wtorek, 25 sierpnia 2015

Od Eclipse - Quest "Trop"

Chłód noszony z wiatrem rozszedł się po mym mieszkaniu. Wędrował on kamiennym podłożem, nie chcąc się zatrzymać ani na chwilę. Uniosłem, dotychczas zamknięte powieki w celu dowiedzenia się kto i jakim prawem przerywa mój odpoczynek. Zamiast jednak tajemniczego gościa, przywitał mnie równie znikomy blask. Jego intensywność niemalże natychmiast zmusiła mnie do zmrużenia oczu. Pewnie wstałem ze świeżo usypanej kupki złocistej słomy i kilkoma ruchami głowy przerzuciłem grzywę na jedną stronę szyi. Ciekawość jako pierwsze kazała mi opuścić jaskinię. Cały czas, przymykając oczy, stanąłem w przedsionku, aby móc zaobserwować krajobraz. Śnieg przykrył ziemię na nie mniej niż pół metra. Świerki pokryte były białym puchem, który o dziwo nie odstrzał niemigrujących ptaków.
~To chyba idealna pora na pierwszy zimowy spacer.-przemknęło mi przez myśl.
Delikatnym skokiem przedarłem się przez zaspę, która zdążyła przykryć wejście mej jaskini, tworząc pozory niezamieszkanej. Niemalże od razu moje kopyta wpadły pod grubą warstwę śniegu. Instynktownie poczułem, że najlepiej będzie, jeśli zaraz na początku udam się w stronę gorących źródeł. Tak i zrobiłem. Brodząc w śniegu, wędrowałem w stronę wodospadu. Widoki nie porywały mnie szczególnie. Zima to w końcu pora jak inna. Postawiłem kolejny krok, gdy nagle moja noga natrafiła na zgrubienie. Poślizgnąłem się i wylądowałem kawałek dalej, jednakże udało mi się zachować równowagę. Parsknąłem zażenowany i zdmuchnąłem grzywkę z oczu. Wróciłem do wypukłego miejsca i to pyskiem to nogą próbowałem dokopać się do ziemi. Kilka chwil później trafiłem na coś twardego. Magią wyciągnąłem to na zewnątrz. Mój pysk wykrzywił się w grymasie.
- Serio?- mruknąłem sam do siebie.- Kamień?
Nie mógł być on esencją jakiejkolwiek przygody więc zamachnąłem się i rzuciłem nim kilka metrów dalej. Uderzył on w zbity śnieg, roznosząc za sobą dźwięk łamanych gałęzi. Z nową, pozytywną energią pokłusowałem w tamtą stronę. Granitowa skałka wylądował na cienkich badylach, nie tylko wykrzywionych pod wieloma kątami, ale ubarwionych na purpurowo granatowy kolor. Przez całą tę drogę ciągnął się dziwny ślad. Przed kamieniem, zapewne pod nim i dalej. Jakby ptak ciągnął za sobą resztki i odłamki znalezisk do budowy gniazda. Podobną techniką co wcześniej, podniosłem gałązki i wetknąłem je sobie w grzywę. Koniecznie muszę je opisać w moim dzienniku. Może rośnie tu jakiś nowy gatunek drzewa, a znając moje szczęście, odłożę je gdzieś i nigdy później nie znajdę. Trop rozbudził moją wyobraźnie i sprawił, że ruszyłem za nim. Droga była wijąca. Mogę powiedzieć, że właściciel śladów oddalał się kawałek, pobłądził w kółko, wrócił i wędrował dalej. Od razu wyszukałem tezę, że ptak zbierał inne gałązki ze sobą. Błądzenie w tym samym miejscu szybko mi się znudziło więc wydeptanymi wcześniej, przez inne konie, ścieżkami galopem śledziłem drogę stworzenia. Trafiłem nad mój początkowy cel, wodospad. Tam śnieg poprzez wysoką temperaturę kończył się wraz z tropem. Przeszedłem się jeszcze raz wokół wodospadu, a gdy nic nie znalazłem wróciłem na brzeg.
- Czyli na tym kończy się ekscytująca przygoda.- rzekłem sam do siebie.
Dla pewności rozejrzałem się jeszcze raz i podtrzymując serię klęsk, ze zrezygnowaniem podszedłem do najbliższego, kamiennego wzniesienia i wspiąłem się na nie z łatwością. Od razu uderzył mnie gorąc parującej wody. Starając się utrzymać równowagę, przeszedłem do nieco mniej stromego punktu górki i zsunąłem się z niej do wody. Gwałtownie wypuściłem powietrze, czując jak fala gorąca oblewa mój grzbiet. Kilka chwil przyzwyczajałem się do wody, aby następnie podejść kawałek głębiej. Praktycznie po metrze musiałem unieść łeb nad taflę wody. Właśnie z taką drastycznością kończył się grunt. Płynąłem jednym śladem, zbliżając się do wodospadu. Woda z niego przyjemnie opadała na moją głowę, a na domiar tego grzywa okleiła całą moją szyję i pysk. Do diaska z nią. Intuicyjnie zdałem sobie sprawę, że przecież zaplotłem w nią cenne gałązki. Za pomocą magii starałem się wymacać je spod warstwy włosia. Na marne. Przeklęty Carusie. Wiedziałem, że tak będzie. W życiu nic podobnego więcej nie znajdę. Wypłynąłem na brzeg i przeszukałem cały teren w poszukiwaniu gałązek. Tak jak w poprzednim wypadku, niewielu mi to pomogło. Wróciłem do wody i zacząłem starannie oglądać zbocza skał. Może się gdzieś wsunęły... W ten ujrzałem je noszone przez wodę w stronę wodospadu. Na tyle ile pozwolił mi opór wody, podbiegłem w ich kierunku. Po kilku metrach ujrzałem tuż przed sobą wodospad. Mój cenny nabytek przebił się przez wodę. Z zaskoczenia otworzyłem pysk, czego od razu pożałowałem, gdyż w jednej sekundzie napełnił się wodą. Pozbyłem się jej w równie szybkim tempie. Nie zapominając o obiekcie mojej ciekawości, oczekiwałem, aż gałęzie wypłyną. Może pięć minut później moja cierpliwość się skończyła. Podpłynąłem do szyby tworzonej przez spadającą wodę, wziąłem nieco powietrza w usta. W najgorszej sytuacji mogę tylko uderzyć głową o ścianę. Gwałtownie przedarłem się przez barierę. Nie przestając zamykać oczu, trochę czasu zajęło, abym zorientował się, że nic się nie stało. Widok całkowicie zbił mnie z tropu. Znajdowałem się we wnętrzu groty, której obie boczne ściany mocno rozwidlały się w boki. Najważniejsze było jednak to, że na piaszczystej zatoce leżały kolorowe gałęzie. Popłynąłem do piaszczystego brzegu, gdzie z każdym krokiem ziemia wracała pod moje kopyta. Z uśmiechem już miałem chwycić zdobycz, gdy do moich uszu dotarł cichy, melodyjny dźwięk. Podniosłem wzrok, który napotkał oczy niewielkich rozmiarów ptaka. Z jego pleców wyrastały purpurowo granatowe, cienkie gałęzie. Dokładnie takie same jak te, które znalazłem.
~Jesteś przepiękny.- posłałem mu telepatyczną myśl, a przez mój pysk przebiegł cień uśmiechu.
Ptak ponownie wydał sobie melodyjny dźwięk. Pod jego zamknąłem oczy. Dotychczas nie słyszałem by jakiekolwiek stworzenie wydawało z siebie tak kojący odgłos. Poczułem tylko jak kręci mi się w głowie, a następnie przewróciłem się na piach.

***

Gwałtownie otworzyłem oczy. Przywitały mnie łagodne rysy mojej jaskini. Podniosłem głowę i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wszystko wyglądało tak jak zazwyczaj. Dostrzegłem leżące tuż obok mnie kolorowe gałązki... Zamaszyście wsparłem się na przednich kopytach i mimo, że w głowie cały czas mi huczało, kazałem sobie wstać. Zrobiłem kilka niepewnych kroków w stronę łuku wejściowego. Na zewnątrz panował lekki chłód, ale nie było śniegu. Po za zaskoczeniem nie czułem żadnych innych emocji. Na przekór złemu samopoczuciu zerwałem się galopem w stronę Gorących Źródeł. Czy to wszystko mogło być snem? Nawet jeśli to w jaski sposób latorośl znalazła się w moim mieszkaniu? Będąc na miejscu z impetem wskoczyłem do wody i podpłynąłem do wodospadu. Bez zbędnych teatrów prawą nogą przebiłem się przez wodę. Trafiłem na opór. Wykonywałem tę czynność w kilku innych miejscach. Jak to możliwe... Niespodziewanie poczułem jak coś upada mi na głowę. Wyplątałem magią ów rzecz, spodziewając się jakiegoś chrabąszcza czy innego robactwa. Zamiast tego moja magia chwyciła srebrno złote gałązki. Czyżby... Podniosłem głowę do góry z głębokim oczekiwaniem. Nie zastałem nic. W powietrzu przebijała się cicha melodia.

ZALICZONE

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz