomnieć zaklęcia na jego zakończenie. Aż do teraz. - klacz mówiła, a ja wsłuchiwałem się w jej słowa jak zahipnotyzowany. Ona wiedziała o oznaczeniach chyba nawet więcej niż ja.
- Czyli zagadka się rozwiązała. - mruknąłem pod nosem. - Wybacz, że zdemolowałem ci cały salon, ale…
- Co proszę? - przerwała mi klacz, a w jej oczach błysnęły iskierki mordu. - Ah, nieważne, kontynuuj.
- Znalazłem to. - dokończyłem, kładąc książkę obok niej.
- I co? Mam ci bajek poczytać na dobranoc? Rey, błagam mówiłam ci już ile masz lat, czy tej informacji też potrzebujesz? - skrytykowała, jadąc po mnie praktycznie wszystkim.
- Yhym, uprzejmości zostawmy na później. Czy wiesz co tu jest napisane? - spytałem, pokazując losową stronę.
- Nie. Nigdzie też nie mogłam znaleźć żadnego słownika.
- A gdzie ją kupiłaś?
- A co cię ona nagle tak interesuje? - prychnęła klacz.
- Gdzieś słyszałem słowa w tym języku. - powiedziałem cicho i powoli.
- Kupiłam ją od jednego z nadmorskich kupców. Powiedział, że to książka z innego świata. Lecz tutaj, nikt nic o niej nie wie.
- Ktoś musi wiedzieć. Muszę dowiedzieć się co znaczy jedno zdanie w tym języku. Rifer necro kaiahe ta Mane Dare.
- Zapisz je. - poleciła Roxolanne a ja pogrzebałem w jednej z szuflad w poszukiwania kartki i czegoś do pisania. Gdy tylko zapisałem informacje, schowałem kartkę do książki.
- Skoro kupiłaś książkę u jednego z morskich kupców, to może tam pojedziemy i spytamy ich, któryś musi znać ten język.
- Dawno nie byłam nad morzem. - uśmiechnęła się klacz. Nagle usłyszeliśmy stukot kopyt po podłodze i żeński głos.
- Lanne, to ja Snow Flame! Wiem, że tu jesteś wiedziałam Kukulkana!
<Roxolanne>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz