niedziela, 31 lipca 2016

Od Roxolanne - Przyszłość, która nadejdzie. cz. 6

Pod przykrywką mojej resocjalizacji wyszliśmy z pałacu, który teraz pełnił rolę mojego osobistego więzienia.
Przechodziliśmy pośród tych wszystkich kamienic, które zwiedzałam z odpadkami mojego stryja. Obok fontanny, w której wylądowaliśmy. 
Spuściłam wzrok na ziemię. Czy na prawdę tego chcę? 
- Zobacz. Postawili nowy pomnik. - uśmiechnął się złowieszczo mój towarzysz. 
- Niewiarygodne. - szepnęłam i przystanęłam. 
Wykonany ze złota pomnik fontanny a w niej klacz i ogier. Podczas gdy ona leży w wodzie na plecach, on rozkłada nad nią skrzydła. Znałam te twarze. 
- Przecież to ja i Rey! - zaśmiałam się. 
- Ty i odpadki. - sprowadził mnie na ziemię. 
- Tak zachowują się odpadki? 
Nie odpowiedział mi. Nadal uważał, że to zły, wręcz tragiczny pomysł. Mimo to, przecież mi pomagał. 
Stanęliśmy przed piętrową kamienicą. Zapukaliśmy w stare, spróchniałe, zdobione drzwi. Otworzyły się skrzypiąc. Niepewnie weszłam do środka. 
- Jest tu kto? 
Odpowiedziało echo. 
- Może on już tu nie mieszka? Chodźmy. - Bóg znalazł okazję by odwołać ten niedorzeczny plan. 
- Kto zakłóca mój spokój? odpowiedział nam chłodny głos. 
- Paloo i Roxolanne. - przedstawiłam Nas. 
Ciemność pomieszczenia rozjaśniły pojedyncze świece. Kotary okien odsłoniły się. Oprócz postaci w płaszczu ukazały Nam się dwa szkielety; dużego psa i tygrysa. To zapewne one otworzyły drzwi i rozjaśniły pomieszczenie. 
- Jego powrót do życia graniczy z cudem, ale mogę się tego podjąć. - oznajmił z uśmieszkiem na pysku kłaniając się.  - Wasze wysokości. 
Razem z Bogiem spojrzeliśmy po sobie. 
Zaczęła się ceremonia. 
- Coraz bardziej uważam, że jest to poraniony pomysł. - stwierdził niepewnie łaciaty ogier. 
- Reamonn ożyje, ale nie ożyje jego charakter. Cechy Moona utonęły bezpowrotnie w morzu umarłych. - mruknął nekromanta
- To znaczy? - zmarszczyłam brwi. 
- Jego charakter będzie kształtował się od nowa. Od wszystkiego zależy jakim koniem się stanie. Moce jednak pozostaną. Wspomnienia nie koniwcznie.
- Widzisz? Nawet Cię nie będzie pamiętał. - ogier próbował mi przemówić do rozsądku.
- Ufam Panu. Wiem, że potrafi Pan to zrobić. Zaczynajmy, dobrze? - westchnęłam ignorując jego słowa.
 Byłam poddenerwowana. 
Ceremonia się zaczęła. Domownik zaczął wypowiadać nieznane przynajmniej mi wyrazy. W cały pomieszczeniu rozległy się jęki i odgłosy dudniące w Naszych uszach. Byłam pod zbytnim wrażeniem by nie patrzeć czy nie słuchać. 
Jedyne słowa jakie zrozumiałam, to 'Reamonn Aldamite Arcadia" Czy jakoś tak. Wypowiadane były one co najmniej dziesięć razy. W pokoju pojawiły się szkielety. Na środku zaś, kości stojącego konia. Po chwili wokół nich zebrała się masa czarnego dymu. Wreszcie dym zaczął opadać, przymrużyłam oczy, aby cokolwiek widzieć. Z czarnej mgły coraz bardziej widoczna była postać konia. W końcu po ceremonii nie było śladu. Wszystkie kości zniknęły, a głosy umilkły. Na środku stał zaś koń z długą grzywą i ogonem. Mający na sobie znaną mi już pelerynę. Tak. To był On.


Di end

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz