Wędrowałam już długo w poszukiwaniu miejsca, w którym się wychowywałam. Czułam, że jestem już blisko.
Pewnego normalnego, słonecznego poranka zaczęło mnie boleć serce. Nie, to żaden zawał...Po prostu przypomniałam sobie o Corradzie. Tęskniłam za im tak okropnie, że ni byłam w stanie wytrzymać. Z bólem podniosłam się i już zamierzałam ruszyć dalej, gdy nagle obok mnie na gałęzi wylądował jakiś kolorowy ptaszek. Zmusiłam się do uśmiechu.
- Cześć...Jak leci? - spytałam, bo nic więcej nie przychodziło mi do głowy.
- Sky, dobrze wiesz, że nie o tym muszę ci powiedzieć. - powiedział znacząco. Westchnęłam.
- Heaven Hooves. - oznajmił poważnie. - Musisz wrócić. Corrado prawie umiera z tęsknoty.
Zrobiłam wielkie oczy.
- Corrado?! Umiera?! Prowadź!!!
Zaczęliśmy wracać. Ptak prowadził mnie w stronę stada, a dzięki temu, że znał drogę, zajęło nam to niecały tydzień. Pogalopowałam w stronę znajomego źródła i zaczęłam łapczywie wciągać wodę. Nie wiedziałam kiedy, ale ptaszek zniknął. Podniosłam głowę i zaczęłam iść dalej. Wiedziałam, że za chwilę wkroczę na tereny stada. Nagle z oddali zobaczyłam niewyraźny, brązowy kształt. Podeszłam bliżej i ujrzałam, że jest to gniady koń. I wtedy go rozpoznałam...
- Corrado!! - wrzasnęłam i płacząc zaczęłam cwałować do niego. Rzuciłam się na oszołomionego ogiera prawie powalając go na ziemię i wtuliłam się w jego grzywę.
- Przepraszam...proszę, proszę, wybacz mi... - wychlipałam i zaczęłam wypłakiwać się w jego grzywę.
<Corraduś? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz