Po kilku godzinach długiej podróży, przerywanej drobnymi docinakami z każdej strony naszym oczom ukazał się niesamowity granat. Granat, który zlewał się z błękitem nieba.
- Whoah! To jest ocean? - zapytałem zaskoczony, dając Zereph’owi znak, żeby się zatrzymał.
- Piękne czyż nie? - klacz delikatnie się uśmiechnęła. - Chodź, musimy tutaj zostawić naszych przyjaciół. Dla ich bezpieczeństwa wolałabym ich nie zabierać do miasta.
- Taaaa… - jęknąłem, nie chcąc rozdzielać się z tym urokliwym gadem, którego poznałem niedawno. Już po kilkunastu minutach przypadliśmy sobie do gustu co Roxolanne skwitowała krótkim ,,jesteś tam samo dziecinny jak to pisklę’’. Spojrzałem w dół, szukając odpowiedniego miejsca i zachęciłęm smoka, aby wylądował na niedużej polanie.
Po kilku minutach oba smoki były już na ziemi, poprawiając skrzydła i nastroszone w czasie lotu łuski. Biała klacz zbliżyła się do ,,tej czarnej krowy’’ i pocałowała w pysk, między nozdrzami.
- Wracajcie do HH. Jak będziemy was potrzebować to zawołam. - widząc jej zachowanie zbliżyłem się do mojego smoka.
- Emmm… pa? - powiedziałem lekko niepewnym głosem, wpatrując się w drzewa po mojej lewej stronie.
- Naaaarka! - krzyknął w mojej głowie, by po chwili zacząć kolejną próbę zgniecenia mnie swoimi łapami w ogromnym uścisku.
- No… więc… ten… wracaj do domu… nic… sobie… nie zrób…. - powiedziałem, gdy odstawił mnie na ziemię, w międzyczasie łapiąc oddech.
- Bye, bye! - zamachał radośnie skrzydłem i wzbił się w powietrze. Towarzyszył temu mocny podmuch wiatru, których kilka stojących obok drzew. Chwilę później Kukulkan zrobił to samo, oczywiście z gracją i ostrożnością, po czym oba smoki odleciały, zostawiając nas samych.
- To w którą stronę, bo u mnie z orientacją raczej kiepsko? - uśmiechnąłem się, jeszcze raz sprawdzające czy moje skrzydła są całe.
- Tędy. - wskazała kopytem Roxolanne i ruszyła w stronę lasu.
Drzewa rosły w nim gęsto, ale igły miały jedynie na koronie, dzięki czemu nie było problemu z galopowaniem pomiędzy ich cienkimi pieniami. Nie minęło dużo czasu, aż w moje nozdrza uderzył dziwny, słony zapach.
- Co tak pachnie? - zawołałem.
- To morze! Nigdy żadnego nie widziałeś? - odpowiedziała klacz, nie zatrzymując się, a w jej głosie dało się słyszeć nutkę śmiechu.
- Nie wiem, jak było kiedyś. Tak dla twojej informacji nie przypomniałem sobie wszystkiego w magiczny sposób. - prychnąłem.
- Przepraszam. - to było ostatnie jej słowo, nim przekroczyliśmy granicę drzew.
Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy była ogromną, granatowa, poruszająca się i odbijające światło słoneczne połać. Stanąłem na szczycie wzgórza i wciągnąłem głęboko ten słony zapach, delektując się wiatrem, rozwiewającym moją grzywę.
- Podoba ci się morze? - zapytała Roxolanne, stając koło mnie.
- Widzę czarne niebo. - odpowiedziałem cichym głosem. Głowa klaczy odkręciła się w moją stronę.
- Wszystko w porządku?
- Uh? Ah… tak. O czym mówiłem? - potrząsnąłem głową, wyrzucając z siebie wspomnienie czarnego pokoju.
- Zdaje się, że o tym, jakie morze jest piękne.
- Huh? Nie sądzę, żebym mówił coś takiego. - odparłem i uśmiechnąłem się szeroko. Przeniosłem wzrok na widok rozpościerający się pod naszymi kopytami. Białe domy o niebieskich dachach, często pokryte kolorowymi tkaninami. Długie ulice, zapełnione końmi i straganami. A w oddali, unoszące się na wodzie ogromne statki o żaglach z wszytymi na nich napisami. Rozłożyłem skrzydła i bez zastanowienia wzbiłem się w powietrze, przelatując nad budynkami i ulicami.
- Zaczekaj! - usłyszałem za swoimi plecami dobrze znany mi i gniewny głos. Wybrałem na lądowisko dom z dość rozległym dachem. Gdy tylko złożyłem skrzydła, obok mnie pojawiła się Roxolanne, gotowa walnąć mnie w łeb swoim. - Mógłbyś chociaż w mieście zachowywać się kulturalnie i nie latać nad czyimiś głowami, a tym bardziej nie lądować na nie swoim dachu? - krzyknęła.
- I tak nie jestem jedyny. - zaśmiałem się i zeskoczyłem na ulicę. - Chodź, kupię ci lody na przeprosiny.
- Tsh. Nie myśl, że możesz mnie przekonać mrożoną wodą. - prychnęła stojąc koło mnie. Doobra, to kupię jej płaszczyk, pomyślałem.
Przemierzaliśmy miasto, podziwiając niesamowite produkty, zwiezione z niedaleko położonych wysp. Podczas gdy ja zatrzymywałem się przy straganach z misternie wykonanymi pelerynami i płaszczami, Roxolanne wariowała na widok każdej książki. Ja miałem jednak dość noszenia tej jednej cegły w torbie, więc złapałem ją za grzywę i pociągnąłem dalej.
- Hej, co robisz? - zawołała niezadowolona.
- Nie wystarczą ci te wszystkie knigi, które trzymasz w domu? Same problemy z ich sprzątaniem. - prychnąłem.
- Ty myślisz? - warknęła, uwalniając się. - Szukam książki w tym samym języku, wtedy może sprzedawca będzie coś o tym wiedział.
- Nie lepiej od razu mu jej pokazać? - spytałem, wymownie wskazując stragan, na którym znajdowało się ponad 500 książek.
- Może przy okazji znajdę coś przydatnego dla siebie… - dodała cichym i niepewnym głosem klacz, na co ja zacząłem się śmiać.
- No dobra, chodź już molu książkowy. - uśmiechnąłem się, lekko cmokając w jej stronę i ruszyłem dalej. Miasto okazało się być ogromne, a my nie mieliśmy czasu na przeszukiwanie go.
Po trzech godzinach opadliśmy zmęczeni na ziemię. Popołudniowy upał wszystkich wykańczał.
- To jest bez sensu! - krzyknąłem, wkładając pysk w moją torbę. - Nikt tu nic nie wie o tym piśmie. Jak mi powiesz, że jest to z twojej kolekcji wymarłych języków to nie wiem co ci zrobię.
- Najwidoczniej panu Rey’owi wypaliło mózg, bo mówiłam, że nie mam pojęcia o tej książce.
- Poddaję się. - jęknąłem.
- Hah, za późno. Pragnę ci przypomnieć, że teraz oboje w tym siedzimy. - uśmiechnęła się.
- Widzę. - skomentowałem krótko i podniosłem się. - Kto może tutaj dużo wiedzieć, a go nie sprawdziliśmy?
- Hm… byli handlarze książek, kapitanii i załoga statków, podróżnicy.
- Kogoś mi brakuje. Kogoś kto był w każdym porcie i…
- Kogoś na kogo nikt nigdy nie zwracał uwagi! - krzyknęła uradowana Roxolanne.
- To jest to. Niewolnicy. Nie są przypisanie do konkretnego statku, więc ktoś z nich mógł kiedyś być w tym kraju.
- Szybko, musimy ich znaleźć, statku odpływają za kilka godziny, a mamy dużo roboty! - zawołała klacz i pognaliśmy w stronę wody, zapominając o zmęczeniu.
- Co chcecie zrobić, dzieciaki? - warknął wściekle kapitan jednego z statków. Był on wysokim i umięśnionym koniem o gęstej, brudnej grzywie. Z pewnością budził respekt wśród swojej załogi.
- Chcemy przepytać pańskich niewolników. - odpowiedziałem, zasłaniają Roxolanne.
- Nie rozśmieszaj mnie. Te durne analfabetyczne robaki nic wam nie powiedzą. Dodatkowo oni powinni pracować, a nie obijać się na pogawędce z jakimiś świeżo upieczonymi turystami. - po jego słowach dało się słyszeć kolejne gniewne pomruki. Dochodziły one jednak zza moich pleców. I były głośniejsze. Czułem, że jeśli rozmowa będzie dalej obierała taki tok, bomba o nazwie Roxo wybuchnie.
- Proszę się uspokoić. To tylko kilka sekund. Chyba mają do tego prawo. - powiedziałem, starając się, żeby ostatnie słowo nie zabrzmiało jak pytanie.
- Oni nie mają żadnych praw! A teraz przestańcie marnować mój cza-
- Jak śmiesz, TY….! - nagle pomiędzy nas wskoczyła wkurzona, biała klacz.
- Roxolanne! Wystarczy! - krzyknąłem w jej stronę, powstrzymując ją skrzydłami. - Wiem, że masz swoje ideały, ale takie są prawa tego świata. Nic nie zmienisz. Zrozum to.
- Ale nie pozwolę by ten dupek tak się wyrażał. - warknęła, usiłując się oswobodzić.
- Chodź. Szkoda marnować na niego sił. - odpowiedziałem z naciskiem, delikatnie kierując ją w przeciwnym kierunku. - Dziękujemy i przepraszam, że przeszkodziliśmy. - powiedziałem w stronę kapitana i zeszliśmy z pokładu.
- Tsh. Takie wścibskie dzieciaki powinny zostać w domu! - usłyszeliśmy za nami słowa pełne pogardy.
- Pozwól mi coś mu zrobić! - prychnęła klacz, wręcz gotująca się do walki.
- Shhh… - uciszyłem ją, przykładając skrzydło do jej pyska. - To, że się nie zgodził na przepytanie jego niewolników, nie znaczy, że się poddamy, co? - dokończyłem szeptem, uśmiechając się. Biała klacz w odpowiedzi pokiwała głową i powoli ruszyła w stronę koni stojący na końcu molo. Każdy z nich ciągnął za sobą wielką paczkę. Większość z nich była wychudzona, a ich sierść przerzedzona. Skrzywiłem się, widząc ich stan. Wolałbym zanurkować w basenie z piraniami niż pozwolić żeby cokolwiek stało się z moją długą grzywą. Podeszliśmy do grupki koni, mocujących się z ogromną skrzynią. Roxolanne użyła magii i uniosła pakunek w górę, co było nie lada wysiłkiem.
- Gdzie… to dać…? - powiedziała, z trudem utrzymując przedmiot w powietrzu.
- Tu. - odpowiedział jeden z koni, wskazując kopytem na dziurę w burcie, przez którą można było umieszczać przedmioty pod pokładem. Klacz zgodnie z jego słowami nakierowała skrzynię i ju po chwili przedmiot z cichym uderzeniem znalazł się w środku.
- Ufff… - jęknęła i otarła czoło skrzydłem, które powoli zaczynały znikać.
- Hej, możemy was o coś zapytać? - uśmiechnąłem się, podchodząc do jednego z nich. W jednej chwili wszystkie pyski obróciły się w moją stronę. Poczułem dreszcze na karku kiedy ujrzałem te puste i przestraszone oczy.
- Wy. Pytać. - odpowiedział koń, a ja już wiedziałem, że trudno będzie się z nim dogadać. Zrezygnowałem z pokazywania tekstu w książce, komuś kto nawet nie umiał się wysławiać i powtórzyłem nurtujące mnie zdanie.
- Rifer necro kaiahe ta Mane Dare. Coś wam to mówi? - zapytałem, i zauważyłem, jak wszystkie konie zaczynają się cofać.
- Dziwny! Szalony! - zaczął krzyczeć jeden z nich.
- Ej, obrażasz mnie. - mruknąłem spoglądając wymownie na Roxo.
- Dziwny koń! Nieznany język używać! Czerwony płaszcz, brązowa grzywa! On szalony, on wiedzieć! - kontynuował. Odwróciłem się do Roxolanne.
- Tu nie chodzi o ciebie! Mówią, że jest tu ktoś, kto mówi w tym języku! - zawołała z entuzjazmem. - Chodź, musimy go znaleźć!
- Tak dla twojej wiedzy. 1. To miasto jest ogromne, a my wiemy o tym gościu prawie nic. 2. Z przyzwyczajenia wiem, że z szaleńcami trudno się dogadać. - mówiąc drugie zdanie wskazałem pyskiem w stronę statku i stojącego na molo kapitana.
Kilka następnych godzin spędziliśmy na szukaniu tego dziwnego konia. Jak się okazało dużo osób go widziało, lecz nikt nie wiedział o jego obecnym miejscu pobytu. Mówili, że podobno był morskim kupcem, który wypłyną za daleko w morze i opętały go tam morskie potwory. O książce nie dowiedzieliśmy się niczego, ale kilka osób potwierdziło, że słyszało z jego ust słowa podobne do tych, które w niej zapisano.
- Ten gość to się chyba zapadł pod ziemię. Jeszcze rozumiem, jakby był to normalny gość, ale z opisów ludzi nie da się go obojętnie ominąć. - prychnąłem, opierając się o ścianę budynku.
- Ty zawsze masz szczęście do dziwnych przygód. Moje kopyta… - jęknęła.
- Hah, teraz oboje w tym siedzimy, złotko. Chodź. - uśmiechnąłem się szeroko i ruszyłem przed siebie. Za kilka godzin będzie się ściemniało, więc będziemy musieli wracać do domu. Ja jednak nie mogłem sobie pozwolić na porażkę, nie po tym ile udało nam się osiągnąć.
- Rifer! Rifer! - nagle do moich uszu dobiegły męczące moją głowę słowa.
- Słyszałaś to? Czy może już słyszę to w mojej głowie? - krzyknąłem, odwracając się do klacz.
- Też to słyszałam. Rifer, tak? - zapytała.
- Tak! Lecimy, chodź! - zawołałem wzbijając się w powietrze.
- Zaczekaj! Nie mam już skrzydeł! - usłyszałem za swoimi plecami. Odwróciłem głowę. Lot byłby szybszy, nie mogłem jej jednak zostawić za sobą. Wylądowałem na ulicy i pobiegliśmy w stronę, z której dobiegał dźwięk.
Gdy znaleźliśmy się na końcu ulicy ujrzeliśmy przed nami średniej wielkości plac. Chodzące po nim konie omijały jedno miejsce. Z miejsce, z którego dało się słyszeć okrzyki w innym języku. Ruszyliśmy pędem, przeciskając się przez tłum. Nagle zobaczyliśmy niskiego, zgarbionego konia i brązowej grzywie i sierści. Na jego plecach leżała podarta i brudna, czerwona peleryna.
- Jest! - zawołałem, podbiegając do konia. - Um, przepraszam! Powiedział pan Rifer?
- Oczywiście, że ci wzywałem! Wzywam wszystkich, by mnie słuchali! - zaskrzeczał staruch.
- Uhuh. - pokiwałem głową. - Ale dlaczego i wie pan, co to znaczy? - pytałem, rzucając wszystko na jednym wydechu.
- Co znaczy świat? Świat to porażka! Konie giną! Śmierć nas woła! - zaczął krzyczeć, a ja, wiedząc, że ic tu nie wskóram cofnąłem się. Teraz to Roxolanne stanęła naprzeciw konia.
- Skąd zna pan te słowa? - zapytała, delikatnie się uśmiechając.
- Inny świat! Inne słowa! Słowa śmierci. - po ty ostatnim klacz rzuciła mi spojrzenie typu ,,mam wrażenie że ty byś jednak się idealnie z nim dogadał’’.
- Aaaaa… wie pan co mogą znaczyć słowa Rifer necro kaiahe ta Mane Dare? - gdy tylko to powiedziała, koń dziwnie się skulił.
- Dziwne rzeczy się dzieją! Skąd znacie te słowa?! - wykrzyknął.
- Em… z pewnej książki. - skłamałem.
- A co taka książka tu robi?! - jeszcze bardziej zdziwił się koń. Spojrzeliśmy na siebie z Roxo. Ta sprawa coraz bardziej zaczynała śmierdzieć.
- No dobrze, ale co to znaczy?! - wykrzyknąłem. Po tych słowach koń zaczął robić dziwne ruchy i jakby się… zastanawiać?
- Rifer necro kaiahe ta Mane Dare, oznacza Wzywamy nekromantę i jego panią za ocean nieba i ziemi! - wykrzyknął.
- Uh? - powiedzieliśmy jednocześnie.
- Ale jak to za ocean? Przecież tam już… nic nie ma?! - zdziwiłem się, patrząc na Roxolanne.
- To nie musi być prawda. Nigdzie nie ma wzmianki na to, że coś jest za oceanem, jednak fakt, że NA PEWNO nic nie ma, nigdy nie został potwierdzony… - odpowiedziała wolno, kładąc nacisk na każde słowo. - Ale te słowa, które słyszałeś! To niesamowite! Zdolność telepatyczna na taką odległość! Może są lata świetlne w technologi i mocy przed nami!
- Coś mi tu nie pasuje nadal. Czemu bogowie nic nie wiedzą? - zapytałem, przypominając sobie, że przecież Roxolanne ma dużo kontaktów z bogami. A przynajmniej miała.
- Cóż, Sun i Moon, opiekują się jedynie końmi z tego kontynentu. Nikt nic nie mówił, że tam też nie mogą być inni bogowie. - dokończyła i oboje spojrzeliśmy w stronę starego konia.
- Skąd to wszystko wiesz? Ten język? - zapytałem.
- Bo jako jedyny dotarłem do innej ziemi!
- Innej ziemi? - do rozmowy włączyła się również Roxolanne.
- Daleko, za wodą, żyją też inne konie! Inne!
- Kim oni są?! - zawołała klacz, chętna uzupełnić zbiór swojej wiedzy.
- Inne! Inne! - zaczął wołać i śmiać się staruch. A ty szalony, dodałem w myślach.
- Dobra. Nieważne. Jak tam dotrzeć? - spytałem, stając pomiędzy nimi.
- Heh. To proste. Musicie po prostu kierować się w stronę zachodu słońca. - powiedział, wskazując opadające powoli do wody słońce.
- Cho_era. - warknęła Roxo. - Robi się ciemno, a my nie możemy czekać. - powiedziała.
- Masz racje. Musimy wynająć jakąś łódź. Po zmroku nie pozwolą nam wypłynąć! Pośpieszmy się! - zawołałem i ruszyliśmy biegiem w stronę portu.
Po kilku formalnościach i zapłacie odcumowaliśmy naszą łódkę i wypłynęliśmy w morze, kierując się w stronę zachodzącego słońca.
- Więc to jest początek kolejnej przygody? - uśmiechnęła się Roxo.
- Od momentu kiedy mnie ożywiłaś wiedziałem, że nie będę się nudził.
- Ku nowemu światu! - zawołaliśmy zgodnie i zaczęliśmy się śmiać.
<Roxolanne>
poniedziałek, 10 października 2016
niedziela, 21 sierpnia 2016
Od Roxolanne C.D. Reamonna
- Hej, Snow. - uśmiechnęłam się otwierając jej drzwi. Co się będę ukrywać?
- Witajcie! - uśmiechnęła się wchodząc pewnie do środka. Zatrzymała przez chwilę wzrok na moich skrzydłach i oznaczeniu.
Uniosła jedną brew patrząc na mnie podejrzliwie.
Fajny tatuaż. - podsumowała i natychmiast zmieniła temat. - To takie ekscytujące, że wróciliście. Wreszcie HH będzie miało dobrych przywódców! - zaśmiała się.
Dlaczego użyła liczby mnogiej? Rey popatrzył na mnie jakby czegoś nie rozumiał.
- Skarbie.. - westchnęłam patrząc na przyjaciółkę. Chciałam jej powiedzieć, że być może nie zagoszczę na długo, że wrócę do Overhill, ale nie potrafiłam. Nie chciałam niszczyć jej dobrego humoru. Zwłaszcza, gdy tak optymistycznie zapytała o co chodzi.
- Słucham?- w jej oczach zalśniła iskierka szczęścia.
- Musimy teraz z Reamonnem wyjść na chwilę. - były to jedyne rozsądne słowa na jakie się teraz zdobyłam.
- A. - spuściła głowę. - Okay. Jeśli będziecie chcieli, to.. bkwdh rkfoe efiho... - zaczęła mruczeć pod nosem. Kukulkan wsadził jeden ze swoich łbów do środka i zapytał mnie:
- W jakim to języku?
- W języku Snow Flame. - parsknęłam.
Smok wybuchnął śmiechem.
- Snow.. Obiecuję. Wrócimy. - zapewniłam ją kładąc jej kopyto na... barku?
- Rey, masz książkę? - zwróciłam się do niego.
- Tak. - potwierdził.
- Świetnie. - uśmiechnęłam się i na jego grzbiet włożyłam torbę.
Z każdej strony, jedna kieszeń.
- Ej.. - w jego głosie było słychać oburzenie, w związku z tym, że musi coś nieść.
- To Ty chciałeś jechać nad to morze, więc ty niesiesz bagaże. Dałabym specjalną torbę Twojej jaszczurce, ale mam tylko jedną i nie pod jej wymiar. Jest za chuda.
- Ok. Lećmy już, dobrze?
Reamonn? Przepraszam za.. właściwie wszystko :')
- Witajcie! - uśmiechnęła się wchodząc pewnie do środka. Zatrzymała przez chwilę wzrok na moich skrzydłach i oznaczeniu.
Uniosła jedną brew patrząc na mnie podejrzliwie.
Fajny tatuaż. - podsumowała i natychmiast zmieniła temat. - To takie ekscytujące, że wróciliście. Wreszcie HH będzie miało dobrych przywódców! - zaśmiała się.
Dlaczego użyła liczby mnogiej? Rey popatrzył na mnie jakby czegoś nie rozumiał.
- Skarbie.. - westchnęłam patrząc na przyjaciółkę. Chciałam jej powiedzieć, że być może nie zagoszczę na długo, że wrócę do Overhill, ale nie potrafiłam. Nie chciałam niszczyć jej dobrego humoru. Zwłaszcza, gdy tak optymistycznie zapytała o co chodzi.
- Słucham?- w jej oczach zalśniła iskierka szczęścia.
- Musimy teraz z Reamonnem wyjść na chwilę. - były to jedyne rozsądne słowa na jakie się teraz zdobyłam.
- A. - spuściła głowę. - Okay. Jeśli będziecie chcieli, to.. bkwdh rkfoe efiho... - zaczęła mruczeć pod nosem. Kukulkan wsadził jeden ze swoich łbów do środka i zapytał mnie:
- W jakim to języku?
- W języku Snow Flame. - parsknęłam.
Smok wybuchnął śmiechem.
- Snow.. Obiecuję. Wrócimy. - zapewniłam ją kładąc jej kopyto na... barku?
- Rey, masz książkę? - zwróciłam się do niego.
- Tak. - potwierdził.
- Świetnie. - uśmiechnęłam się i na jego grzbiet włożyłam torbę.
Z każdej strony, jedna kieszeń.
- Ej.. - w jego głosie było słychać oburzenie, w związku z tym, że musi coś nieść.
- To Ty chciałeś jechać nad to morze, więc ty niesiesz bagaże. Dałabym specjalną torbę Twojej jaszczurce, ale mam tylko jedną i nie pod jej wymiar. Jest za chuda.
- Ok. Lećmy już, dobrze?
Reamonn? Przepraszam za.. właściwie wszystko :')
poniedziałek, 8 sierpnia 2016
Od Reamonn’a C.D. Roxolanne
- Roxolanne, zaczekaj! - zawołałem biegnąc za uciekającą przedemną klaczą. Cieszyłem się, ponieważ odzyskałem coś ważnego. Jedno spojrzenie na te lasy sprawiało, że miałem ochotę żartować i zapominałem o wszystkim. Tylko ta klacz, czułem się lekko rozdarty. Z jednej strony chciałem pójść za nią i próbować od nowa odtworzyć to co było. Druga część natomiast cały czas wołała, że to co przeminęło, nigdy nie wróci.
- Nie ma go! - usłyszałem głos Roxolanne. Pobiegłem w jej stronę, przedzierając się przez krzaki. W końcu udało mi się dotrzeć na niedużą leśną polanę. Stały tam liczne nagrobki. Wszystko było stare i zarośnięte trawami, a pośrodku wznosił się nieduży podest. Mógł się na nim zmieść jeden koń, leżąc pod średniej wielkości pomnikiem anioła. Gdy tylko rozejrzałem się po tym miejscu moim ciałem wstrząsnął dreszcz.
- Co to za miejsce? - zapytałem drżącym głosem.
- Uh? Twój Cmentarz. - klacz odwróciła się w moją stronę. Spojrzała na mnie zmartwionymi oczami. - Co się stało? Reamonn?
- Ja… To… - zacząłem nerwowo się rozglądać i łapać panicznie oddech. Do mojej głowy zaczęły dochodzić dziwne głosy… a może jęki? - Co się dzieje? Kim jesteście, o co wam chodzi?! - zacząłem krzyczeć, obracając się dookoła i nerwowo rozglądając.
- Reamonn, nikogo tu nie ma… - zmartwiona klacz wyciągnęła kopyto w moją stronę. - Au! - gdy tylko usłyszałem cichy krzyk Roxolanne, odwróciłem się w jej stronę. Zignorowałem dziwne głosy i spojrzałem na biała klacz, która leżała na ziemi. Nic w jej wyglądzie się nie zmieniło, oprócz tego, że znak zaczął świecić.
- Au… piecze… - wysyczała przez zęby Lanne. Zbliżyłem się i dotknąłem pyskiem jej znaku. Skóra w tym miejscu była gorąca. Potrząsnąłem bezradnie głową i zauważyłem, że otaczające mnie głosy ucichły. Przeszukałem pamięć, przypominając sobie słowa, które wypowiadały głosy. ,,Rifer necro kaiahe ta Mane Dare’’? Nie były one ani w języku śmierć, ani w dialekcie powszechnie stosowanym. W chwili obecnej miałem jednak większe zmartwienie. Co prawda oznaczenie sprawiało, że gdy jeden partner cierpiał, drugi mógł przejąć na siebie połowę swojego bólu, lecz to wyglądało trochę inaczej. Zbliżyłem się do Roxolanne, która o dziwo wyglądała bardzo ładnie z tymi mistycznymi skrzydłami i po raz kolejny wciągnąłem ją na mój grzbiet. Rozłożyłem swoje, szare i wzbiłem się w powietrze, wylatując przez dziurę w koronach czarnych drzew. Okazało się, że nad nimi rozpościerała się gęsta mgła, a ja nie znałem tutejszego terenu. Odwróciłem głowę i ujrzałem pysk klaczy, na którym cały czas malował się grymas bólu. Otworzyłem swoje myśli, używając zaklęcia, które wcześniej mi pokazała.
- Zereph? - zawołałem w myślach. Już po chwili dało się słyszeć uderzenia ogromnych skrzydeł.
- Jestem. - odparło całkiem poważnym głosem duże pisklę.
- Wiesz może, gdzie ona mieszka? Muszę ją zabrać do domu. - zakomunikowałem i już po chwili w trójkę lecieliśmy do domu Roxolanne. Tuż za nami leciał też oczywiście wielki gad, który jakimś cudem przyjął fakt, że tym razem klacz poleci ze mną. Może też czuł jej ból?
Po kilkunastu minutach, które wydawały się wiecznością dotarliśmy do położonego na skraju niedużej polany jednopiętrowego domu. Nie było w nim nic szczególnego. Szare ściany, wyłożony brązowymi dachówkami dach, okna i drzwi, albo raczej framuga i zwisająca z nich kotara. Nie mogła wstawić tam jakiś normalnych drzwi?
- To tutaj? - zapytałem, gdy tylko wylądowaliśmy. Smok pokiwał głową, więc zabrałem klacz i udałem się do środka. Wnętrze też było całkiem zwyczajne. Kominek, drewniane ściany i uginające się od różnych rupieci i książek półki. Od razu udałem się do sypialni i o dziwo wiedziałem gdzie się znajduje. Ułożyłem klacz na miękkiej pościeli i spojrzałem na znak. Cały czas emanował światłem, lecz na szczęście nigdzie wokół nie było krwi. Udałem się w stronę kuchni w poszukiwaniu szmat. Zmoczyłem jedną z nich w zimnej wodzie i wróciłem do pokoju, robiąc klaczy zimny okład. Na jej pysku pojawił się wyraz ulgi, jednak widać było, że ból jeszcze nie przeszedł. Wróciłem więc do salonu, i zbliżyłem się do jednego z obładowanych książkami regałów. Lekko zdenerwowany, zacząłem zrzucać wszystkie książki z półek. Kiedy już wszystkie znajdowały się na podłodze, a ja nie znalazłem żadnej której tytuł mógłby odnosić się do oznaczeń. Zrezygnowany spuściłem głowę w dół. Gdy otworzyłem oczy ujrzałem coś niespodziewanego. Jedno słowo, które wyryło się w mojej pamięci. ‘Rifer’ widniało wśród potoku innych słów, zapełniających całą stronę. Przekartkowałem całą książkę. Nie znalazłem jednak nic więcej, co mógłbym zrozumieć, oprócz tytułu. ‘Legendy północy’ widniało na okładce. Wbiegłem pędem do pokoju Roxolanne. Skoro to była jej książka, to musiała wiedzieć co oznaczają te słowa. Kiedy znalazłem się w środku, ze zdziwieniem zauważyłem, że klacz ma się bardzo dobrze. Jej znak przestał świecić, a ona sama właśnie wyglądała przez okno. Gdy tylko zauważyła stukot moich kopyt, odwróciła głowę w moją stronę.
- Emm… przepraszam. - powiedziała lekko zmieszanym głosem. Podszedłem do łóżka i usiadłem na krawędzi.
- To chyba ja powinienem cię przeprosić. To przezemnie stało się to coś. - powiedziałem, wykonując nieokreślony ruch skrzyłem.
- Nie. Kiedy na cmentarzu zacząłeś wariować, użyłam jednego z zaklęć oznaczenia, aby osiągnąć stan, w którym mogłam wejść do twojej głowy i uspokoić twoje emocje. No, niestety widzisz, że nie był on zbyt przyjemny, a ja nie mogłam sobie przypomnieć zaklęcia na jego zakończenie. Aż do teraz. - klacz mówiła, a ja wsłuchiwałem się w jej słowa jak zahipnotyzowany. Ona wiedziała o oznaczeniach chyba nawet więcej niż ja.
- Czyli zagadka się rozwiązała. - mruknąłem pod nosem. - Wybacz, że zdemolowałem ci cały salon, ale…
- Co proszę? - przerwała mi klacz, a w jej oczach błysnęły iskierki mordu. - Ah, nieważne, kontynuuj.
- Znalazłem to. - dokończyłem, kładąc książkę obok niej.
- I co? Mam ci bajek poczytać na dobranoc? Rey, błagam mówiłam ci już ile masz lat, czy tej informacji też potrzebujesz? - skrytykowała, jadąc po mnie praktycznie wszystkim.
- Yhym, uprzejmości zostawmy na później. Czy wiesz co tu jest napisane? - spytałem, pokazując losową stronę.
- Nie. Nigdzie też nie mogłam znaleźć żadnego słownika.
- A gdzie ją kupiłaś?
- A co cię ona nagle tak interesuje? - prychnęła klacz.
- Gdzieś słyszałem słowa w tym języku. - powiedziałem cicho i powoli.
- Kupiłam ją od jednego z nadmorskich kupców. Powiedział, że to książka z innego świata. Lecz tutaj, nikt nic o niej nie wie.
- Ktoś musi wiedzieć. Muszę dowiedzieć się co znaczy jedno zdanie w tym języku. Rifer necro kaiahe ta Mane Dare.
- Zapisz je. - poleciła Roxolanne a ja pogrzebałem w jednej z szuflad w poszukiwania kartki i czegoś do pisania. Gdy tylko zapisałem informacje, schowałem kartkę do książki.
- Skoro kupiłaś książkę u jednego z morskich kupców, to może tam pojedziemy i spytamy ich, któryś musi znać ten język.
- Dawno nie byłam nad morzem. - uśmiechnęła się klacz. Nagle usłyszeliśmy stukot kopyt po podłodze i żeński głos.
- Lanne, to ja Snow Flame! Wiem, że tu jesteś wiedziałam Kukulkana!
<Roxolanne>
- Nie ma go! - usłyszałem głos Roxolanne. Pobiegłem w jej stronę, przedzierając się przez krzaki. W końcu udało mi się dotrzeć na niedużą leśną polanę. Stały tam liczne nagrobki. Wszystko było stare i zarośnięte trawami, a pośrodku wznosił się nieduży podest. Mógł się na nim zmieść jeden koń, leżąc pod średniej wielkości pomnikiem anioła. Gdy tylko rozejrzałem się po tym miejscu moim ciałem wstrząsnął dreszcz.
- Co to za miejsce? - zapytałem drżącym głosem.
- Uh? Twój Cmentarz. - klacz odwróciła się w moją stronę. Spojrzała na mnie zmartwionymi oczami. - Co się stało? Reamonn?
- Ja… To… - zacząłem nerwowo się rozglądać i łapać panicznie oddech. Do mojej głowy zaczęły dochodzić dziwne głosy… a może jęki? - Co się dzieje? Kim jesteście, o co wam chodzi?! - zacząłem krzyczeć, obracając się dookoła i nerwowo rozglądając.
- Reamonn, nikogo tu nie ma… - zmartwiona klacz wyciągnęła kopyto w moją stronę. - Au! - gdy tylko usłyszałem cichy krzyk Roxolanne, odwróciłem się w jej stronę. Zignorowałem dziwne głosy i spojrzałem na biała klacz, która leżała na ziemi. Nic w jej wyglądzie się nie zmieniło, oprócz tego, że znak zaczął świecić.
- Au… piecze… - wysyczała przez zęby Lanne. Zbliżyłem się i dotknąłem pyskiem jej znaku. Skóra w tym miejscu była gorąca. Potrząsnąłem bezradnie głową i zauważyłem, że otaczające mnie głosy ucichły. Przeszukałem pamięć, przypominając sobie słowa, które wypowiadały głosy. ,,Rifer necro kaiahe ta Mane Dare’’? Nie były one ani w języku śmierć, ani w dialekcie powszechnie stosowanym. W chwili obecnej miałem jednak większe zmartwienie. Co prawda oznaczenie sprawiało, że gdy jeden partner cierpiał, drugi mógł przejąć na siebie połowę swojego bólu, lecz to wyglądało trochę inaczej. Zbliżyłem się do Roxolanne, która o dziwo wyglądała bardzo ładnie z tymi mistycznymi skrzydłami i po raz kolejny wciągnąłem ją na mój grzbiet. Rozłożyłem swoje, szare i wzbiłem się w powietrze, wylatując przez dziurę w koronach czarnych drzew. Okazało się, że nad nimi rozpościerała się gęsta mgła, a ja nie znałem tutejszego terenu. Odwróciłem głowę i ujrzałem pysk klaczy, na którym cały czas malował się grymas bólu. Otworzyłem swoje myśli, używając zaklęcia, które wcześniej mi pokazała.
- Zereph? - zawołałem w myślach. Już po chwili dało się słyszeć uderzenia ogromnych skrzydeł.
- Jestem. - odparło całkiem poważnym głosem duże pisklę.
- Wiesz może, gdzie ona mieszka? Muszę ją zabrać do domu. - zakomunikowałem i już po chwili w trójkę lecieliśmy do domu Roxolanne. Tuż za nami leciał też oczywiście wielki gad, który jakimś cudem przyjął fakt, że tym razem klacz poleci ze mną. Może też czuł jej ból?
Po kilkunastu minutach, które wydawały się wiecznością dotarliśmy do położonego na skraju niedużej polany jednopiętrowego domu. Nie było w nim nic szczególnego. Szare ściany, wyłożony brązowymi dachówkami dach, okna i drzwi, albo raczej framuga i zwisająca z nich kotara. Nie mogła wstawić tam jakiś normalnych drzwi?
- To tutaj? - zapytałem, gdy tylko wylądowaliśmy. Smok pokiwał głową, więc zabrałem klacz i udałem się do środka. Wnętrze też było całkiem zwyczajne. Kominek, drewniane ściany i uginające się od różnych rupieci i książek półki. Od razu udałem się do sypialni i o dziwo wiedziałem gdzie się znajduje. Ułożyłem klacz na miękkiej pościeli i spojrzałem na znak. Cały czas emanował światłem, lecz na szczęście nigdzie wokół nie było krwi. Udałem się w stronę kuchni w poszukiwaniu szmat. Zmoczyłem jedną z nich w zimnej wodzie i wróciłem do pokoju, robiąc klaczy zimny okład. Na jej pysku pojawił się wyraz ulgi, jednak widać było, że ból jeszcze nie przeszedł. Wróciłem więc do salonu, i zbliżyłem się do jednego z obładowanych książkami regałów. Lekko zdenerwowany, zacząłem zrzucać wszystkie książki z półek. Kiedy już wszystkie znajdowały się na podłodze, a ja nie znalazłem żadnej której tytuł mógłby odnosić się do oznaczeń. Zrezygnowany spuściłem głowę w dół. Gdy otworzyłem oczy ujrzałem coś niespodziewanego. Jedno słowo, które wyryło się w mojej pamięci. ‘Rifer’ widniało wśród potoku innych słów, zapełniających całą stronę. Przekartkowałem całą książkę. Nie znalazłem jednak nic więcej, co mógłbym zrozumieć, oprócz tytułu. ‘Legendy północy’ widniało na okładce. Wbiegłem pędem do pokoju Roxolanne. Skoro to była jej książka, to musiała wiedzieć co oznaczają te słowa. Kiedy znalazłem się w środku, ze zdziwieniem zauważyłem, że klacz ma się bardzo dobrze. Jej znak przestał świecić, a ona sama właśnie wyglądała przez okno. Gdy tylko zauważyła stukot moich kopyt, odwróciła głowę w moją stronę.
- Emm… przepraszam. - powiedziała lekko zmieszanym głosem. Podszedłem do łóżka i usiadłem na krawędzi.
- To chyba ja powinienem cię przeprosić. To przezemnie stało się to coś. - powiedziałem, wykonując nieokreślony ruch skrzyłem.
- Nie. Kiedy na cmentarzu zacząłeś wariować, użyłam jednego z zaklęć oznaczenia, aby osiągnąć stan, w którym mogłam wejść do twojej głowy i uspokoić twoje emocje. No, niestety widzisz, że nie był on zbyt przyjemny, a ja nie mogłam sobie przypomnieć zaklęcia na jego zakończenie. Aż do teraz. - klacz mówiła, a ja wsłuchiwałem się w jej słowa jak zahipnotyzowany. Ona wiedziała o oznaczeniach chyba nawet więcej niż ja.
- Czyli zagadka się rozwiązała. - mruknąłem pod nosem. - Wybacz, że zdemolowałem ci cały salon, ale…
- Co proszę? - przerwała mi klacz, a w jej oczach błysnęły iskierki mordu. - Ah, nieważne, kontynuuj.
- Znalazłem to. - dokończyłem, kładąc książkę obok niej.
- I co? Mam ci bajek poczytać na dobranoc? Rey, błagam mówiłam ci już ile masz lat, czy tej informacji też potrzebujesz? - skrytykowała, jadąc po mnie praktycznie wszystkim.
- Yhym, uprzejmości zostawmy na później. Czy wiesz co tu jest napisane? - spytałem, pokazując losową stronę.
- Nie. Nigdzie też nie mogłam znaleźć żadnego słownika.
- A gdzie ją kupiłaś?
- A co cię ona nagle tak interesuje? - prychnęła klacz.
- Gdzieś słyszałem słowa w tym języku. - powiedziałem cicho i powoli.
- Kupiłam ją od jednego z nadmorskich kupców. Powiedział, że to książka z innego świata. Lecz tutaj, nikt nic o niej nie wie.
- Ktoś musi wiedzieć. Muszę dowiedzieć się co znaczy jedno zdanie w tym języku. Rifer necro kaiahe ta Mane Dare.
- Zapisz je. - poleciła Roxolanne a ja pogrzebałem w jednej z szuflad w poszukiwania kartki i czegoś do pisania. Gdy tylko zapisałem informacje, schowałem kartkę do książki.
- Skoro kupiłaś książkę u jednego z morskich kupców, to może tam pojedziemy i spytamy ich, któryś musi znać ten język.
- Dawno nie byłam nad morzem. - uśmiechnęła się klacz. Nagle usłyszeliśmy stukot kopyt po podłodze i żeński głos.
- Lanne, to ja Snow Flame! Wiem, że tu jesteś wiedziałam Kukulkana!
<Roxolanne>
wtorek, 2 sierpnia 2016
Od Roxolanne C.D. Reamonn
Skuliłam się na grzbiecie smoka, aby schować się przed wiatrem i dodać szybkości w locie. Kukulkan jak strzała wbił się w górę. Zaśmiałam się wiedząc o co mu chodzi. Przedarliśmy się przez chmury i lecieliśmy nad nimi. Wypatrywałam Reamonna. W końcu zauważyłam, jak z tyłu mała kropka wynurza się ponad obłoki. Lecieliśmy pod wiatr, dlatego przekazałam tylko mojej 'jałówce' żeby rozwinęła skrzydła pionowo. Zrobiła to i polecieliśmy do tyły niesieni wichurą. Gdy byliśmy obok nich, Kukułka kazała mi się trzymać. Zrobiła piruet kręcąc się w powietrzu i wyrównała lot łagodnie poruszając wielkimi skrzydłami. Młidszy smok zaczął go naśladować. Ułożyłam się wygodnie na grzbiecie i zaczęłam brzebać nogami w powietrzu. W górze rozciągał się piękny błękit, a z dołu, raz po raz pomiędzy białą pierzyną prześwitywały tereny Telrainu. Obok jeszcze leciał śmiejący się największy przyjaciel. Rey. Odzyskałam go. Nadal w to nie wierzę! Całe troski związane z Doliną Królów rozprysnęły się tam gdzieś w dole na milion kawałeczków. Śmiało mogłam powiedzieć, że jestem w niebie.
Nie wiadomo, ile czasu nam upłynęło na lataniu, ale z chmur obserwowaliśmy zachód słońca. Wyjątkowo nie było to miłe.
- Co Ci? - zapytał pegaz
- Sun zawsze stoi za zachodem słońca. - westchnęłam.
- Nie martw się. Masz piętno i nie umrzesz.
- Jesteśmy przeklęci przez moją rodzinę. - skrzywiłam się patrząc na czerwone słońce.
- Bywało gorzej, nie?
- Nie. Jest najgorzej w historii. - ucięłam. - Czasami czuję, jakbym oszukiwała samą siebie. Moi rodzice wraz z większą częścią stada zaginęli. Do teraz nie wiem, gdzie oni są. Nikt nie wie. Wiadomo tylko, -że żyją, ale każda próba odnalezienia ich kończyła się tak samo. Jedyna moja rodzina, jaka jeszcze jest, mieszka w Dolinie Królów. W tym Ember i Fall. Jako źrebak, często widywałam się z Paloo. Jest odrobinę starszy... no okay. Duuużo starszy, ale zawsze mnie rozumiał. Kocha i martwi się o mnie.
- a on kogo jest rodziną? Bo już się pogubiłem. - parsknął.
- hahahah. Nigdy nie byłeś w stanie tego ogarnąć. Paloo, gdy został Bogiem, był jeszcze źrebakiem. Sun znalazła go zakrwawionego i umierającego. Oddała mu trochę mocy. Nie jest biologicznie związany z żadnym z tamtejszych koni.
Nagle przypomniała mi się ważna i dość istotna rzecz.
- Kukulkan! Ruszamy! - zakomunikowałam mu.
- Nie. - mruknął.
- Leniwa jaszczurka. - warknęłam na głos. - jeśli nie chcesz, to ide sama. Pa. - wzruszyłam ramionami i... zeskoczyłam. Spadałam w dół.
- Idiotka! - moją głowę zapełniały te i podobne słowa wypowiadane przez Kukulkana.
Jeszcze chwilę siedział przekomarzając się. Z tego co wiem, pegaz stał z otwartym szeroko pyskiem.
Smok przewrócił oczyma. Skąd to wiem? Kobiety usłyszą, gdy to zrobisz nawet rozmawiając z Tobą przez telefon.
- Hahahaha. - zaśmiałam się obracając w powietrzu. Obok mnie nadleciały obydwa smoki i pegaz.
Sprawdziłam moc tego eliksiru. Pomyślałam życzenie i już na moim grzbiecie pojawiły się białe skrzydła. Rozłożyłam je, a efekt był taki sam, jakbym otworzyła spadochron.
- Juhu! - przeleciałam między nimi. Nie mieli innego wyjścia. Musieli udać się za mną. Podleciałam do jeziora i biegłam tak jakby po jego tafli jednocześnie machając moim nowym nabytkiem.
- Po co to robimy? - zawołał Reamonn gdy mnie dogonił.
- Dla zabawy! - wzruszyłam ramionami. Teraz leciałam już prosto na cmentarz. Gdy wylądowaliśmy, koń zaczął zadawać mnóstwo pytań. Świadomie go ignorowałam. Przedarłam się przez chaszcze w miejsce, gdzie stał ten mały, przeklęty nagrobek. Ne było go tam. Zniknął.
Reamonn? Sry
Nie wiadomo, ile czasu nam upłynęło na lataniu, ale z chmur obserwowaliśmy zachód słońca. Wyjątkowo nie było to miłe.
- Co Ci? - zapytał pegaz
- Sun zawsze stoi za zachodem słońca. - westchnęłam.
- Nie martw się. Masz piętno i nie umrzesz.
- Jesteśmy przeklęci przez moją rodzinę. - skrzywiłam się patrząc na czerwone słońce.
- Bywało gorzej, nie?
- Nie. Jest najgorzej w historii. - ucięłam. - Czasami czuję, jakbym oszukiwała samą siebie. Moi rodzice wraz z większą częścią stada zaginęli. Do teraz nie wiem, gdzie oni są. Nikt nie wie. Wiadomo tylko, -że żyją, ale każda próba odnalezienia ich kończyła się tak samo. Jedyna moja rodzina, jaka jeszcze jest, mieszka w Dolinie Królów. W tym Ember i Fall. Jako źrebak, często widywałam się z Paloo. Jest odrobinę starszy... no okay. Duuużo starszy, ale zawsze mnie rozumiał. Kocha i martwi się o mnie.
- a on kogo jest rodziną? Bo już się pogubiłem. - parsknął.
- hahahah. Nigdy nie byłeś w stanie tego ogarnąć. Paloo, gdy został Bogiem, był jeszcze źrebakiem. Sun znalazła go zakrwawionego i umierającego. Oddała mu trochę mocy. Nie jest biologicznie związany z żadnym z tamtejszych koni.
Nagle przypomniała mi się ważna i dość istotna rzecz.
- Kukulkan! Ruszamy! - zakomunikowałam mu.
- Nie. - mruknął.
- Leniwa jaszczurka. - warknęłam na głos. - jeśli nie chcesz, to ide sama. Pa. - wzruszyłam ramionami i... zeskoczyłam. Spadałam w dół.
- Idiotka! - moją głowę zapełniały te i podobne słowa wypowiadane przez Kukulkana.
Jeszcze chwilę siedział przekomarzając się. Z tego co wiem, pegaz stał z otwartym szeroko pyskiem.
Smok przewrócił oczyma. Skąd to wiem? Kobiety usłyszą, gdy to zrobisz nawet rozmawiając z Tobą przez telefon.
- Hahahaha. - zaśmiałam się obracając w powietrzu. Obok mnie nadleciały obydwa smoki i pegaz.
Sprawdziłam moc tego eliksiru. Pomyślałam życzenie i już na moim grzbiecie pojawiły się białe skrzydła. Rozłożyłam je, a efekt był taki sam, jakbym otworzyła spadochron.
- Juhu! - przeleciałam między nimi. Nie mieli innego wyjścia. Musieli udać się za mną. Podleciałam do jeziora i biegłam tak jakby po jego tafli jednocześnie machając moim nowym nabytkiem.
- Po co to robimy? - zawołał Reamonn gdy mnie dogonił.
- Dla zabawy! - wzruszyłam ramionami. Teraz leciałam już prosto na cmentarz. Gdy wylądowaliśmy, koń zaczął zadawać mnóstwo pytań. Świadomie go ignorowałam. Przedarłam się przez chaszcze w miejsce, gdzie stał ten mały, przeklęty nagrobek. Ne było go tam. Zniknął.
Reamonn? Sry
poniedziałek, 1 sierpnia 2016
Od Reamonn’a C.D. Roxolanne
I tak podróżując lasem jakimś tam, szliśmy we trójkę, żartując i docinając sobie nawzajem. To w jaki sposób klacz szybko mi zaufała, oraz o dziw zapominała o wcześniejszych incydentach, było tak samo zdumiewające jak fakt, że sam czułem się wyśmienicie w ich towarzystwie. Dodatkowo nie wiedziałem jakim cudem, po tym jedynym incydencie Roxolanne, potomka bogów może nagle zacząć cisnąć w nich wszystkim co się da. Ja oczywiście zawsze musiałem coś szczerego dodać jako komentarz, po czym ten wielki smok wyglądał jakby zaraz miał mi coś zrobić.
- Właściwie takie bydle to chyba tylko po to się trzyma. - odparłem na pytanie Roxolanne, związane z zabijaniem.
- Przestań ju-. - parsknęła w moją stronę klacz. Jak się okazało, był to o jeden tekst za dużo, bo czarny smok rzucił się prosto na mnie.
- Waaaa! - krzyknąłem, przewracając się i patrząc we wszystkie trzy rozdziawione paszcze, lecące w moją stronę. Przez głowę przeleciało mi jedynie, że Roxolanne powinna kupić mu jakiś odświeżacz oddechu, gdy nagle coś wielkiego śmignęło przed moim nosem. A konkretnie to coś wielkiego, biało-czarnego, którego celem był czarny, trzygłowy smok. Siła uderzenia musiała być na tyle silna, że nowe zwierze powaliło smoka na ziemię.
- Zereph! - krzyknęła Roxolanne. Zdziwiony, gdyż ewidentnie znałem to imię podniosłem się. Scena którą ujrzałem była dosyć ciekawa. Na ziemi leżał Kukulkan, z lekko skulonymi wszystkimi trzema łbami, a na jego brzuchu stał średniej wielkości (mniej więcej ½ Kukulkana) biały smok w czarne paski. Był chudy i miał długie, cienkie nogi, lecz zakończone były one ostrymi, szarymi pazurami. Podobnego rodzaju kolce miał również na grzbiecie, o długości około 40 cm, oprócz jednego miejsca na grzbiecie, pomiędzy skrzydłami. Skrzydła miał od wierzchniej strony opierzone, a spod piór wystawała czarno-czerwona błona. Na głowie miał czarną łatę, przypominającą trochę maskę. Cały wygląd dosyć dobitnie mówił, że lepiej z nim nie zadzierać, co potwierdzało głośne warczenie i wylatujący z jego pyska czarny dym.
Gdy tylko Kukulkan się uspokoił, smok zostawił go leżącego i zeskoczył na ziemię, co o dziwo nie wywołało drgania ziemi. Biały gad zbliżył się do mnie i wyprostował, a potem przez jakiś czas uważnie przyglądał. Dopiero po chwili zrezygnowany spojrzał na Roxolanne i coś warknął.
- Otwórz myśli. - odpowiedziała poważnym głosem, przerywając opatrywanie rany czarnego smoka na jednej z jego głów.
- Że jak? - spytałem, krzywiąc się przy okazji. Pierwszym co mi się przypomniało w związku z tym był czarny pokój.
- Uh, po prostu powiedz ************.
- *************** - powtórzyłem jej słowa. Nagle jak piorun uderzył we mnie rozchodzący się w mojej głowie głos.
- Reeeey…. Reeeeeeyyyyyy…. Reeeeey….
- Zamkniesz się w końcu?! - krzyknąłem w stronę smoka. - To moja głowa, drzyj się w swojej! - już miałem się odwrócić tyłem do gada, gdy nagle coś sobie uświadomiłem. Odwróciłem się w stronę smoka z szeroko otwartym pyskiem.
- Uprzedzę twoje pytanie, tak ja to powiedziałem. - odezwał się głos w mojej głowie.
- Alarm, Roxo, zaraz trzeba będzie mnie reanimować. - zakomunikowałem, siadając na trawie i próbując złapać oddech. Chwila, czym ja się do cho_ery przyjmowałem? Kilka godzin temu wypowiedziałem wręcz wojnę bogom, a teraz zachowuję się tak, bo jakiś smok umie gadać.
- Bez przesady. - usłyszałem z tyłu głos klaczy, która specjalnie mnie ignorowała. Zwróciłem się więc w stronę smoka. Popatrzyłem na niego przez chwilę, a ten przechylił głowę lekko na bok. Stanął na dwóch nogach, prezentując swój pokryty twardymi łuskami brzuch, po czym usiadł na tylnych łapach niczym pies.
- Tooo… Zereph? - zapytałem, przypominając sobie słowa klacz z wcześniej.
- Tak Mistrzu! - zawołał entuzjastycznie smok, po czym rzucił się w moją stronę. Wyciągnął mnie moje wielkie łapy i objął mnie nimi. O dziwo nie groziło mi zagrożenie pazurów, ponieważ smok na nie uważał, jednak perspektywa zostania wyściskanym na śmierć nie wyglądała zbyt kolorowo. Potem doszły jeszcze skrzydła i ogon, a na końcu smok zaczął trzeć swoim pyskiem po mojej szyi.
- Dusisz! - udało mi się wysapać, na co jedyną odpowiedzą był śmiech klaczy gdzieś za nami. Po chwili Zereph’owi najwyraźniej wypełnił się pasek czułości ponieważ odstawił mnie na ziemię. - Bez komentarza. - Warknąłem, dobrze zdając sobie sprawę z tego, że moja sierść i grzywa wyglądają jakby ktoś tarł o nie balon przez co najmniej godzinę. Niezadowolony kilka razy potrząsnąłem głową i na szczęście fryzura powróciła do dawnego stanu. Ah, jak ja lubiłem te zasłaniające wszystko kosmyki włosów.
- Tak więc skoro już się znacie, może teraz polecimy? - zaproponowała Roxolanne.
- Chwila, ja go nie znam. - odpowiedziałem dosyć głupim jak i spanikowanym tonem.
- To twój smok. Znalazłeś jego jajko podczas jednej z przygód, opiekowałeś się nim. Właściwie to… zniknąłeś – tłumaczyła klacz, szczególnie akcentując ostatnie słowo. - chwilę potem jak się wykluł i trochę podrósł. To jednak nadal tylko wielkie pisklę. Choć mimo wszystko jak na swój wiek zieje niesamowicie mocno. Chyba zawsze tak miał… - mówiła Roxo, choć już nie wiedziałem czy rozmawia dalej ze mną, czy ze sobą. No cóż perspektywa posiadania własnego smoka była dość… interesująca.
- To co Zereph… lecimy? - zapytałem i już miałem wzbić się w powietrze kiedy smok położył się obok mnie. Rozłożył jedno skrzydło, ukazując mi miejsce pomiędzy nimi, gdzie nie było kolców. Bez zastanowienia wskoczyłem na jego grzbiet. Wtedy poczułem jak gad macha ogromnymi skrzydłami. W jednej chwili uderzyła mnie fala powietrza dużo silniejsza od tej, gdy sam startowałem. Nie minęło dużo czasu, gdy jedyne co widziałem pod sobą to czubki drzew. Zaśmiałem się, czując jak prądu powietrza uderzają mnie w pysk przy każdym machnięciu skrzydłami smoka. Ogólnie jak na swoją chuderlawą sylwetkę to Zereph wydawał się mieć dużo siły w skrzydłach.
W powietrzu smok wykonał kilka niebezpiecznych akrobacji, popisując się tym czego się nauczył i cały czas ględząc coś w mojej głowie. Umilkł dopiero wtedy, kiedy obok nas pojawiła się Roxolanne i Kukulkan.
- Fajnie co? - zawołała, próbując przekrzyczeć rozwiewający jej grzywę wiatr. Następnie poklepała czarnego smoka pod grzbiecie i coś powiedziała, na co gad wystrzelił przed siebie jak rakieta. Z daleka usłyszałem tylko jej odlatujące słowa. - Chodź, na nowo przedstawię cię wszystkim w stadzie! Kierunek za mną!
<Roxolanne>
niedziela, 31 lipca 2016
Od Roxolanne C.D. Reamonn
Jeszcze wtedy nie zdawałam sobie sprawy, co się stało. Jakby wtedy, z bólu, urwał mi się kawałek filmu. Ale jakiego bólu? Przed chwilą jeszcze chcieli mnie zabić, a teraz Reamonn pyta którędy do HH. Potworne pieczenie sparaliżowało mnie w okolicach barku i rozciągało się na cały grzbiet.
- aggh.. Paloo... - jęknęłam.
- Nie możemy tam wrócić. Gdy tylko wyjdziemy, to i tak zrobią z nim to samo. - odpowiedział dosyć sensownie. - To w którą stronę lecimy?
- Kukulkan. - zdążyłam jęknąć i zasnęłam ze zmęczenia.
Gdy się ocknęłam, wciąż leżałam na grzbiecie ogiera. W normalnych okolicznościach powiedziałabym: " Dzięki Bogu, to nie był sen", ale z bóstwami byłam troszeczkę popsztykana.
Starałam się podnieść, ale nie mogłam.
- O! Obudziłaś się, Roxo! - zauważył
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam mrużąc oczy, aby przyzwyczaić się do światła.
- W jakimś lesie. - wzruszył ramionami na tyle, na ile pozwalał mu ciężar, który niósł na plecach.
Dobrze znałam tę roślinność i ten widok.
- To jest Las Kaskady. - odpowiedziałam tonem, jakbym na końcu miała zawrzeć jeszcze jedno, jakże poetykie słowo: ciołku.
- Miło wiedzieć! Czy wiesz natomiast co to jest za duża, czarna jaszczurka, która idzie po mojej prawej?
Duża jaszczurka?
- Kukulkan! - uniosłam radośnie głos.
- Więc to jest ten Kukulkan, którego wołałaś! Od razu przyleciał. Całkiem przyjemny kot.
Smok prychnął na niego i podszedł do mnie pilnując, abym nie spadła.
- Chciałem Cię ponieść, ale nawet na chwilę mi Ciebie nie dał! - mruknął w mojej głowie potwór udając oburzonego. - Dopięłaś swego. Do stada znowu przyprowadziłaś mordercę. Jak się z tym czujesz?
- Całkiem nieźle. Wszyscy Bogowie chcą mnie zabić. - uśmiechnęłam się. - Poczekaj! Prr! - rozkazałam.
- Hę? - Koń nieudolnie spróbował odwrócić łeb w moją stronę.
- przecież mogę iść sama. Nie musisz mnie już nieść.
- No... Niech Ci będzie. Jak dotrzemy na miejsce. - zaśmiał się.
- Ale ja chcę iść - burknęłam
- Oj, nie wymyślaj, Lanne! Gdzie mam teraz iść? - Stanęliśmy nad rozwidleniem dróg. - Jałówka! Prowadź! - skierował te słowa do mijej Kukułki.
- Jeszcze jedna taka odzywka, a przerobię go na pluszaka. - nadęły się wszystkie łby.
- Hahahahah.. Kukulkan!
- Co powiedział? - wtrącił ogier.
- Że jeszcze raz nazwiesz go nieprawidłowo i zostaniesz jego pluszakiem.
Poczułam się na wystarczających siłach, więc zeskoczyłam z grzbietu konia. Nie była to jednak przemyślana i mądra decyzja. Przez chwilę wyglądałam jak wariatka, próbując utrzymać się na wszystkich czterech nogach. Nagle nogi zaplątały się jedna o drugą i padłam jak długa.
Zaśmiałam się nerwowo w stronę towarzysza.
Reamonnie?
- aggh.. Paloo... - jęknęłam.
- Nie możemy tam wrócić. Gdy tylko wyjdziemy, to i tak zrobią z nim to samo. - odpowiedział dosyć sensownie. - To w którą stronę lecimy?
- Kukulkan. - zdążyłam jęknąć i zasnęłam ze zmęczenia.
Gdy się ocknęłam, wciąż leżałam na grzbiecie ogiera. W normalnych okolicznościach powiedziałabym: " Dzięki Bogu, to nie był sen", ale z bóstwami byłam troszeczkę popsztykana.
Starałam się podnieść, ale nie mogłam.
- O! Obudziłaś się, Roxo! - zauważył
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam mrużąc oczy, aby przyzwyczaić się do światła.
- W jakimś lesie. - wzruszył ramionami na tyle, na ile pozwalał mu ciężar, który niósł na plecach.
Dobrze znałam tę roślinność i ten widok.
- To jest Las Kaskady. - odpowiedziałam tonem, jakbym na końcu miała zawrzeć jeszcze jedno, jakże poetykie słowo: ciołku.
- Miło wiedzieć! Czy wiesz natomiast co to jest za duża, czarna jaszczurka, która idzie po mojej prawej?
Duża jaszczurka?
- Kukulkan! - uniosłam radośnie głos.
- Więc to jest ten Kukulkan, którego wołałaś! Od razu przyleciał. Całkiem przyjemny kot.
Smok prychnął na niego i podszedł do mnie pilnując, abym nie spadła.
- Chciałem Cię ponieść, ale nawet na chwilę mi Ciebie nie dał! - mruknął w mojej głowie potwór udając oburzonego. - Dopięłaś swego. Do stada znowu przyprowadziłaś mordercę. Jak się z tym czujesz?
- Całkiem nieźle. Wszyscy Bogowie chcą mnie zabić. - uśmiechnęłam się. - Poczekaj! Prr! - rozkazałam.
- Hę? - Koń nieudolnie spróbował odwrócić łeb w moją stronę.
- przecież mogę iść sama. Nie musisz mnie już nieść.
- No... Niech Ci będzie. Jak dotrzemy na miejsce. - zaśmiał się.
- Ale ja chcę iść - burknęłam
- Oj, nie wymyślaj, Lanne! Gdzie mam teraz iść? - Stanęliśmy nad rozwidleniem dróg. - Jałówka! Prowadź! - skierował te słowa do mijej Kukułki.
- Jeszcze jedna taka odzywka, a przerobię go na pluszaka. - nadęły się wszystkie łby.
- Hahahahah.. Kukulkan!
- Co powiedział? - wtrącił ogier.
- Że jeszcze raz nazwiesz go nieprawidłowo i zostaniesz jego pluszakiem.
Poczułam się na wystarczających siłach, więc zeskoczyłam z grzbietu konia. Nie była to jednak przemyślana i mądra decyzja. Przez chwilę wyglądałam jak wariatka, próbując utrzymać się na wszystkich czterech nogach. Nagle nogi zaplątały się jedna o drugą i padłam jak długa.
Zaśmiałam się nerwowo w stronę towarzysza.
Reamonnie?
Od Reamonna C.D. Roxolanne (z cyklu; dłuższego nie było?)
Po raz kolejny zasiadłem na tronie. Nie otoczyła mnie jednak ciemna woda. Rozejrzałem się zaniepokojony i spostrzegłem, że ściany pokoju zaczynają zmieniać kolor. Stawały się coraz jaśniejsze. Dodatkowo towarzyszyło mi dziwne, nasilające się uczucie. Zupełnie, jakby ktoś rwał moją duszę. Jasność była tak ostra dla moich przyzwyczajonych do ciemności oczu, że zacząłem je mrużyć. A potem oślepiło mnie to światło i wszystko, łącznie z tronem zniknęło.
Z tego dziwnego stanu rozbudziły mnie ciche odgłosy. Szmery, stukanie kopyt i gwar. Zupełnie inne od ciszy, która była w pokoju. Pokoju, z którego wspomnienia powoli zacierały się w mojej głowie. To właśnie ta pustka budziła we mnie cichy lęk. Delikatnie otworzyłem oczy. Pierwsze co zobaczyłem to wnętrze starej izby. W środku było ciemno, ale mimo tego nie miałem problemu z zauważeniem licznych fiolek i misek stojących na półkach. Stało tam też dużo książek, starych przedmiotów i… sztyletów. Cały wygląd wydał mi się dziwnie znajomy. Cały strach i niepokój znikł w jednej chwili. Potem spojrzałem pod nogi. Stałem na pewnego rodzaju drewnianym podeście, wokół którego stały trzy konie. Jednym z nich był młody ogier, drugim stary, cały obwieszony bransoletami i kolczykami. Ostatnim znajdującym się w pomieszczeniu koniem była klacz, biała klacz. Owszem, mogłem się mylić, lecz byłem pewny, że to jej pysk utkwił w mojej pamięci. Ale czemu? Kim ona była?
Zeskoczyłem z podestu, co sprawiło że konie cofnęły się do tyłu.
- Kim jesteś? Czemu pamiętam ciebie? - zapytałem. Klacz jednak nic nie odpowiedziała. Zwróciła głowę do młodszego ogiera i wypowiedziała coś w niezrozumiały dla mnie języku.
- ************************ - stałem i przyglądałem się jej zachowaniu. Był w nim strach, ale przeważała złość i… dobroć?
- *******************. - odpowiedział ogier i cofnął się kilka kroków do tyłu.
- O co chodzi, kim jesteście!? - prawie krzyknąłem, zdenerwowany całą sytuacją. Siwa klacz, gdy tylko usłyszała mój podniesiony głos, cofnęła się kilka kroków do tyłu. Pokój był niewielki, więc uderzyła w stojący pod ścianą regał. Półki zachwiały się i spadło z nich kilka słoików wypełnionych płynami o przeróżnych kolorach.
- Spokojnie przyjacielu. - Powiedział stary ogier, a następnie zwrócił się do klaczy. Wypowiedział kilka niezrozumiałych dla mnie słów i schylił się, aby pozbierać rozbite szkło. - Oni nie rozumieją języka umarłych.
- Tak samo jak ja ich. - odpowiedziałem, ignorując dwa pozostałe konie i skupiając się na czarowniku… czy raczej… nekromancie.
- Wiem. Mam jednak coś, co może ci pomóc. - powiedział i ruszył do jednej z półek zostawiając za sobą resztę rozbitych naczyń. Po chwili wrócił, trzymając w pysku niedużą fiolkę, wypełnioną niebieskawym płynem. Najpierw zwrócił się do klaczy.
- ********************. - ta w odpowiedzi jedynie pokiwała głową. Następnie odwrócił się do mnie – Proszę, wypij to, a w jednej chwili poznasz każde słowo i zasadę ich języka.
- Po co mam go znać? Nie wiem kim są. - odpowiedziałem, odsuwając od siebie płyn.
- Bo jest tu jedna osoba, która chce z tobą porozmawiać. - odparł, wskazując pyskiem klacz. Zrezygnowany, uniosłem naczynie do pyka i wypiłem jego zawartość. Poczułem jak zaczyna kręcić mi się w głowie. Rozstawiłem szeroko nogi, aby utrzymać równowagę i nie upaść.
- R-rey? Wszystko w porządku? - usłyszałem. Nie był to mój język, lecz wiedziałem co znaczą te słowa.
- Kim jest Rey? - spróbowałem ułożyć wypowiedź z masy nowych informacji, które pojawiły się w mojej głowie.
- Ty, Reamonn Adalmite Arcadia!
- Nie wiem o kim mówisz, ani czemu jedynie co pamiętam to twój pysk. - odparłem chłodno, przyglądając się jak na jej pysku pojawia się wyraz zawodu.
- Mówiłem, że nie powinnaś tego robić, Roxo. - młody ogier podszedł do niej, ewidentnie chcąc wyprowadzić ją z pomieszczenia.
- Nie! Za dużo trudów przeszłam, aby on wrócił. Nie zostawię go teraz. - odparła z godnym podziwu uporem. Słysząc jej słowa, na moim pysku pojawił się uśmiech.
- Czyli, jestem Reamonn powiadasz? - podszedłem do niej i objąłem ją jednym skrzydłem, szeroko się uśmiechając i delikatnie mrużąc oczy.
- A ja Roxolanne. Jestem, znaczy byłam przywódczynią stada Heaven Hooves, którego członkiem ty też byłeś i- - zasłoniłem jej pysk skrzydłem, aby przerwać jej wypowiedź. Heaven Hooves? Roxolanne? Ja? Śmieszne. Coś jednak podpowiadało mi, aby mimo wszystko nie przestawać i dalej słuchać jej słów. Te wszystkie informacje były dla mnie nowe, ale gdzieś w głębi czułem, że nie mógłbym im zaprzeczyć…
- Czy moglibyśmy wyjść? Chcę zobaczyć skąd się bierze to światło. - powiedziałem, wskazując pyskiem na firankę, zza której prześwitywało słońce.- Z chęcią, straszny tu zaduch. - dało się słyszeć jęk młodego ogiera.
- Nie słuchaj go. - zaśmiała się… Roxolanne. To, jak szybko poprawił się jej humor naprawdę mnie zaskoczyło. - To Paloo. Jest bogiem i moim dobrym przyjacielem, ale czasami potrafi być naprawdę dziecinny.
- Bogiem? Jak Moon? - spytałem, przypominając sobie głos z pokoju.
- Pamiętasz Moon? - zapytała, a cały jej entuzjazm gdzieś zniknął.
- Nie wiem...po prostu mam wrażenie jakbym go znał. Tak… od zawsze. - odparłem głosem bez emocji i lekko wzruszyłem skrzydłami. Zostawiłem klacz za sobą i udałem się w stronę drzwi. Silniejsze pchnięcie wystarczyło, aby otworzyły się z cichym skrzypnięciem. W jednej chwili oślepiło mnie światło. Zamrugałem kilka razy, czekając, aż moje oczy przyzwyczają się do jasności. To, co znajdowało się za drzwiczkami, było niesamowite. Wykonane z piaskowca i marmurowych bloków kamienice były ozdobione licznymi roślinnymi ornamentami. Przedemną rozciągał się duży, wyłożony kostką plac. A na placu chodziły najróżniejsze konie oraz stały liczne stragany.
- Woah. - opuściłem izbę i stanąłem przed drzwiami. To co teraz widziałem, było czymś niezwykłym w porównaniu z tą pustką i ciemnością. Liczne kolory, głosy i mieniące się niczym złoto w słońcu czyniły ten widok czymś nieziemskim.
- Za pierwszym razem zareagowałeś bardzo podobnie, wiesz? - nawet nie zauważyłem kiedy biała klacz stanęła obok mnie, delikatnie się uśmiechając. - To jest miasto bogów. Niesamowite, co?
- Chcę to zobaczyć. - powiedziałem cicho, po czym ruszyłem pędem w stronę rozstawionych na placu straganów.
- Hej, zaczekaj! - Zawołała za mną Roxolanne, ja jednak już jej nie słuchałem. Wyhamowałem przed pierwszym z nich i przystanąłem oglądając jego zawartość. Były to kolorowe filiżanki, z obrazkami wielu kwiatów, których nazw nie znałem. Nie one jednak były powodem mojego zdziwienia, lecz uśmiechnięta sprzedawczyni. Te konie po prostu tak żyły, śmiejąc się cały czas, podczas gdy ja walczyłem nad sobą, aby nie wiedzieć czemu nie wyjąć swojej długiej kosy i nie wyżyć swoich emocji na przechodzących obok koniach.
- Nie uciekaj mi tak. - biała klacz podbiegła do mnie. - Wooa! Jakie ładne! - uśmiechnęła się, patrząc na stojące filiżanki z błyskiem w oku. Miałem wrażenie, że gdyby nie ja to już by wykupiła cały stragan. Ja jednak ruszyłem wolnym krokiem dalej. Oglądałem bronie, eliksiry, książki, przedmioty codziennego użytku i owoce. Cały czas towarzyszyło mi uczucie, że znałem to wszystko a mimo tego było to nowe.
- Emm… Roxolanne? - zapytałem niepewnym głosem. Klacz oderwała się od przekupki i z prędkością światła znalazła koło mnie.
- Tak, o co chodzi?! - wypaliła takim tonem, jakbym właśnie coś złego zmalował.
- Nie, po prostu… to wszystko jest jakieś… znajome. - odparłem. Sam nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć. Ale w pewnym sensie, cieszył mnie uśmiech tej klaczy. Dlatego szedłem dalej.
Słońce mocno świeciło, więc po godzinie zatrzymaliśmy się pod ścianą jednej z kamienic, aby odpocząć w cieniu.
- Ale upał. - jęknęła Roxolanne. - Idę zobaczyć, czy nie sprzedają gdzieś chłodnej wody. Zaraz wrócę, czekaj tu i… nie zrób niczego głupiego okej? - powiedziała i odbiegła. Mimo, że chodziliśmy już godzinę nią cały czas targał dziwny niepokój. Tak jakbym mógł coś zrobić, coś czego ona się obawiała. Dodatkowo gdy szliśmy uliczkami zdążyła zawalić moją głowę toną informacji. Zaczynając od geografii, ważnych miast, bóstw, a kończąc na tym całym Heaven Hooves jakimś Cmentarzu, Arenie, Snow Flame i tej całej Nekromancji. A według jej opowieści wyglądało to tak, jakbym kiedyś żył sobie, żył, żył i nagle Poof!, zniknął i teraz znowu powrócił. Celowo cały czas pomijała jeden fragment tej historii. Fragment, który był powiązany z ciemnym pokojem i tym głosem, który słyszałem.
- Już jestem! - usłyszałem głos klaczy, która podbiegła do mnie, trzymając dwie miski z wodą. Podziękowałem skinieniem głowy i wziąłem od niej naczynie. Zanurzyłem pysk w chłodnym płynie.
- Twoja historia nie ma sensu. - prychnąłem. - Czegoś w niej brakuje…
- Uh? Może ci się tak wydaje. - odparła Roxolanne. Ja jednak wiedziałem, że jest to jedynie słabe kłamstwo. - Wiesz, chcę ci pokazać jeszcze kilka ciekawych rzeczy więc jak odpoczniesz to powiedz. - pokiwałem głową i wróciłem do picia. Po kilkunastu minutach słońce ustawiło się pod takim kontem, że trudno było znaleźć jakikolwiek cień. Zrezygnowaliśmy więc z odpoczynku i ruszyliśmy dalej, uprzednio odnosząc miski do straganu. Samo to, w jaki sposób to miasto funkcjonowało mnie zadziwiało. Konie nie płaciły tam jedynie pieniędzmi, lecz także wieloma przedmiotami. A kiedy ktoś w tak upalny dzień jak dzisiejszy chciał wody wydawali mu ją nawet za darmo. Spokojny spacer był ciekawym doświadczeniem po czasie spędzonym w ciemnościach. Cały czas czułem jednak, że jedna cześć mnie chciała walczyć i atakować.
Gdy doszliśmy do kolejnego z placów, ujrzałem stojącą na nim fontannę. Pośrodku stał złoty posąg. Zmęczony gorącem zignorowałem go i podbiegłem, aby ochłodzić się w bryzie wody. Dopiero gdy się zbliżyłem zauważyłem coś znajomego w dwóch sylwetkach.
- Tooo… jakieś żarty? - spojrzałem na Roxolanne. Musiałem mieć naprawdę dziwny wyraz twarzy, ponieważ klacz zaczęła się śmiać. Po chwili jednak przestała i podeszła bliżej, przyglądając się posągowi. W jednej chwili poczułem, że kolejny fragment układanki pojawił się w mojej głowie.
- Noo, to chodź, muszę ci coś pokazać! - z zamyślenia wyrwał mnie głos klaczy, próbującej odciągnąć mnie od fontanny. Z cichym westchnieniem opuściłem ‘przyjemne miejsce’ i udałem się za nią.
Po godzinie spaceru w słońcu uliczkami miasta, ciągnącymi się w nieskończoność i w dodatku pod górę, dotarliśmy na rozciągające się nad miastem urwisko. Wszystko porastała krótka trawa, a przed nami stała drewniana huśtawka. Zbliżyłem się i stanąłem na krawędzi. Rozciągający się stąd widok był oszałamiający. Promienie słońca, odbijające się od dachów i ulic powodowały, że całe miasto wręcz emanowało światłem.
- Niesamowite… - powiedziałem.
- A w nocy jest jeszcze lepiej. - Roxolanne przystanęła obok mnie. - W dzień to miasto należy do Sun, lecz w nocy jego władcą staje się Moon. Wtedy ulice ożywają, konie tańczą, świętują, a całe miasto rozświetlają latarnie… - rozmarzyła się klacz.
- To wróćmy tu wieczorem. - zaproponowałem, choć wizja tej męczącej wspinaczki wydawała mi się mało kolorowa. Ogólnie, wszystko było. Chodziliśmy po tym mieście i… rozmawialiśmy. I co? Tak mamy chodzić przez całe życie? Czy może ona wróci do tego jej stada i mnie zostawi? Czy może będzie chciała mnie zabrać ze sobą? Tyle nawijała o mojej przyszłości. Ale… jak mogłem wrócić do tego co było, skoro nic już nie pamiętałem?
- Nie możemy za długo tu przebywać. Bogowie nie mogą wiedzieć, że żyjesz. - odpowiedziała lekko smutnym głosem, siadając na huśtawce.
- Chwila moment, że żyję? Ja… umarłem? Jak, czemu?! Czemu bogowie nie mogą o tym wiedzieć? Co ukrywasz?! Czego nie chcesz mi powiedzieć?! - zacząłem krzyczeć, na co klacz jedynie zwiesiła głowę, nie patrząc mi w oczy.
- Ja nie…
- Roxolanne! - krzyknąłem. Dopiero teraz udało mi się zwrócić jej uwagę. - Ja… nie zmienisz przyszłości, uciekając od tego co było. Powiedz mi. - zbliżyłem się i oparłem głowę o jej szyję.
- Pani Ember, Pani Sun, Panie Moon! Znaleźliśmy go! - nagle nad nami dało się słyszeć czyjeś krzyki. Oboje jednocześnie unieśliśmy głowy, aby ujrzeć białą klacz, czarnego ogiera, biało-brązową klacz i wiele innych koni. Unosili się w powietrzu na niesamowitych, mistycznych skrzydłach. W tyle zauważyłem również młodego ogiera z wcześniej, jak mu tam było? Paloo, związanego łańcuchami.
- Roxolanne, córki Bring The Horizon i Eagle Eye’a! Jesteś aresztowana! - w jednej chwili na ziemie zleciało kilka pegazów w złotej zbroi, trzymających w pysku włócznie. Otoczyli Roxolanne, kierując ostrza w jej stronę.
- Sun, Moon?! - zawołała wystraszona klacz, nie używając uprzejmości.
- Wskrzesiłaś największe zagrożenie bogów, oraz znieważyłaś ich karę. Musimy zatem tym razem osądzić cię sprawiedliwie. Jesteś dla nas ważna, ale ważny jest też lud. On jest dla niego zagrożeniem. Twoim wyrokiem, jest kara śmierci! - naprzeciwko Roxolanne stanęła biała klacz, klacz słońce. Słowa wypowiedziane z jej pysku był surowe. Ja jednak przestałem ich słuchać po fragmencie największe zagrożenie bogów. Miałem wrażenie, jakby w jednym momencie cała układanka się połączyła. Miałem moc, która mogła zranić, lub nawet zabić bogów, więc zniszczyli mnie zanim stało się cokolwiek. Jednak pewna siwa klacz, która miała bardzo wielki sentyment do swojego przyjaciela, postanowiła mnie wskrzesić. Uh? Zrobiła tak wiele dla mnie?- Co ze mną? - spytałem, tym jednym krótkim zdaniem zwracając uwagę wszystkich dookoła.
- Wrócisz do mnie. - usłyszałem głos czarnego pegaza, Moon’a. Tak, to był ten sam głos, który słyszałem w ciemnym pokoju. A teraz stałem i czekałem. Tak jak inni. Widziałem wściekłość i wrogość w ich oczach. Nikt jednak nie odważył się zrobić choćby kroku w moją stronę. Trochę jakby się bali i czekali, że sam się im oddam? Po słowach Moon’a zapanowała cisza. Nikt nic nie mówił, po prostu czekali na moje ruchy. Odwróciłem i spojrzałem w stronę Roxolanne. Klacz trzęsła się, jednak patrzyła na wszystkich wzrokiem pełnym wściekłości i odwagi. Odwróciłem się w jej stronę. Zbliżyłem się do strażników, mierząc ich spojrzeniem mówiącym ‘jak się nie odsuniesz, to będzie źle’. Najwidoczniej podziałało bo pegazy zaczęły się cofać, opuszczając bronie. Zbliżyłem się do klaczy, osłaniając ja przed bogami.
- Wszystko w porządku? - zapytałem szeptem, cały czas patrząc w stronę unoszących się w powietrzu bez ruchu bogów.
- Jak mogłoby być w takiej sytuacji. - odpowiedziała, ciężko oddychając. Odwróciłem głowę, by spojrzeć w jej stronę. Czy chcę próbować ponownego powrotu, mimo że straciłem wszystko? Mam tylko tę krótką chwilę, by podjąć decyzję. Ona… była zdolna uciec i wskrzesić mnie mimo że wiedziała co ją czeka… Teraz moja kolej by się odwdzięczyć.
Odwróciłem głowę całkowicie w stronę klaczy i pocałowałem ją. Nie był to zwykły pocałunek. Po prostu nią zawładnąłem, trzymając mocno, choć próbowała się wyrwać. Usłyszałem zaskoczone głosy i szepty bogów. Na powrót przeniosłem wzrok w stronę klaczy. Ujrzałem jak na jej barku wypala się średniej wielkości znak przedstawiający czaszkę, oplecioną różami. Wypalanie znaku musiało boleć, ponieważ klacz cały czas szarpała się i kopała. Gdy całość była gotowa, puściłem klacz, składając ostatni, delikatny pocałunek na jej pysku. Zmęczona Roxolanne osunęła się na ziemię. Zasłoniłem ją swoim ciałem i spojrzałem wrogo w stronę bogów.
- Ona jest moja. - odpowiedziałem. Nie wiem skąd, ale wiedziałem o oznaczeniach. Naznaczając konia obiecuje się opiekę i wierność, co działa w obie strony. Oznaczenie nie jest jednak znakiem partnerskim. Działa to trochę jak połączenie typu dama-jej rycerz w średniowieczu, tyle że z obu stron takie samo i bardziej zobowiązujące. - Ktokolwiek ją skrzywdzi będzie miał do czynienia ze mną. - I raczej nikt tego nie chce, dodałem w myślach. Wiedziałem, że robiąc to uwalniam ją od wyroku, ale sprowadzam na nas niezwykłe przekleństwo. Widząc zakłopotane pyski bogów odwróciłem się do nich tyłem i zbliżyłem do klaczy. Ta była kompletnie pozbawiona sił i dyszała ciężko. Złapałem ją za jedną nogę i przerzuciłem sobie przez plecy.
- Ty… Gdzie idziesz?! - usłyszałem wściekły wrzask Ember jak tylko zniknęliśmy w jednej z uliczek miasta. Gdy doszliśmy do jednego z placów rozłożyłem szeroko skrzydła. Uśmiechnąłem się szeroko i zwróciłem szeptem do leżącej na moich plecach klaczy.
- No to gdzie te Heaven Hooves?
THE END
Roxolanne?
Może i długie, ale i tak cudne :3 Jenyy.. Uwielbiam xD //Roxo
Z tego dziwnego stanu rozbudziły mnie ciche odgłosy. Szmery, stukanie kopyt i gwar. Zupełnie inne od ciszy, która była w pokoju. Pokoju, z którego wspomnienia powoli zacierały się w mojej głowie. To właśnie ta pustka budziła we mnie cichy lęk. Delikatnie otworzyłem oczy. Pierwsze co zobaczyłem to wnętrze starej izby. W środku było ciemno, ale mimo tego nie miałem problemu z zauważeniem licznych fiolek i misek stojących na półkach. Stało tam też dużo książek, starych przedmiotów i… sztyletów. Cały wygląd wydał mi się dziwnie znajomy. Cały strach i niepokój znikł w jednej chwili. Potem spojrzałem pod nogi. Stałem na pewnego rodzaju drewnianym podeście, wokół którego stały trzy konie. Jednym z nich był młody ogier, drugim stary, cały obwieszony bransoletami i kolczykami. Ostatnim znajdującym się w pomieszczeniu koniem była klacz, biała klacz. Owszem, mogłem się mylić, lecz byłem pewny, że to jej pysk utkwił w mojej pamięci. Ale czemu? Kim ona była?
Zeskoczyłem z podestu, co sprawiło że konie cofnęły się do tyłu.
- Kim jesteś? Czemu pamiętam ciebie? - zapytałem. Klacz jednak nic nie odpowiedziała. Zwróciła głowę do młodszego ogiera i wypowiedziała coś w niezrozumiały dla mnie języku.
- ************************ - stałem i przyglądałem się jej zachowaniu. Był w nim strach, ale przeważała złość i… dobroć?
- *******************. - odpowiedział ogier i cofnął się kilka kroków do tyłu.
- O co chodzi, kim jesteście!? - prawie krzyknąłem, zdenerwowany całą sytuacją. Siwa klacz, gdy tylko usłyszała mój podniesiony głos, cofnęła się kilka kroków do tyłu. Pokój był niewielki, więc uderzyła w stojący pod ścianą regał. Półki zachwiały się i spadło z nich kilka słoików wypełnionych płynami o przeróżnych kolorach.
- Spokojnie przyjacielu. - Powiedział stary ogier, a następnie zwrócił się do klaczy. Wypowiedział kilka niezrozumiałych dla mnie słów i schylił się, aby pozbierać rozbite szkło. - Oni nie rozumieją języka umarłych.
- Tak samo jak ja ich. - odpowiedziałem, ignorując dwa pozostałe konie i skupiając się na czarowniku… czy raczej… nekromancie.
- Wiem. Mam jednak coś, co może ci pomóc. - powiedział i ruszył do jednej z półek zostawiając za sobą resztę rozbitych naczyń. Po chwili wrócił, trzymając w pysku niedużą fiolkę, wypełnioną niebieskawym płynem. Najpierw zwrócił się do klaczy.
- ********************. - ta w odpowiedzi jedynie pokiwała głową. Następnie odwrócił się do mnie – Proszę, wypij to, a w jednej chwili poznasz każde słowo i zasadę ich języka.
- Po co mam go znać? Nie wiem kim są. - odpowiedziałem, odsuwając od siebie płyn.
- Bo jest tu jedna osoba, która chce z tobą porozmawiać. - odparł, wskazując pyskiem klacz. Zrezygnowany, uniosłem naczynie do pyka i wypiłem jego zawartość. Poczułem jak zaczyna kręcić mi się w głowie. Rozstawiłem szeroko nogi, aby utrzymać równowagę i nie upaść.
- R-rey? Wszystko w porządku? - usłyszałem. Nie był to mój język, lecz wiedziałem co znaczą te słowa.
- Kim jest Rey? - spróbowałem ułożyć wypowiedź z masy nowych informacji, które pojawiły się w mojej głowie.
- Ty, Reamonn Adalmite Arcadia!
- Nie wiem o kim mówisz, ani czemu jedynie co pamiętam to twój pysk. - odparłem chłodno, przyglądając się jak na jej pysku pojawia się wyraz zawodu.
- Mówiłem, że nie powinnaś tego robić, Roxo. - młody ogier podszedł do niej, ewidentnie chcąc wyprowadzić ją z pomieszczenia.
- Nie! Za dużo trudów przeszłam, aby on wrócił. Nie zostawię go teraz. - odparła z godnym podziwu uporem. Słysząc jej słowa, na moim pysku pojawił się uśmiech.
- Czyli, jestem Reamonn powiadasz? - podszedłem do niej i objąłem ją jednym skrzydłem, szeroko się uśmiechając i delikatnie mrużąc oczy.
- A ja Roxolanne. Jestem, znaczy byłam przywódczynią stada Heaven Hooves, którego członkiem ty też byłeś i- - zasłoniłem jej pysk skrzydłem, aby przerwać jej wypowiedź. Heaven Hooves? Roxolanne? Ja? Śmieszne. Coś jednak podpowiadało mi, aby mimo wszystko nie przestawać i dalej słuchać jej słów. Te wszystkie informacje były dla mnie nowe, ale gdzieś w głębi czułem, że nie mógłbym im zaprzeczyć…
- Czy moglibyśmy wyjść? Chcę zobaczyć skąd się bierze to światło. - powiedziałem, wskazując pyskiem na firankę, zza której prześwitywało słońce.- Z chęcią, straszny tu zaduch. - dało się słyszeć jęk młodego ogiera.
- Nie słuchaj go. - zaśmiała się… Roxolanne. To, jak szybko poprawił się jej humor naprawdę mnie zaskoczyło. - To Paloo. Jest bogiem i moim dobrym przyjacielem, ale czasami potrafi być naprawdę dziecinny.
- Bogiem? Jak Moon? - spytałem, przypominając sobie głos z pokoju.
- Pamiętasz Moon? - zapytała, a cały jej entuzjazm gdzieś zniknął.
- Nie wiem...po prostu mam wrażenie jakbym go znał. Tak… od zawsze. - odparłem głosem bez emocji i lekko wzruszyłem skrzydłami. Zostawiłem klacz za sobą i udałem się w stronę drzwi. Silniejsze pchnięcie wystarczyło, aby otworzyły się z cichym skrzypnięciem. W jednej chwili oślepiło mnie światło. Zamrugałem kilka razy, czekając, aż moje oczy przyzwyczają się do jasności. To, co znajdowało się za drzwiczkami, było niesamowite. Wykonane z piaskowca i marmurowych bloków kamienice były ozdobione licznymi roślinnymi ornamentami. Przedemną rozciągał się duży, wyłożony kostką plac. A na placu chodziły najróżniejsze konie oraz stały liczne stragany.
- Woah. - opuściłem izbę i stanąłem przed drzwiami. To co teraz widziałem, było czymś niezwykłym w porównaniu z tą pustką i ciemnością. Liczne kolory, głosy i mieniące się niczym złoto w słońcu czyniły ten widok czymś nieziemskim.
- Za pierwszym razem zareagowałeś bardzo podobnie, wiesz? - nawet nie zauważyłem kiedy biała klacz stanęła obok mnie, delikatnie się uśmiechając. - To jest miasto bogów. Niesamowite, co?
- Chcę to zobaczyć. - powiedziałem cicho, po czym ruszyłem pędem w stronę rozstawionych na placu straganów.
- Hej, zaczekaj! - Zawołała za mną Roxolanne, ja jednak już jej nie słuchałem. Wyhamowałem przed pierwszym z nich i przystanąłem oglądając jego zawartość. Były to kolorowe filiżanki, z obrazkami wielu kwiatów, których nazw nie znałem. Nie one jednak były powodem mojego zdziwienia, lecz uśmiechnięta sprzedawczyni. Te konie po prostu tak żyły, śmiejąc się cały czas, podczas gdy ja walczyłem nad sobą, aby nie wiedzieć czemu nie wyjąć swojej długiej kosy i nie wyżyć swoich emocji na przechodzących obok koniach.
- Nie uciekaj mi tak. - biała klacz podbiegła do mnie. - Wooa! Jakie ładne! - uśmiechnęła się, patrząc na stojące filiżanki z błyskiem w oku. Miałem wrażenie, że gdyby nie ja to już by wykupiła cały stragan. Ja jednak ruszyłem wolnym krokiem dalej. Oglądałem bronie, eliksiry, książki, przedmioty codziennego użytku i owoce. Cały czas towarzyszyło mi uczucie, że znałem to wszystko a mimo tego było to nowe.
- Emm… Roxolanne? - zapytałem niepewnym głosem. Klacz oderwała się od przekupki i z prędkością światła znalazła koło mnie.
- Tak, o co chodzi?! - wypaliła takim tonem, jakbym właśnie coś złego zmalował.
- Nie, po prostu… to wszystko jest jakieś… znajome. - odparłem. Sam nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć. Ale w pewnym sensie, cieszył mnie uśmiech tej klaczy. Dlatego szedłem dalej.
Słońce mocno świeciło, więc po godzinie zatrzymaliśmy się pod ścianą jednej z kamienic, aby odpocząć w cieniu.
- Ale upał. - jęknęła Roxolanne. - Idę zobaczyć, czy nie sprzedają gdzieś chłodnej wody. Zaraz wrócę, czekaj tu i… nie zrób niczego głupiego okej? - powiedziała i odbiegła. Mimo, że chodziliśmy już godzinę nią cały czas targał dziwny niepokój. Tak jakbym mógł coś zrobić, coś czego ona się obawiała. Dodatkowo gdy szliśmy uliczkami zdążyła zawalić moją głowę toną informacji. Zaczynając od geografii, ważnych miast, bóstw, a kończąc na tym całym Heaven Hooves jakimś Cmentarzu, Arenie, Snow Flame i tej całej Nekromancji. A według jej opowieści wyglądało to tak, jakbym kiedyś żył sobie, żył, żył i nagle Poof!, zniknął i teraz znowu powrócił. Celowo cały czas pomijała jeden fragment tej historii. Fragment, który był powiązany z ciemnym pokojem i tym głosem, który słyszałem.
- Już jestem! - usłyszałem głos klaczy, która podbiegła do mnie, trzymając dwie miski z wodą. Podziękowałem skinieniem głowy i wziąłem od niej naczynie. Zanurzyłem pysk w chłodnym płynie.
- Twoja historia nie ma sensu. - prychnąłem. - Czegoś w niej brakuje…
- Uh? Może ci się tak wydaje. - odparła Roxolanne. Ja jednak wiedziałem, że jest to jedynie słabe kłamstwo. - Wiesz, chcę ci pokazać jeszcze kilka ciekawych rzeczy więc jak odpoczniesz to powiedz. - pokiwałem głową i wróciłem do picia. Po kilkunastu minutach słońce ustawiło się pod takim kontem, że trudno było znaleźć jakikolwiek cień. Zrezygnowaliśmy więc z odpoczynku i ruszyliśmy dalej, uprzednio odnosząc miski do straganu. Samo to, w jaki sposób to miasto funkcjonowało mnie zadziwiało. Konie nie płaciły tam jedynie pieniędzmi, lecz także wieloma przedmiotami. A kiedy ktoś w tak upalny dzień jak dzisiejszy chciał wody wydawali mu ją nawet za darmo. Spokojny spacer był ciekawym doświadczeniem po czasie spędzonym w ciemnościach. Cały czas czułem jednak, że jedna cześć mnie chciała walczyć i atakować.
Gdy doszliśmy do kolejnego z placów, ujrzałem stojącą na nim fontannę. Pośrodku stał złoty posąg. Zmęczony gorącem zignorowałem go i podbiegłem, aby ochłodzić się w bryzie wody. Dopiero gdy się zbliżyłem zauważyłem coś znajomego w dwóch sylwetkach.
- Tooo… jakieś żarty? - spojrzałem na Roxolanne. Musiałem mieć naprawdę dziwny wyraz twarzy, ponieważ klacz zaczęła się śmiać. Po chwili jednak przestała i podeszła bliżej, przyglądając się posągowi. W jednej chwili poczułem, że kolejny fragment układanki pojawił się w mojej głowie.
- Noo, to chodź, muszę ci coś pokazać! - z zamyślenia wyrwał mnie głos klaczy, próbującej odciągnąć mnie od fontanny. Z cichym westchnieniem opuściłem ‘przyjemne miejsce’ i udałem się za nią.
Po godzinie spaceru w słońcu uliczkami miasta, ciągnącymi się w nieskończoność i w dodatku pod górę, dotarliśmy na rozciągające się nad miastem urwisko. Wszystko porastała krótka trawa, a przed nami stała drewniana huśtawka. Zbliżyłem się i stanąłem na krawędzi. Rozciągający się stąd widok był oszałamiający. Promienie słońca, odbijające się od dachów i ulic powodowały, że całe miasto wręcz emanowało światłem.
- Niesamowite… - powiedziałem.
- A w nocy jest jeszcze lepiej. - Roxolanne przystanęła obok mnie. - W dzień to miasto należy do Sun, lecz w nocy jego władcą staje się Moon. Wtedy ulice ożywają, konie tańczą, świętują, a całe miasto rozświetlają latarnie… - rozmarzyła się klacz.
- To wróćmy tu wieczorem. - zaproponowałem, choć wizja tej męczącej wspinaczki wydawała mi się mało kolorowa. Ogólnie, wszystko było. Chodziliśmy po tym mieście i… rozmawialiśmy. I co? Tak mamy chodzić przez całe życie? Czy może ona wróci do tego jej stada i mnie zostawi? Czy może będzie chciała mnie zabrać ze sobą? Tyle nawijała o mojej przyszłości. Ale… jak mogłem wrócić do tego co było, skoro nic już nie pamiętałem?
- Nie możemy za długo tu przebywać. Bogowie nie mogą wiedzieć, że żyjesz. - odpowiedziała lekko smutnym głosem, siadając na huśtawce.
- Chwila moment, że żyję? Ja… umarłem? Jak, czemu?! Czemu bogowie nie mogą o tym wiedzieć? Co ukrywasz?! Czego nie chcesz mi powiedzieć?! - zacząłem krzyczeć, na co klacz jedynie zwiesiła głowę, nie patrząc mi w oczy.
- Ja nie…
- Roxolanne! - krzyknąłem. Dopiero teraz udało mi się zwrócić jej uwagę. - Ja… nie zmienisz przyszłości, uciekając od tego co było. Powiedz mi. - zbliżyłem się i oparłem głowę o jej szyję.
- Pani Ember, Pani Sun, Panie Moon! Znaleźliśmy go! - nagle nad nami dało się słyszeć czyjeś krzyki. Oboje jednocześnie unieśliśmy głowy, aby ujrzeć białą klacz, czarnego ogiera, biało-brązową klacz i wiele innych koni. Unosili się w powietrzu na niesamowitych, mistycznych skrzydłach. W tyle zauważyłem również młodego ogiera z wcześniej, jak mu tam było? Paloo, związanego łańcuchami.
- Roxolanne, córki Bring The Horizon i Eagle Eye’a! Jesteś aresztowana! - w jednej chwili na ziemie zleciało kilka pegazów w złotej zbroi, trzymających w pysku włócznie. Otoczyli Roxolanne, kierując ostrza w jej stronę.
- Sun, Moon?! - zawołała wystraszona klacz, nie używając uprzejmości.
- Wskrzesiłaś największe zagrożenie bogów, oraz znieważyłaś ich karę. Musimy zatem tym razem osądzić cię sprawiedliwie. Jesteś dla nas ważna, ale ważny jest też lud. On jest dla niego zagrożeniem. Twoim wyrokiem, jest kara śmierci! - naprzeciwko Roxolanne stanęła biała klacz, klacz słońce. Słowa wypowiedziane z jej pysku był surowe. Ja jednak przestałem ich słuchać po fragmencie największe zagrożenie bogów. Miałem wrażenie, jakby w jednym momencie cała układanka się połączyła. Miałem moc, która mogła zranić, lub nawet zabić bogów, więc zniszczyli mnie zanim stało się cokolwiek. Jednak pewna siwa klacz, która miała bardzo wielki sentyment do swojego przyjaciela, postanowiła mnie wskrzesić. Uh? Zrobiła tak wiele dla mnie?- Co ze mną? - spytałem, tym jednym krótkim zdaniem zwracając uwagę wszystkich dookoła.
- Wrócisz do mnie. - usłyszałem głos czarnego pegaza, Moon’a. Tak, to był ten sam głos, który słyszałem w ciemnym pokoju. A teraz stałem i czekałem. Tak jak inni. Widziałem wściekłość i wrogość w ich oczach. Nikt jednak nie odważył się zrobić choćby kroku w moją stronę. Trochę jakby się bali i czekali, że sam się im oddam? Po słowach Moon’a zapanowała cisza. Nikt nic nie mówił, po prostu czekali na moje ruchy. Odwróciłem i spojrzałem w stronę Roxolanne. Klacz trzęsła się, jednak patrzyła na wszystkich wzrokiem pełnym wściekłości i odwagi. Odwróciłem się w jej stronę. Zbliżyłem się do strażników, mierząc ich spojrzeniem mówiącym ‘jak się nie odsuniesz, to będzie źle’. Najwidoczniej podziałało bo pegazy zaczęły się cofać, opuszczając bronie. Zbliżyłem się do klaczy, osłaniając ja przed bogami.
- Wszystko w porządku? - zapytałem szeptem, cały czas patrząc w stronę unoszących się w powietrzu bez ruchu bogów.
- Jak mogłoby być w takiej sytuacji. - odpowiedziała, ciężko oddychając. Odwróciłem głowę, by spojrzeć w jej stronę. Czy chcę próbować ponownego powrotu, mimo że straciłem wszystko? Mam tylko tę krótką chwilę, by podjąć decyzję. Ona… była zdolna uciec i wskrzesić mnie mimo że wiedziała co ją czeka… Teraz moja kolej by się odwdzięczyć.
Odwróciłem głowę całkowicie w stronę klaczy i pocałowałem ją. Nie był to zwykły pocałunek. Po prostu nią zawładnąłem, trzymając mocno, choć próbowała się wyrwać. Usłyszałem zaskoczone głosy i szepty bogów. Na powrót przeniosłem wzrok w stronę klaczy. Ujrzałem jak na jej barku wypala się średniej wielkości znak przedstawiający czaszkę, oplecioną różami. Wypalanie znaku musiało boleć, ponieważ klacz cały czas szarpała się i kopała. Gdy całość była gotowa, puściłem klacz, składając ostatni, delikatny pocałunek na jej pysku. Zmęczona Roxolanne osunęła się na ziemię. Zasłoniłem ją swoim ciałem i spojrzałem wrogo w stronę bogów.
- Ona jest moja. - odpowiedziałem. Nie wiem skąd, ale wiedziałem o oznaczeniach. Naznaczając konia obiecuje się opiekę i wierność, co działa w obie strony. Oznaczenie nie jest jednak znakiem partnerskim. Działa to trochę jak połączenie typu dama-jej rycerz w średniowieczu, tyle że z obu stron takie samo i bardziej zobowiązujące. - Ktokolwiek ją skrzywdzi będzie miał do czynienia ze mną. - I raczej nikt tego nie chce, dodałem w myślach. Wiedziałem, że robiąc to uwalniam ją od wyroku, ale sprowadzam na nas niezwykłe przekleństwo. Widząc zakłopotane pyski bogów odwróciłem się do nich tyłem i zbliżyłem do klaczy. Ta była kompletnie pozbawiona sił i dyszała ciężko. Złapałem ją za jedną nogę i przerzuciłem sobie przez plecy.
- Ty… Gdzie idziesz?! - usłyszałem wściekły wrzask Ember jak tylko zniknęliśmy w jednej z uliczek miasta. Gdy doszliśmy do jednego z placów rozłożyłem szeroko skrzydła. Uśmiechnąłem się szeroko i zwróciłem szeptem do leżącej na moich plecach klaczy.
- No to gdzie te Heaven Hooves?
THE END
Roxolanne?
Może i długie, ale i tak cudne :3 Jenyy.. Uwielbiam xD //Roxo
Od Roxolanne - Przyszłość, która nadejdzie. cz. 6
Pod przykrywką mojej resocjalizacji wyszliśmy z pałacu, który teraz pełnił rolę mojego osobistego więzienia.
Przechodziliśmy pośród tych wszystkich kamienic, które zwiedzałam z odpadkami mojego stryja. Obok fontanny, w której wylądowaliśmy.
Spuściłam wzrok na ziemię. Czy na prawdę tego chcę?
- Zobacz. Postawili nowy pomnik. - uśmiechnął się złowieszczo mój towarzysz.
- Niewiarygodne. - szepnęłam i przystanęłam.
Wykonany ze złota pomnik fontanny a w niej klacz i ogier. Podczas gdy ona leży w wodzie na plecach, on rozkłada nad nią skrzydła. Znałam te twarze.
- Przecież to ja i Rey! - zaśmiałam się.
- Ty i odpadki. - sprowadził mnie na ziemię.
- Tak zachowują się odpadki?
Nie odpowiedział mi. Nadal uważał, że to zły, wręcz tragiczny pomysł. Mimo to, przecież mi pomagał.
Stanęliśmy przed piętrową kamienicą. Zapukaliśmy w stare, spróchniałe, zdobione drzwi. Otworzyły się skrzypiąc. Niepewnie weszłam do środka.
- Jest tu kto?
Odpowiedziało echo.
- Może on już tu nie mieszka? Chodźmy. - Bóg znalazł okazję by odwołać ten niedorzeczny plan.
- Kto zakłóca mój spokój? odpowiedział nam chłodny głos.
- Paloo i Roxolanne. - przedstawiłam Nas.
Ciemność pomieszczenia rozjaśniły pojedyncze świece. Kotary okien odsłoniły się. Oprócz postaci w płaszczu ukazały Nam się dwa szkielety; dużego psa i tygrysa. To zapewne one otworzyły drzwi i rozjaśniły pomieszczenie.
- Jego powrót do życia graniczy z cudem, ale mogę się tego podjąć. - oznajmił z uśmieszkiem na pysku kłaniając się. - Wasze wysokości.
Razem z Bogiem spojrzeliśmy po sobie.
Zaczęła się ceremonia.
- Coraz bardziej uważam, że jest to poraniony pomysł. - stwierdził niepewnie łaciaty ogier.
- Reamonn ożyje, ale nie ożyje jego charakter. Cechy Moona utonęły bezpowrotnie w morzu umarłych. - mruknął nekromanta
- To znaczy? - zmarszczyłam brwi.
- Jego charakter będzie kształtował się od nowa. Od wszystkiego zależy jakim koniem się stanie. Moce jednak pozostaną. Wspomnienia nie koniwcznie.
- Widzisz? Nawet Cię nie będzie pamiętał. - ogier próbował mi przemówić do rozsądku.
- Widzisz? Nawet Cię nie będzie pamiętał. - ogier próbował mi przemówić do rozsądku.
- Ufam Panu. Wiem, że potrafi Pan to zrobić. Zaczynajmy, dobrze? - westchnęłam ignorując jego słowa.
Byłam poddenerwowana.
Ceremonia się zaczęła. Domownik zaczął wypowiadać nieznane przynajmniej mi wyrazy. W cały pomieszczeniu rozległy się jęki i odgłosy dudniące w Naszych uszach. Byłam pod zbytnim wrażeniem by nie patrzeć czy nie słuchać.
Jedyne słowa jakie zrozumiałam, to 'Reamonn Aldamite Arcadia" Czy jakoś tak. Wypowiadane były one co najmniej dziesięć razy. W pokoju pojawiły się szkielety. Na środku zaś, kości stojącego konia. Po chwili wokół nich zebrała się masa czarnego dymu. Wreszcie dym zaczął opadać, przymrużyłam oczy, aby cokolwiek widzieć. Z czarnej mgły coraz bardziej widoczna była postać konia. W końcu po ceremonii nie było śladu. Wszystkie kości zniknęły, a głosy umilkły. Na środku stał zaś koń z długą grzywą i ogonem. Mający na sobie znaną mi już pelerynę. Tak. To był On.
Di end
Di end
Od Roxolanne. Przyszłość, która nadejdzie. cz. 5
Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Mlasnęłam. Zachciało mi się pić. Otworzyłam oczy i zmarszczyłam brwi próbując sobie skojarzyć; gdzie jestem?
Znajome ściany i meble. Wszędzie panowała jasność, oraz kwitły kwiaty. Jestem w moim pałacu w Dolinie Królów. Jednak w oknach założone były kraty. Podeszłem do źródełka i zaczęłam pić.
Kątem oka zauważyłam strażnika stojącego przy drzwiach. Podeszłam do konia odwróconego tyłem. Był to mój przyjaciel.
- Już się obudziłaś. - uśmiechnął się.
- Nie rozumiem. Tak okropnie Cię potraktowałam, a Ty jesteś tutaj i jeszcze ze mną rozmawiasz.
- Milknij, bo się rozmyślę. - przewrócił oczyma przyprawiając mnie o śmiech.
- Co się stało?
- Dostałaś środki nasenne i na uspokojenie. W sali tronowej narobiłaś niezłego zamieszania.
- A Ember?
- Siedzi naburmuszona.
- Hah. Świnia.
- Nie mów tak. Jest Twoją prababką. Zasługuje na trochę szacunku.
- Zabiła mojego przyjaciela. Od początku jej nie pasował.
- Ja.. Wszystko już wiem. Ale wejdźmy do środka. - ściszył głos.
Gdy rozsiedliśmy się na kanapie, zaczął mówić: [...]
Paloo opowiedział mi o wszystkim, o czym się dowiedział.
- To niemożliwe. - kiwnęłam przecząco głową patrząc gdzieś w podłogę.
- To wszystko, co wiem. - wzruszył ramionami
- On nie mógł być odpadkami charakteru moona! - spojrzałam na niego jak na wariata.
- Niestety, to prawda.
- Na pewno znajdzie się sposób, aby on wrócił.
- Nie ma. - oznajmił stanowczo.
- Paloo.. Proszę. - spojrzałam na niego błagalnie. - Ja muszę go zobaczyć.
- Dlaczego jesteś aż tak naiwna? TO COŚ... on... ON... - poprawił się - nie miał uczuć. Miał Cię za nic. Dlaczego chcesz go na siłę odzyskać?
- Nie zrozumiesz mnie, Paloo. Nikt mnie nie zrozumie. Nawet ja sama. Po prostu muszę.
- Jest jeden sposób. - oznajmił niepewnie.
Popatrzyłam wyczekująco w jego oczy.
- Ale jest to prawie niemożliwe i bardzo niebezpieczne. - spojrzał z rezygnacją w dół.
- Paloo.. - przywróciłam go do porządku.
- Musimy się stąd wydostać. W Dolinie mieszka jeden koń, który potrafi robić takie rzeczy. Stary nekromanta. Nikt nie wie, ile on ma na prawdę lat. On sam przestał już liczyć. Podobno rodzina Acoose. - zaczął mówić z pasją w oczach.
- Prowadź.
Znajome ściany i meble. Wszędzie panowała jasność, oraz kwitły kwiaty. Jestem w moim pałacu w Dolinie Królów. Jednak w oknach założone były kraty. Podeszłem do źródełka i zaczęłam pić.
Kątem oka zauważyłam strażnika stojącego przy drzwiach. Podeszłam do konia odwróconego tyłem. Był to mój przyjaciel.
- Już się obudziłaś. - uśmiechnął się.
- Nie rozumiem. Tak okropnie Cię potraktowałam, a Ty jesteś tutaj i jeszcze ze mną rozmawiasz.
- Milknij, bo się rozmyślę. - przewrócił oczyma przyprawiając mnie o śmiech.
- Co się stało?
- Dostałaś środki nasenne i na uspokojenie. W sali tronowej narobiłaś niezłego zamieszania.
- A Ember?
- Siedzi naburmuszona.
- Hah. Świnia.
- Nie mów tak. Jest Twoją prababką. Zasługuje na trochę szacunku.
- Zabiła mojego przyjaciela. Od początku jej nie pasował.
- Ja.. Wszystko już wiem. Ale wejdźmy do środka. - ściszył głos.
Gdy rozsiedliśmy się na kanapie, zaczął mówić: [...]
Paloo opowiedział mi o wszystkim, o czym się dowiedział.
- To niemożliwe. - kiwnęłam przecząco głową patrząc gdzieś w podłogę.
- To wszystko, co wiem. - wzruszył ramionami
- On nie mógł być odpadkami charakteru moona! - spojrzałam na niego jak na wariata.
- Niestety, to prawda.
- Na pewno znajdzie się sposób, aby on wrócił.
- Nie ma. - oznajmił stanowczo.
- Paloo.. Proszę. - spojrzałam na niego błagalnie. - Ja muszę go zobaczyć.
- Dlaczego jesteś aż tak naiwna? TO COŚ... on... ON... - poprawił się - nie miał uczuć. Miał Cię za nic. Dlaczego chcesz go na siłę odzyskać?
- Nie zrozumiesz mnie, Paloo. Nikt mnie nie zrozumie. Nawet ja sama. Po prostu muszę.
- Jest jeden sposób. - oznajmił niepewnie.
Popatrzyłam wyczekująco w jego oczy.
- Ale jest to prawie niemożliwe i bardzo niebezpieczne. - spojrzał z rezygnacją w dół.
- Paloo.. - przywróciłam go do porządku.
- Musimy się stąd wydostać. W Dolinie mieszka jeden koń, który potrafi robić takie rzeczy. Stary nekromanta. Nikt nie wie, ile on ma na prawdę lat. On sam przestał już liczyć. Podobno rodzina Acoose. - zaczął mówić z pasją w oczach.
- Prowadź.
Od Roxolanne. Przyszłość, która nadejdzie. cz. 4
Wparowałam z hukiem do sali tronowej wszystkich Bogów. Sun od razu wstała patrząc na mój krok. Był to pierwszy raz, gdy potraktowałam ich wszystkich jak śmieci. Żadnego ukłonu, uśmiechu, czy chociażby zapowiedzenia mojego przyjścia. Jeszcze chwilę temu rzucałam kulami ognia w strażników. Szlam pewnym krokiem patrząc tylko, z pogardą, na jedną osobę - Ember. Nim do niej doszłam, zaczęłam rzucać w nią wszystkim jak leci. Wszystkim, co tylko miałam w zanadrzu. Wszystkimi zaklęciami. Wszyscy Bogowie wstali i przyglądali się z minami oburzenia. Tylko Sun wiedziała o co chodzi i usiadła, bezradnie patrząc.
Ember wyciągnęła swój miecz i zaczęła łamać nim moje zaklęcia. Wtedy ze wściekłością rzuciłam się na nią powalając na ziemię.
- Jak mogłaś?! TO BYŁ MÓJ PRZYJACIEL!!! - wykrzyczałam okładając Boginię.
Jej miecz sunął się po szklanej podłodze jakieś osiem metrów od Nas.
- Jesteś teraz bezbronna, co? - zaśmiałam się nerwowo z satysfakcją kładąc kopyta na jej szyi.
Wiedziałam, że posiada coś, czego ja nie. Nieśmiertelność. W głębi siebie czułam jednak, że muszę tak zrobić. Zdawałam sobie też sprawę z tego że robiąc to, mogę stracić wszystko. Nawet życie. Pośmiertne życie w Dolinie Królów. Mogę też wylądować na skale obok Jaspera.
Podbiegł do nas Paloo i próbował mnie odciągnąć. Nie dał jednak rady.
- Jak mogłaś?!! - zaczęłam płakać.
Podbiegli inni Bogowie i w piątkę mnie odciągnęli. Patrzyłam na nią z nienawiścią.
- Puśćcie mnie! Ignoranci! Egoiści! Wszyscy jesteście siebie warci! W Dolinie Królów nie powinien zasiadać żaden z Was! Uczucia zwykłych koni się dla Was nie liczą! Bo po co!? Kolejny koń stracił życie! HA HA HA!
- Lanne, błagam, opanuj się! - krzyknął Paloo.
On już wiedział co mnie czeka.
- Taki z Ciebie przyjaciel od siedmiu boleści! Jesteś taki sam jak oni!
Wtem zaczęło mi się kręcić w głowie. Przed oczami pojawiła się mgła, a ja z hukiem upadłam na podłogę.
Ember wyciągnęła swój miecz i zaczęła łamać nim moje zaklęcia. Wtedy ze wściekłością rzuciłam się na nią powalając na ziemię.
- Jak mogłaś?! TO BYŁ MÓJ PRZYJACIEL!!! - wykrzyczałam okładając Boginię.
Jej miecz sunął się po szklanej podłodze jakieś osiem metrów od Nas.
- Jesteś teraz bezbronna, co? - zaśmiałam się nerwowo z satysfakcją kładąc kopyta na jej szyi.
Wiedziałam, że posiada coś, czego ja nie. Nieśmiertelność. W głębi siebie czułam jednak, że muszę tak zrobić. Zdawałam sobie też sprawę z tego że robiąc to, mogę stracić wszystko. Nawet życie. Pośmiertne życie w Dolinie Królów. Mogę też wylądować na skale obok Jaspera.
Podbiegł do nas Paloo i próbował mnie odciągnąć. Nie dał jednak rady.
- Jak mogłaś?!! - zaczęłam płakać.
Podbiegli inni Bogowie i w piątkę mnie odciągnęli. Patrzyłam na nią z nienawiścią.
- Puśćcie mnie! Ignoranci! Egoiści! Wszyscy jesteście siebie warci! W Dolinie Królów nie powinien zasiadać żaden z Was! Uczucia zwykłych koni się dla Was nie liczą! Bo po co!? Kolejny koń stracił życie! HA HA HA!
- Lanne, błagam, opanuj się! - krzyknął Paloo.
On już wiedział co mnie czeka.
- Taki z Ciebie przyjaciel od siedmiu boleści! Jesteś taki sam jak oni!
Wtem zaczęło mi się kręcić w głowie. Przed oczami pojawiła się mgła, a ja z hukiem upadłam na podłogę.
kochane przez wszystkich; CDN.
Od Roxolanne. - Przyszłość, która nadejdzie. cz. 3
Ten jeden napis zmiótł mnie z nóg.
- Nie. To nie jest prawda. - zaprzeczyłam.
Dlatego nikt go już nie widział.
- Nikt tego wcześniej nie zauważył. - zamyślił się smok.
Gdy prawda w końcu do mnie dotarła, padłam i zaczęłam płakać. Nie. Nie płakać. Ryczeć. Krzyczeć z bólu.
- Roxolanne. - westchnął czarny gad.
Jego wszystkie głowy zaczęły mnie oplatać przytulając moje drżące ciało.
Przytuliłam się do jednego z łbów.
- Gdybym nie odeszła, może by do tego nie doszło.. M-może poszedłby ze mną. - jęknęłam pozwalając by łzy spływały po moich policzkach.
- Nie masz pewności. - próbował mnie uspokoić. Sprawić, by zeszło ze mnie poczucie winy. - Nie płakałby po Tobie, więc Ty również nie płacz po nim.
- Łatwo Ci mówić. - wzięłam przerywany oddech. - Miał zupełnie różny charakter. Nie płakałby, ale ja tak. - powiedziałam z trudem.
Wtedy mój mądry smoczek powiedział coś, czego nie zapomnę nigdy.
- Nie opłakuj czegoś, co samo nie potrafi płakać.
Wstałam próbując być silna. I z trudnością opanowałam oddech. W myślach przemknęła mi jedna myśl. Jedno imię. Kogoś kto przez cały czas go nienawidził. Smutek zastąpiła miażdżąca wściekłość. Wszystko stało się dla mnie jasne.
- K-kukulkan. - zacisnęłam zęby. - Pakuj się.
- Nie rób nic w gniewie. - rozkazał.
- Jak chcesz. Pójdę sama.
W głowie ułożyłam zaklęcie na zamknięcie myśli.
- Nie, Roxolanne! Co Ty ro... - dalej już nie usłyszałam. Próbował mnie zatrzymać, ale potraktowałam go z pioruna. Z jego trzech paszcz rozległ się potężny ryk. Nie powstrzyma mnie nawet on.
CDN.
Od Reamonna. - Po drugiej stronie.
Na początku czułem radość. Potem… chyba nic. Tak potem. Ile czasu minęło? Czy tym właśnie jest śmierć? Tą otaczającą mnie ciemnością i ciszą. Stoję w miejscu, a przed sobą widzę ogromny czarny tron. Nie wiem co oznacza. Przeszukuję swą pamięć, lecz nie mogę nic znaleźć. Tylko pustkę. Oprócz jednego małego wspomnienia. Pyska białego konia. Lekko uśmiechniętej klacz. Kim była? I kim ja jestem.
- Gdzie jestem? - pytam, choć wiem, że nikt mi nie odpowie.
- Tam gdzie kiedyś byłeś. - drżę, na dźwięk głosu niosącego się niby echo.
- Kim jestem?
- Ciemnością która kiedyś spowijała świat.
- Jakie jest moje przeznaczenie? - nie wiem, dlaczego akurat te pytania rodzą się w mojej głowie. Czuję, że od zawsze chciałem znać na nie odpowiedź, ale dlaczego?
- Ciemność nie ma przeznaczenia. - wstrząsają mną kolejne emocje. Nie wiem jednak jak je nazwać. Może strach… nie, może niepokój? O coś co straciłem…
- Tak więc żyjemy oboje, bez końca, choć nie mamy po co?
- Ty nie żyjesz.
- Co? - cofam się, choć wiem, że nie mam gdzie uciec.
- Jesteś tylko emocjami, negatywnymi emocjami, które ukryłem. - wraz z kolejnymi słowami, które docierają do moich uszu zaczynają powracać też wspomnienia. Są one przesłonięte cienką warstwą mgły, która skrywa przedemną prawdę.
- Kim ty jesteś?
- Jestem księżycem, ciemnością i złem. Równoważę dobro.
- Masz jednak więcej mocy niż to co dobre, więc musisz się jej pozbyć. Lecz czemu? Czy to nie lepiej być silniejszym?
- A czy świat, który jest zły ma szanse na istnienie? - nie wiem, co odpowiedzieć na jego pytanie. W pewnym sensie ma racje, lecz równie dobrze cały dobry świat nie przetrwa długo. To tak samo jak leżenie. Możesz leżeć i czekać na śmierć, lub walczyć między dobrem i złem oraz odnawiać ten świat.
- A czym jest śmierć? - zadając te pytanie, czuję kolejny dziwny dreszcz przechodzący przez moje ciało. Mam wrażenie, że pytania które zadaję są zbędne, a rozmówca nie poświęca mi dużo uwagi.
- Czymś co dobrze znałeś. Na co czekałeś, i czego pragnąłeś. I właśnie to osiągnąłeś.
- Czy śmierć nie jest czasem czymś złym? Czasem rozłąki i pustki?
- A czy to co tu widzisz to naprawdę pustka?
- Widzę tron. - rozmowa z głosem wydaje mi się coraz bardziej bezsensowna i głupia. Coś jednak powoduje, że wciąż zadaje te pytania, równie poważnym tonem.
- I może być twój. To ty możesz nademną zapanować, musisz tylko na nim usiąść. Zniszczysz wtedy wszystko. W tym także i świat. Dużo cię z nim łączyło, chociaż od początku do niego nie należałeś.
- Coś jednak sprawiało, że czułem się w nim dobrze. Nie wiem czemu, nie wiem co się zdarzyło, ale dzięki temu właśnie zdałem sobie o czymś sprawę. - mówiłem, powoli zbliżając się w kierunku tronu. - Nie jestem jedynie twoimi złymi cechami, ponieważ za zapieczętowanie ich musiałeś zapłacić iście wysoką cenę. Dawno bym zniszczył ten świat, gdybyś nie oddał mi również swojej miłości…
Po tych słowach siadam na tronie. Czuję jego moc, jak również moc moich słów. Powraca do mnie jedno pytanie. Czego pragnę? Cofnąć czas? Zacząć wszystko od nowa? Nie.
- Chcę powrotu.
- Hah. - odpowiada mi krótki śmiech. - Szkoda, że to nie jest możliwe. - nagle pokój zalewa czarna woda. Zamykam oczy i czuję, jak gubię wszystko co odnalazłem. Czuję jak ciągle wracam do tego pokoju. Jak, w kółko zadaje te same pytania, wypowiadam te same pragnienia i zawsze kończy się to tak samo. Nie ma światła, nie ma ciemności. Nie ma tego co było… i straciłem nadzieję, że powróci. Jedyne, co daje mi siłę do dążenia do prawdy to obraz. Obraz białej klaczy, coś, czego nawet przez śmierć nie utraciłem...
- Gdzie jestem? - pytam, choć wiem, że nikt mi nie odpowie.
- Tam gdzie kiedyś byłeś. - drżę, na dźwięk głosu niosącego się niby echo.
- Kim jestem?
- Ciemnością która kiedyś spowijała świat.
- Jakie jest moje przeznaczenie? - nie wiem, dlaczego akurat te pytania rodzą się w mojej głowie. Czuję, że od zawsze chciałem znać na nie odpowiedź, ale dlaczego?
- Ciemność nie ma przeznaczenia. - wstrząsają mną kolejne emocje. Nie wiem jednak jak je nazwać. Może strach… nie, może niepokój? O coś co straciłem…
- Tak więc żyjemy oboje, bez końca, choć nie mamy po co?
- Ty nie żyjesz.
- Co? - cofam się, choć wiem, że nie mam gdzie uciec.
- Jesteś tylko emocjami, negatywnymi emocjami, które ukryłem. - wraz z kolejnymi słowami, które docierają do moich uszu zaczynają powracać też wspomnienia. Są one przesłonięte cienką warstwą mgły, która skrywa przedemną prawdę.
- Kim ty jesteś?
- Jestem księżycem, ciemnością i złem. Równoważę dobro.
- Masz jednak więcej mocy niż to co dobre, więc musisz się jej pozbyć. Lecz czemu? Czy to nie lepiej być silniejszym?
- A czy świat, który jest zły ma szanse na istnienie? - nie wiem, co odpowiedzieć na jego pytanie. W pewnym sensie ma racje, lecz równie dobrze cały dobry świat nie przetrwa długo. To tak samo jak leżenie. Możesz leżeć i czekać na śmierć, lub walczyć między dobrem i złem oraz odnawiać ten świat.
- A czym jest śmierć? - zadając te pytanie, czuję kolejny dziwny dreszcz przechodzący przez moje ciało. Mam wrażenie, że pytania które zadaję są zbędne, a rozmówca nie poświęca mi dużo uwagi.
- Czymś co dobrze znałeś. Na co czekałeś, i czego pragnąłeś. I właśnie to osiągnąłeś.
- Czy śmierć nie jest czasem czymś złym? Czasem rozłąki i pustki?
- A czy to co tu widzisz to naprawdę pustka?
- Widzę tron. - rozmowa z głosem wydaje mi się coraz bardziej bezsensowna i głupia. Coś jednak powoduje, że wciąż zadaje te pytania, równie poważnym tonem.
- I może być twój. To ty możesz nademną zapanować, musisz tylko na nim usiąść. Zniszczysz wtedy wszystko. W tym także i świat. Dużo cię z nim łączyło, chociaż od początku do niego nie należałeś.
- Coś jednak sprawiało, że czułem się w nim dobrze. Nie wiem czemu, nie wiem co się zdarzyło, ale dzięki temu właśnie zdałem sobie o czymś sprawę. - mówiłem, powoli zbliżając się w kierunku tronu. - Nie jestem jedynie twoimi złymi cechami, ponieważ za zapieczętowanie ich musiałeś zapłacić iście wysoką cenę. Dawno bym zniszczył ten świat, gdybyś nie oddał mi również swojej miłości…
Po tych słowach siadam na tronie. Czuję jego moc, jak również moc moich słów. Powraca do mnie jedno pytanie. Czego pragnę? Cofnąć czas? Zacząć wszystko od nowa? Nie.
- Chcę powrotu.
- Hah. - odpowiada mi krótki śmiech. - Szkoda, że to nie jest możliwe. - nagle pokój zalewa czarna woda. Zamykam oczy i czuję, jak gubię wszystko co odnalazłem. Czuję jak ciągle wracam do tego pokoju. Jak, w kółko zadaje te same pytania, wypowiadam te same pragnienia i zawsze kończy się to tak samo. Nie ma światła, nie ma ciemności. Nie ma tego co było… i straciłem nadzieję, że powróci. Jedyne, co daje mi siłę do dążenia do prawdy to obraz. Obraz białej klaczy, coś, czego nawet przez śmierć nie utraciłem...
sobota, 30 lipca 2016
Od Roxolanne - Przyszłość która nadejdzie. cz.2
Moje kopyta delikatnie stukały o kocie łby rynku głównego. Podbiegł do mnie znajomy koń.
- Roxolanne! To Ty! Z krwi i kości! - dokładnie mnie oglądał.
- Witaj Corrado. - uśmiechnęłam się. W sercu poczułam przez chwilę radość, ale też pustkę. Moja tęsknota jeszcze bardziej się powiększyła, a na oczach poczułam łzy.
- O, Sun! Nie wierzę, że to Ty! - zaśmiał się.
- Jak tam Sky? Opowiadaj co się dzieje w stadzie?
- Dobrze, ale musisz mi powiedzieć, gdzie byłaś Ty!
- Może później, okay?
- Jasne. Chodź do Snow. Na pewno się ucieszy.
- Corrado.. Co się działo, gdy mnie nie było? - spojrzałam czujnie na jego pysk.
- Dużo rzeczy. Nikt nie jest już taki sam. Snow Flame z ciężkim sercem przyjęła stanowisko, ale nie daje rady. Wciąż tęskni. Czeka na Ciebie. - uśmiechnął się. Powiedział to takim tonem głosu, że zrobiło mi się przykro.
Wyszliśmy na polanę.
- Chodźmy szybciej, dobrze? - szepnęłam błagalnym głosem i zawołałam myślami Kukulkana, aby szedł obok Nas. - A co z... - przełknęłam ślinę. - Co z Reamonnem? - spojrzałam na konia.
Żywiłam ogromną nadzieję, że go spotkam.
- Nie ma go. - wzruszył ramionami.
- Jak to nie ma? - Stanęłam w miejscu. Zmarszczyłam brwi i spoważniałam.
- Od czasu, gdy odeszłaś, nikt go nie widział. Tak.. jakby.. rozpłynął się w powietrzu. - zażartował. Nie było mi do śmiechu.
Gdzie on się podział?
Zrobiłam kilka kroków do przodu i zaczęłam bić się z własnymi myślami. Ja, moje myśli i Kukulkan. Całkowicie wyłączyłam się ze świata zewnętrznego i nie słyszałam, gdy mój przyjaciel opowiadał mi o Skylor.
- Ej? Słyszysz mnie? - uniósł brew machając mi kopytem przed chrapami, gdy staliśmy przed jaskinią Flame.
- Snow? Mamy gościa! - krzyknął skrobiąc kopytem o kamień.
- Kog....o? - zapytała wychodząc na zewnątrz. Stanęła w miejscu jak wmurowana. Patrzyła na mnie jak na ducha.
- Hej, Snow. - szepnęłam uśmiechając się. Moja stara towarzyszka natychmiast się rozpłakała i przytuliła.
- Boże, Roxuś! Wróciłaś! Nawet nie wiesz jak się cieszę! - zaśmiała się.
- Zawitałam tylko na chwilę. Nie zostanę na długo. - pomyślałam.
Nie chciałam im tego mówić. Niekiedy umiejętność trzymania języka za zębami na prawdę się przydaje.
Zostałam u nich jeszcze chwilę i postanowiłam się przejść. Razem z Kukułką, poszłam w las. Pierwsze miejsce jakie odwiedziliśmy oczywiście okazało się być cmentarzem. Nie rozumiałam tego. Gdzie mógł się podziać? Zaczęłam chodzić między nagrobkami i stertami kości. Wszystko wyglądało tak, jakby właśnie zabił kilka szkieletów i wyszedł na chwilę. Mój ciężki smok złamał przez przypadek jedną płytę.
- Co tam jest? - Kukulkan wskazał głową na mały nagrobek osłonięty krzakami.
Był to mały, ale nowszy od pozostałych i różniący się strukturą kawał ciemnego grafitu. Na górze nad napisem wyrzeźbione były ciemne skrzydła. Podeszłam i uklękłam. Powoli odsłoniłam napis:
- Roxolanne! To Ty! Z krwi i kości! - dokładnie mnie oglądał.
- Witaj Corrado. - uśmiechnęłam się. W sercu poczułam przez chwilę radość, ale też pustkę. Moja tęsknota jeszcze bardziej się powiększyła, a na oczach poczułam łzy.
- O, Sun! Nie wierzę, że to Ty! - zaśmiał się.
- Jak tam Sky? Opowiadaj co się dzieje w stadzie?
- Dobrze, ale musisz mi powiedzieć, gdzie byłaś Ty!
- Może później, okay?
- Jasne. Chodź do Snow. Na pewno się ucieszy.
- Corrado.. Co się działo, gdy mnie nie było? - spojrzałam czujnie na jego pysk.
- Dużo rzeczy. Nikt nie jest już taki sam. Snow Flame z ciężkim sercem przyjęła stanowisko, ale nie daje rady. Wciąż tęskni. Czeka na Ciebie. - uśmiechnął się. Powiedział to takim tonem głosu, że zrobiło mi się przykro.
Wyszliśmy na polanę.
- Chodźmy szybciej, dobrze? - szepnęłam błagalnym głosem i zawołałam myślami Kukulkana, aby szedł obok Nas. - A co z... - przełknęłam ślinę. - Co z Reamonnem? - spojrzałam na konia.
Żywiłam ogromną nadzieję, że go spotkam.
- Nie ma go. - wzruszył ramionami.
- Jak to nie ma? - Stanęłam w miejscu. Zmarszczyłam brwi i spoważniałam.
- Od czasu, gdy odeszłaś, nikt go nie widział. Tak.. jakby.. rozpłynął się w powietrzu. - zażartował. Nie było mi do śmiechu.
Gdzie on się podział?
Zrobiłam kilka kroków do przodu i zaczęłam bić się z własnymi myślami. Ja, moje myśli i Kukulkan. Całkowicie wyłączyłam się ze świata zewnętrznego i nie słyszałam, gdy mój przyjaciel opowiadał mi o Skylor.
- Ej? Słyszysz mnie? - uniósł brew machając mi kopytem przed chrapami, gdy staliśmy przed jaskinią Flame.
- Snow? Mamy gościa! - krzyknął skrobiąc kopytem o kamień.
- Kog....o? - zapytała wychodząc na zewnątrz. Stanęła w miejscu jak wmurowana. Patrzyła na mnie jak na ducha.
- Hej, Snow. - szepnęłam uśmiechając się. Moja stara towarzyszka natychmiast się rozpłakała i przytuliła.
- Boże, Roxuś! Wróciłaś! Nawet nie wiesz jak się cieszę! - zaśmiała się.
- Zawitałam tylko na chwilę. Nie zostanę na długo. - pomyślałam.
Nie chciałam im tego mówić. Niekiedy umiejętność trzymania języka za zębami na prawdę się przydaje.
Zostałam u nich jeszcze chwilę i postanowiłam się przejść. Razem z Kukułką, poszłam w las. Pierwsze miejsce jakie odwiedziliśmy oczywiście okazało się być cmentarzem. Nie rozumiałam tego. Gdzie mógł się podziać? Zaczęłam chodzić między nagrobkami i stertami kości. Wszystko wyglądało tak, jakby właśnie zabił kilka szkieletów i wyszedł na chwilę. Mój ciężki smok złamał przez przypadek jedną płytę.
- Co tam jest? - Kukulkan wskazał głową na mały nagrobek osłonięty krzakami.
Był to mały, ale nowszy od pozostałych i różniący się strukturą kawał ciemnego grafitu. Na górze nad napisem wyrzeźbione były ciemne skrzydła. Podeszłam i uklękłam. Powoli odsłoniłam napis:
REAMONN
CDN.
Od Roxolanne - przyszłość, która nadejdzie.
Biegłam ile sił w nogach. W nogach?! Tak. W nogach. Cały mój świat znów gwałtownie obrócił się o 180 stopni. Miałam znów zderzyć się z przeszłością od której ciągle uciekam.
*** 18 godzin wcześniej***
Wszystko zmieniła nagła wizyta Green Day.
- Właśnie dowiedziałam się, że stado Hewyn Huws czy jak tam, ma kryzys. - wypaliła wzruszając barkami.
- Co? - oderwałam wzrok od lektury.
- No te stado na południu Telrainu.
Wiedziałam co należy zrobić, ale nie miałam pojęcia jak. Naturalnie zaczęłam czytać odpowiednie książki. Po trzech godzinach zamykały mi się już oczy, jednak nie przerywałam. Byłam dziedziczką i nadal czułam się odpowiedzialna za moich przyjaciół, których opuściłam. Za Reamonna... Ciekawe, co u niego? Stęskniłam się... Jak to dobrze, że będzie okazja by go spotkać.
Wreszcie trafiłam na przepis. Na eliksir, który pomaga zmienić się w każdą inną istotę.
Pospiesznie przeczytałam skład i wyruszyłam po składniki.
Odwiedziłam góry, jeziora i lasy, a ostatni składnik ukryty był w grocie Wii, ex-miejscu zamieszkania mojego smoka.
- Dalej, Kukulkanek. Jesteśmy gotowi? - zapytałam optymistycznie
Smok przewrócił oczyma.
- zupełnie nie wiem, po co to robisz! - wyczytałam z jego myśli.
Zaczełam kręcić głową. - wiem, że robisz to dla tego zabójcy, a nie do stada. - na jego twarzy pojawił się sarkastyczny uśmiech.
Westchnęłam. Mój smok prawdopodobnie wie o mnie wiecej niż sama ja.
- To prawda. - przytaknął z dumą.
- zamknij się i przestań siedzieć mi w głowie! - zaśmiałam się.
Razem przyrządziliśmy dawkę napoju. Zbadałam wzrokiem mojego towarzysza. Raz kozie śmierć! - pomyślałam i wzięłam łyk.
Jednak nic specjalnego się nie stało.
- Nie działa? - zapytał
- Chciałabym stać się koniem. - westchnęłam
Po chwili na moim ciele pojawiły się dziwne znaki, a ja zaczęłam się przemieniać. Pełna obaw spojrzałam w taflę wody. Zobaczyłam w niej klacz, której bardzo długo nie spotykałam.
Siwa ze szczupaczym pyskiem. Roxolanne. Przywódczyni stada Heaven Hooves.
CDN.
Wiedziałam co należy zrobić, ale nie miałam pojęcia jak. Naturalnie zaczęłam czytać odpowiednie książki. Po trzech godzinach zamykały mi się już oczy, jednak nie przerywałam. Byłam dziedziczką i nadal czułam się odpowiedzialna za moich przyjaciół, których opuściłam. Za Reamonna... Ciekawe, co u niego? Stęskniłam się... Jak to dobrze, że będzie okazja by go spotkać.
Wreszcie trafiłam na przepis. Na eliksir, który pomaga zmienić się w każdą inną istotę.
Pospiesznie przeczytałam skład i wyruszyłam po składniki.
Odwiedziłam góry, jeziora i lasy, a ostatni składnik ukryty był w grocie Wii, ex-miejscu zamieszkania mojego smoka.
- Dalej, Kukulkanek. Jesteśmy gotowi? - zapytałam optymistycznie
Smok przewrócił oczyma.
- zupełnie nie wiem, po co to robisz! - wyczytałam z jego myśli.
Zaczełam kręcić głową. - wiem, że robisz to dla tego zabójcy, a nie do stada. - na jego twarzy pojawił się sarkastyczny uśmiech.
Westchnęłam. Mój smok prawdopodobnie wie o mnie wiecej niż sama ja.
- To prawda. - przytaknął z dumą.
- zamknij się i przestań siedzieć mi w głowie! - zaśmiałam się.
Razem przyrządziliśmy dawkę napoju. Zbadałam wzrokiem mojego towarzysza. Raz kozie śmierć! - pomyślałam i wzięłam łyk.
Jednak nic specjalnego się nie stało.
- Nie działa? - zapytał
- Chciałabym stać się koniem. - westchnęłam
Po chwili na moim ciele pojawiły się dziwne znaki, a ja zaczęłam się przemieniać. Pełna obaw spojrzałam w taflę wody. Zobaczyłam w niej klacz, której bardzo długo nie spotykałam.
Siwa ze szczupaczym pyskiem. Roxolanne. Przywódczyni stada Heaven Hooves.
CDN.
niedziela, 7 lutego 2016
Od Khaona CD. Blanco Yamiro
- Jako iż jestem szamanem, to zrywam sobie to i tamto.. Zresztą to nie jest twoja sprawa po co mi te ZIOŁA, ale dobrze, że pytasz. Czemu? Bo jak byś je skonsumował, to mógłbyś umrzeć. Śmieszne, nie? - i ta ironia w moim głosie tylko nadawała charakteru tej, jakże ciekawej, wypowiedzi.
- Doprawdy ciekawe. - powiedział, zrobił parę kroków do przodu i spojrzał w niebo z zamyśleniem, następnie dodał - Blanco jestem. Blanco Yamiro A ty?
- Khaon. - odpowiedziałem z tym swoim przeraźliwym entuzjazmem, czyli tak, jakby odwołali Święta Bożego Narodzenia
Wyglądałem tak jak zwykle- na pysku nieznaczna podkówka, nierozczesana grzywa, rogi w jako-takim stanie i torba, która towarzyszy mi od zawsze. Jednak Blanco wyglądał nieco ładniej ode mnie, czyli o wiele ładniej- jego sierść lśniła gdy odbijało się od niej słońce. Chwila... Czerń pochłania większość światła, takie to teraz takie ważne (?). Powracając do wcześniejszego tematu: Blanco miał co pokazać, bo jako silny, młody ogier z niecodzienną urodą byłby mile widziany "na salonach". Aczkolwiek nie każdy przyjąłby takie miłe przywitanie, które sprezentował mi ogier.
- A tak właściwie, to czego tu poszukujesz? - zapytałem.
-Ech... Tak sobie łażę. Nie mam nic do roboty. - powiedział Blanco nadal wpatrując się w niebo.
Jak widać ogier ograniczył się tylko do tej wiadomości.
<Blanco?>
- Doprawdy ciekawe. - powiedział, zrobił parę kroków do przodu i spojrzał w niebo z zamyśleniem, następnie dodał - Blanco jestem. Blanco Yamiro A ty?
- Khaon. - odpowiedziałem z tym swoim przeraźliwym entuzjazmem, czyli tak, jakby odwołali Święta Bożego Narodzenia
Wyglądałem tak jak zwykle- na pysku nieznaczna podkówka, nierozczesana grzywa, rogi w jako-takim stanie i torba, która towarzyszy mi od zawsze. Jednak Blanco wyglądał nieco ładniej ode mnie, czyli o wiele ładniej- jego sierść lśniła gdy odbijało się od niej słońce. Chwila... Czerń pochłania większość światła, takie to teraz takie ważne (?). Powracając do wcześniejszego tematu: Blanco miał co pokazać, bo jako silny, młody ogier z niecodzienną urodą byłby mile widziany "na salonach". Aczkolwiek nie każdy przyjąłby takie miłe przywitanie, które sprezentował mi ogier.
- A tak właściwie, to czego tu poszukujesz? - zapytałem.
-Ech... Tak sobie łażę. Nie mam nic do roboty. - powiedział Blanco nadal wpatrując się w niebo.
Jak widać ogier ograniczył się tylko do tej wiadomości.
<Blanco?>
Od Scarlet C.D Blanco Yamiro
- Jestem ogrodniczką, a wianek na głowie już mam. - Odpowiedziałam spokojnie przybyszowi nie przestając zbierać 'chwastów'.
Ogier mi jednak nie odpowiedział i przyglądał się. Ja nadal zrywałam delikatnie kwiaty i wkładałam do wiklinowego kosza z czułością.
- Co Ty taka delikatna jesteś?
- A myślisz, że jak się rozumie język wszystkich istot, to przyjemniej jest słuchać piskliwego krzyku, czy skromnego podziękowania? - Zadałam nowo poznanemu koniu i obróciłam się w jego stronę.
- Może. - Ogier posłał mi przelotny, krzywy uśmiech.
Dowcipniś się znalazł! Mimo wszystko miałam pokusę, by zapytać go o stado. W końcu przyda się ktoś nowy...
- A masz stado? - Zapytałam, podnosząc w pysku wiklinowy kosz.
- Nie. A Ty?
- Mam. Może... chciałbyś... zobaczyć się z przywódczynią? - Nie chciałam decydować o przybyciu nowego członka, lepiej, gdy Flame to oceni.
Bo jesli coś zepsuję, to może być ze mną źle. Tak naprawdę, to nigdy nie widziałam tutaj tego ogiera, widziałam go po raz pierwszy.
- Mhm... no mogę. - Nie czekając na jeszcze jakiekolwiek słowa ogiera wzbiłam się w powietrze.
- EJ, a Ty co robisz?!
- No jak to co, rozglądam się, gdzie jest stado! Będziesz biegł za mną.
Mogło wydawać się to bezlitosne, ale ja lepiej czuję się w powietrzu. Zresztą nie będę musiała czuć jego spojrzenia na sobie.
Ogier przewrócił oczami, w geście niezadowolenia. Mimo wszystko ruszył za mną. Poprowadziłam go ścieżką lasu Kaskady. Ja szybowałam wśród drzew, a on, kłusował, lub galopował za mną - zależy jaka prędkość mi się spodobała.
- Poczekaj chwilę. - Oznajmiłam ogierowi, a sama wzbiłam się wyżej ponad koronę drzew. Nagle, poczułam zapach Snow Flame. Rozejrzałam się. Dostrzegłam sylwetkę pegaza lecącego w moją stronę.
- Scarlet? - Rozległ się dźwięk głosu klaczy. Nie musiałam jej odpowiadać, dostrzegła mnie.
Gestem głowy pokazałam na dół, na czarnego ogiera. Klacz mruknęła coś cicho i wylądowała na dole. Przekazałam telepatycznie wiadomość Snow: "On jest tu nowy. Podczas mojego zbierania nowej rośliny, której populacja ma zostać odnowiona w moim ogrodzie. Nie przedstawił się, ja zresztą też nie.". Klacz odpowiedziała mi skinieniem głowy.
- A więc kim jesteś? - Zapytała niepewnie przywódczyni, stojąca u mego boku.
- Blanco Yamiro. - Odparł z przekąsem ogier.
- Jestem Scarlet. - Również się przedstawiłam, co tak naprawdę, należało zrobić na początku.
<Blanco Yamiro, lub Snow Flame x3 Chyba za dużo dialogów ;___; >
Ogier mi jednak nie odpowiedział i przyglądał się. Ja nadal zrywałam delikatnie kwiaty i wkładałam do wiklinowego kosza z czułością.
- Co Ty taka delikatna jesteś?
- A myślisz, że jak się rozumie język wszystkich istot, to przyjemniej jest słuchać piskliwego krzyku, czy skromnego podziękowania? - Zadałam nowo poznanemu koniu i obróciłam się w jego stronę.
- Może. - Ogier posłał mi przelotny, krzywy uśmiech.
Dowcipniś się znalazł! Mimo wszystko miałam pokusę, by zapytać go o stado. W końcu przyda się ktoś nowy...
- A masz stado? - Zapytałam, podnosząc w pysku wiklinowy kosz.
- Nie. A Ty?
- Mam. Może... chciałbyś... zobaczyć się z przywódczynią? - Nie chciałam decydować o przybyciu nowego członka, lepiej, gdy Flame to oceni.
Bo jesli coś zepsuję, to może być ze mną źle. Tak naprawdę, to nigdy nie widziałam tutaj tego ogiera, widziałam go po raz pierwszy.
- Mhm... no mogę. - Nie czekając na jeszcze jakiekolwiek słowa ogiera wzbiłam się w powietrze.
- EJ, a Ty co robisz?!
- No jak to co, rozglądam się, gdzie jest stado! Będziesz biegł za mną.
Mogło wydawać się to bezlitosne, ale ja lepiej czuję się w powietrzu. Zresztą nie będę musiała czuć jego spojrzenia na sobie.
Ogier przewrócił oczami, w geście niezadowolenia. Mimo wszystko ruszył za mną. Poprowadziłam go ścieżką lasu Kaskady. Ja szybowałam wśród drzew, a on, kłusował, lub galopował za mną - zależy jaka prędkość mi się spodobała.
- Poczekaj chwilę. - Oznajmiłam ogierowi, a sama wzbiłam się wyżej ponad koronę drzew. Nagle, poczułam zapach Snow Flame. Rozejrzałam się. Dostrzegłam sylwetkę pegaza lecącego w moją stronę.
- Scarlet? - Rozległ się dźwięk głosu klaczy. Nie musiałam jej odpowiadać, dostrzegła mnie.
Gestem głowy pokazałam na dół, na czarnego ogiera. Klacz mruknęła coś cicho i wylądowała na dole. Przekazałam telepatycznie wiadomość Snow: "On jest tu nowy. Podczas mojego zbierania nowej rośliny, której populacja ma zostać odnowiona w moim ogrodzie. Nie przedstawił się, ja zresztą też nie.". Klacz odpowiedziała mi skinieniem głowy.
- A więc kim jesteś? - Zapytała niepewnie przywódczyni, stojąca u mego boku.
- Blanco Yamiro. - Odparł z przekąsem ogier.
- Jestem Scarlet. - Również się przedstawiłam, co tak naprawdę, należało zrobić na początku.
<Blanco Yamiro, lub Snow Flame x3 Chyba za dużo dialogów ;___; >
piątek, 29 stycznia 2016
Od Amaretta C.D Vessiere do Snow Flame, lub Vessie
Zabolało mnie trochę, że spytała skąd jestem. Sam do końca nie wiem, w końcu się włóczę.
- Czyli cały czas byłaś w stadzie? Jeśli tak, to gratuluję porządności stada. Moje by nigdy mnie nie zatrzymało. - Wiedziałem, że rodzice mnie nie kochali, znienawidzili mnie, w końcu byłem 'przeklęty'.
- Dziękuję. - Vessiera znów zatrzepotała swoimi długimi rzęsami i się roześmiała.
- W moim przypadku.. co tu dużo mówić. Mówili, że jestem przeklęty, że sprowadzę na stado zło. Czemu? Bo nie urodziłem się jednorożcem, tylko zwykłym koniem! A dla pary królewskiej to zniewaga! - Ze złości po przypomnieniu największego ciosu, który kiedykolwiek otrzymałem kopnąłem kamyk do wody, który z pluskiem obniżał się do dna.
- Przepraszam.. nie wiedziałam. - Klaczy nawet trochę nie ubyło jej szlachetnej dumy. No i jak ja się dogadam z czystej krwi pegazem?
- Wiem, nie mam Ci tego za złe. - Nie chciałem być nie miły, po prostu nie lubię poruszać tego tematu - bo po co? Sprawia mi to przykrość, ale skąd inne, nieznajome konie miałyby to wiedzieć? No właśnie. Należało po prostu zostawić czepliwe i nieprzyjemne komentarze w spokoju.
- To dobrze. Mówisz, że się włóczysz? - Wyczuwałem, że coś chce na mnie wymusić, dokładniej zapewne dołączenie do stada.
- Tak. Szukam stada. - Drugą część mojej wypowiedzi powiedziałem 'przypadkiem'.
- To świetnie się składa! Zaprowadzę Cię do Snow Flame, jest przywódczynią stada, po odejściu.. nieważne, lecimy! - Vessiera rozpromieniła się i wzbiła w powietrze. Złapałem jej skrzydło zębami. - Ej, co ty robisz?! - Klacz chyba zapomniała, że nie latam.
- Nie wiem czy zauważyłaś, ale nie mam skrzydeł. Niestety, nie możemy polecieć.
- Ach, zapomniałam. To w takim razie CHODŹ.
- Od razu lepiej. - Uśmiechnąłem się ciepło do klaczy. - Przepraszam, że pytam, ale od kiedy jesteś w tym stadzie?
- W sumie to od niedawna. Może trochę przyspieszymy? - Nie czekając na odpowiedź przyspieszyła do galopu, a ja za nią. Przeprowadziła mnie przez las, Las Kaskady, który już znałem. Słyszałem dużo krzyków:
- Amaretto! Gdzie biegniesz?
- Będziesz miał stado?
- Czemu rezygnujesz z włóczęgostwa?
Były to odgłosy zwierząt, roślin, które dopytywały się mnie o wszystko. Ze spokojem odpowiadałem im, że klacz galopująca koło mnie zaprowadzi mnie do przywódczyni stada, że być może dołączę, że męczy mnie samotność.
- Co ty tam mruczysz? - Vessiera znalazła się ekspresowo bliżej mnie i zapytała z ciekawością.
- A nic takiego. Odpowiadam tym roślinkom i zwierzętom.
- Pewnie rozumiesz język każdej istoty, co? - Klacz szybko zoorientowała się, o co chodzi. Nie musiałem odpowiadać, wiedziała, że mam taką umiejętność. Klacz dmuchnęła mi w oczy, i pod wpływem szybszego przesunięcia się drobin w powietrzu, zawiał lekki wietrzyk i jeden z moich jasnych kosmyków spadł mi na oczy, co sprawiło, że spowolniłem. Nie odpuściłem za to Vessierze, o nie nie! Dmuchnąłem wiatrem w jej stronę.
- Co robisz?! - Krzyknęła i oboje zaczęliśmy się śmiać. Dobrze szło mi nawiązywanie kontaktu z tą klaczą. Dalsza wędrówka minęła bez zbędnych przeszkód (oczywiście nie licząc docinek Vessie, które dotyczyły mojej starej torby) i znaleźliśmy się na zielonej, prześlicznej łące. Pasły się tam konie, klacze i ogiery. Były tu pegazy, jednorożce jak i zwykłe konie - takie, jak ja. Klacz zwolniła do kłusa i zmierzała w stronę jasnej, skrzydlatej klaczy, która nosiła pewnie imię Snow Flame.
- Snow Flame, mamy gościa! - Krzyknęła uradowana, widocznie stado ostatnio coraz bardzo się powiększało.
- Bardzo mi miło, jak masz na imię przybyszu i skąd jesteś? - Zaciekawiona Snow Flame wpatrywała się we mnie, a raczej w moją torbę. Jednak nie czekając na odpowiedź dodała - To Ty ze stada jednorożców jesteś? Przecież nie masz rogu! - Spojrzałem na moją torbę. "No tak, logo mojego stada, wyryty jednorożec. W sumie, zrobiłem go jeszcze dopiero po odłączeniu od stada."
- No widzisz, tak się składa, że ta dwa pytania mają tą samą odpowiedź. Jestem ze stada jednorożców, jestem potomkiem królewskiej pary, uważają mnie za przeklętego, bo nie urodziłem się z rogiem i mnie wygnali. Jednak ta historia jest na dłuższą chwilę. Jestem Amaretto.
< Czy tylko ja mam takie wrażenie, czy dodałam za dużo dialogów? ;o; Snow Flame, lub Vessie? >
- Czyli cały czas byłaś w stadzie? Jeśli tak, to gratuluję porządności stada. Moje by nigdy mnie nie zatrzymało. - Wiedziałem, że rodzice mnie nie kochali, znienawidzili mnie, w końcu byłem 'przeklęty'.
- Dziękuję. - Vessiera znów zatrzepotała swoimi długimi rzęsami i się roześmiała.
- W moim przypadku.. co tu dużo mówić. Mówili, że jestem przeklęty, że sprowadzę na stado zło. Czemu? Bo nie urodziłem się jednorożcem, tylko zwykłym koniem! A dla pary królewskiej to zniewaga! - Ze złości po przypomnieniu największego ciosu, który kiedykolwiek otrzymałem kopnąłem kamyk do wody, który z pluskiem obniżał się do dna.
- Przepraszam.. nie wiedziałam. - Klaczy nawet trochę nie ubyło jej szlachetnej dumy. No i jak ja się dogadam z czystej krwi pegazem?
- Wiem, nie mam Ci tego za złe. - Nie chciałem być nie miły, po prostu nie lubię poruszać tego tematu - bo po co? Sprawia mi to przykrość, ale skąd inne, nieznajome konie miałyby to wiedzieć? No właśnie. Należało po prostu zostawić czepliwe i nieprzyjemne komentarze w spokoju.
- To dobrze. Mówisz, że się włóczysz? - Wyczuwałem, że coś chce na mnie wymusić, dokładniej zapewne dołączenie do stada.
- Tak. Szukam stada. - Drugą część mojej wypowiedzi powiedziałem 'przypadkiem'.
- To świetnie się składa! Zaprowadzę Cię do Snow Flame, jest przywódczynią stada, po odejściu.. nieważne, lecimy! - Vessiera rozpromieniła się i wzbiła w powietrze. Złapałem jej skrzydło zębami. - Ej, co ty robisz?! - Klacz chyba zapomniała, że nie latam.
- Nie wiem czy zauważyłaś, ale nie mam skrzydeł. Niestety, nie możemy polecieć.
- Ach, zapomniałam. To w takim razie CHODŹ.
- Od razu lepiej. - Uśmiechnąłem się ciepło do klaczy. - Przepraszam, że pytam, ale od kiedy jesteś w tym stadzie?
- W sumie to od niedawna. Może trochę przyspieszymy? - Nie czekając na odpowiedź przyspieszyła do galopu, a ja za nią. Przeprowadziła mnie przez las, Las Kaskady, który już znałem. Słyszałem dużo krzyków:
- Amaretto! Gdzie biegniesz?
- Będziesz miał stado?
- Czemu rezygnujesz z włóczęgostwa?
Były to odgłosy zwierząt, roślin, które dopytywały się mnie o wszystko. Ze spokojem odpowiadałem im, że klacz galopująca koło mnie zaprowadzi mnie do przywódczyni stada, że być może dołączę, że męczy mnie samotność.
- Co ty tam mruczysz? - Vessiera znalazła się ekspresowo bliżej mnie i zapytała z ciekawością.
- A nic takiego. Odpowiadam tym roślinkom i zwierzętom.
- Pewnie rozumiesz język każdej istoty, co? - Klacz szybko zoorientowała się, o co chodzi. Nie musiałem odpowiadać, wiedziała, że mam taką umiejętność. Klacz dmuchnęła mi w oczy, i pod wpływem szybszego przesunięcia się drobin w powietrzu, zawiał lekki wietrzyk i jeden z moich jasnych kosmyków spadł mi na oczy, co sprawiło, że spowolniłem. Nie odpuściłem za to Vessierze, o nie nie! Dmuchnąłem wiatrem w jej stronę.
- Co robisz?! - Krzyknęła i oboje zaczęliśmy się śmiać. Dobrze szło mi nawiązywanie kontaktu z tą klaczą. Dalsza wędrówka minęła bez zbędnych przeszkód (oczywiście nie licząc docinek Vessie, które dotyczyły mojej starej torby) i znaleźliśmy się na zielonej, prześlicznej łące. Pasły się tam konie, klacze i ogiery. Były tu pegazy, jednorożce jak i zwykłe konie - takie, jak ja. Klacz zwolniła do kłusa i zmierzała w stronę jasnej, skrzydlatej klaczy, która nosiła pewnie imię Snow Flame.
- Snow Flame, mamy gościa! - Krzyknęła uradowana, widocznie stado ostatnio coraz bardzo się powiększało.
- Bardzo mi miło, jak masz na imię przybyszu i skąd jesteś? - Zaciekawiona Snow Flame wpatrywała się we mnie, a raczej w moją torbę. Jednak nie czekając na odpowiedź dodała - To Ty ze stada jednorożców jesteś? Przecież nie masz rogu! - Spojrzałem na moją torbę. "No tak, logo mojego stada, wyryty jednorożec. W sumie, zrobiłem go jeszcze dopiero po odłączeniu od stada."
- No widzisz, tak się składa, że ta dwa pytania mają tą samą odpowiedź. Jestem ze stada jednorożców, jestem potomkiem królewskiej pary, uważają mnie za przeklętego, bo nie urodziłem się z rogiem i mnie wygnali. Jednak ta historia jest na dłuższą chwilę. Jestem Amaretto.
< Czy tylko ja mam takie wrażenie, czy dodałam za dużo dialogów? ;o; Snow Flame, lub Vessie? >
czwartek, 28 stycznia 2016
Konkurs, nowe tereny i podziękowania. :)
Walentynki:
Wybierz jeden z podanych tematów:
• Napisz opowiadanie. Uwzględnij przygotowanie i podarowanie kartki walentynkowej swojej sympatii. Może zdobędziesz się również, na mały podarunek? Minimum 20 linijek.
• Przygotowania do walentynkowej imprezy trwają! Jak się potoczą? Zaciśniesz więzy ze swoim ukochanym/ukochaną czy może ujrzysz swą prawdziwą miłość?
• Sporządź dowolną techniką kartkę walentynkową. (Tych ze sklepu nie przyjmujemy! :D) Wyklejanka, rysunek czy może coś jeszcze ciekawszego? Liczymy na Twoją kreatywność!
Nagrody:
150 zm
40 punktów.
Blanco odkrył też trzy nowe tereny dostając też pochwałę. Zapraszam do zajrzenia na stronę: Terytorium.
Dziękujemy! :) Liczę, że teraz w trakcie ferii będziecie bardzo aktywni (!)
~~Snow
Od Blanco Yamiro do ...
A co dokładnie podkusiło mnie na tą wieczorną, przyjemną wędrówkę? Absurdalne, bezkompromisowe i beznadziejne nic. Od lat kilku właśnie to wodzi mnie za nos. Nieprzerwanie. Rosło obeznanie świata... Podobnie jak moja niechęć, do jego dalszego poznawania. Oczekuje kresu ścieżki, w którym zatrzymuje się, aby już nigdzie niczego nie szukać. Nie gonić tego, czego nie ma. Skręciłem w stronę oblodzonej drogi, przecinającej łąkę. Obserwowałem tajemniczy gatunek kwiatów, który jako jedyny kwitł, ignorując warunki pogodowe. Roślina krokusem nie była i gdyby to był jeden z moich produktywnych dni, pewnie zastanawiałbym się nad tym. Choć trawa ukryta była pod warstwą śniegu, te kwiaty zdecydowanie dodawały całemu miejscu barwy. Zatrzymałem się, spoglądnąwszy na barwny horyzont. Owy zachód słońca był niesamowity. Mienił się barwami różu, który od lewej strony kumulował się w żółć, nieboskłon przechodził do pomarańczowej barwy, a następnie znów wracał do różowej, która przyciemniała się aż do fioletu. Wyżej tkwiło już tylko granatowe niebo, symbolizujące powolną śmierć dnia. Odwróciłem głowę od tego boskiego obrazu, gdy moje uszu usłyszały kroki, a do nozdrzy dotarła nieznajoma woń. Ujrzałem obcego konia i takowy fakt nie zdziwił by mnie zupełnie, gdyby nieznajomy nie podszedł w moją stronę, a następnie na mnie wpadł. W pysku trzymał pęk tych tajemniczych kwiatów, które pod wpływem zderzenia upadły na ziemię. Koń przeprosił mnie krótko, pozbierał bukiet, a następnie wyminął mnie i zatrzymał się ponownie, przy innym miejscu, w którym rosło więcej roślin.
- Uważaj, bo znów na kogoś wpadniesz. -Mruknąłem, patrząc na niego spode łba.
Choć nie szczególnie mnie to interesowało, przyglądałem się jak nieznajomy szybko zrywa kolejne łodygi, oddala się, a następnie znów zatrzymuje i zbiera.
- Robisz wianek? -Zapytałem żartobliwie, wyczuwając niekomfortową ciszę.
- Nie. -Odparł, nie obdarzając mnie nawet najkrótszym spojrzeniem
- To sory, ale po co Ci te chwasty? -Kontynuowałem znużony.
[Ktoś?]
- Uważaj, bo znów na kogoś wpadniesz. -Mruknąłem, patrząc na niego spode łba.
Choć nie szczególnie mnie to interesowało, przyglądałem się jak nieznajomy szybko zrywa kolejne łodygi, oddala się, a następnie znów zatrzymuje i zbiera.
- Robisz wianek? -Zapytałem żartobliwie, wyczuwając niekomfortową ciszę.
- Nie. -Odparł, nie obdarzając mnie nawet najkrótszym spojrzeniem
- To sory, ale po co Ci te chwasty? -Kontynuowałem znużony.
[Ktoś?]
Nowy koń!
Imię: Blanco Yamiro
Płeć: ♂
Wiek: Kiedy został wygnany ze stada miał 2 lata. Od tego wydarzenia minęło siedem lat. Długowieczny.
Rasa: Koń
Hierarchia: Stanowisko. Jedyna z najważniejszych decyzji w procedurze dołączania do nowej społeczności... Z początku pragnął zostać malarzem. Teraz jednak wie, że jego umiejętności zakończyły ewoluowanie na rysunku konika z kreseczek. Kolejnym punktem zainteresowania była funkcja inżyniera. Profesja z zakresu kreatywność została odrzucona, po tym jak zorientował się, że jedyne co potrafi skonstruować to posłanie ze słomy. Dalsza droga była prosta. Medyk. Przez całe życie studiował anatomię najróżniejszych zwierząt, lecz zapomniał o gatunku kopytnych. Choremu podałby cis ze względu na kolorową barwę. Nawet najkrótszy żywot musi być przecież szczęśliwy! W ostateczności chciał podjąć się pracy jako wojownik, jednakże coś tak banalnego dla tak oryginalnego konia jak on? W życiu! Zdecydował się zostać Smoczym Trenerem, chociaż poziom cierpliwości do tych stworzeń odpowiada u niego temu co do źrebiąt.
Cechy charakteru: Z pozoru istota nie wyróżniająca się z tłumu niemalże niczym. Młody ogier o przeciętnym wyglądzie i równie zwyczajnym podejściu do życia. O ile jakiekolwiek ma, gdyż są osoby skłonne sądzić, że nasz bohater jest równie płytki, co kałuża. Perspektywa, z której spogląda na świat nie jest trudna do zrozumienia, toteż warto jest ją poznać. Prosty koń - niezwykle pomocny i przyjacielski. W każdym geście, czy też słowie naszego bohatera, przejawia się uprzejmość oraz kultura i tolerancja, a jego jednym żywicowym celem jest nader pozytywne, zmienianie świata na lepsze. Nic bardziej mylnego! Wiele można o nim powiedzieć, lecz te cechy nigdy nie zagoszczą w jego równie oryginalnej, co skomplikowanej osobowości. Oto on. Koń prezentujący wyłącznie grubą skorupę, która ma za zadanie, nie tylko pieczętować jakże hardą osobowość, ale i absolutny brak zainteresowań i ogółem rzecz biorąc wszystkiego, co mogłoby chwycić za oko, przeciętnego towarzysza niedoli. Marzenia, które posiada już dawno ograniczyły się do życia bez głupoty swojego otoczenia, gdyż tej doznał aż zanadto. Spokojnie, nie musisz się jednak martwić. Zapewne, jako przykładny obywatel, masz do czynienia z taką osobowością nie pierwszy raz, toteż tabliczki z tłustymi, czerwonymi literami, głoszącymi"Uwaga, nie drażnić!" pewnie nie muszę wywieszać. Może po tym oficjalnym wstępie, przejdźmy w końcu do rzeczy. Yamiro - osobowość nadzwyczaj wybredna, wścibska i ciekawska. Jego "zacną" uwagę rzadko przykuwa coś na więcej niż pół minuty. Zorientować się można, że zbyt długo nie wytrzyma w związku, jeśli w ogóle będzie miał okazję takowego doznać. Od czasu niezbyt szczęśliwego dzieciństwa, jest szczerze zniechęcony do ufania innym. Nikogo nie potrafi nazwać przyjacielem, czy chociażby bliską osobą. Zdążył się przekonać, że strata tych osób naprawdę boli. Na co dzień woli zachować swą kamienną twarz i zaszyć się w lubej samotności. Intrygują go ciemne kolory oraz osoby o równie zróżnicowanym podejściu do życia. Nie oznacza to, że od tych jaskrawych barw trzyma się w bezpiecznej odległości, w obawie iż są rzadką i śmiertelną chorobą. Nie oznacza to jednak, że Yamiro jest samotnikiem. Wręcz przeciwnie. Znacznie pewniej czuje się w towarzystwie, o czym świadczy jego wiecznie uśmiechnięta gęba. Pytaniem pozostaje, co ten cyniczny grymas w jego domniemaniu, może oznaczać? Często porównywany jest do egoisty, ale prócz tego, że dba o swoje bezpieczeństwo, stara się zaopiekować innymi. Ha! Żartuję. Yamiro myśli tylko i wyłącznie o sobie, i czasem poważnie zastanawiam się, czy jakieś zmiany genetyczne ie sprawiły, iż faktycznie widzi tylko czubek swojego nosa. Owy osobnik jest w stanie dojść do celu choćby i za wszelką cenę. Zrobi wszystko, aby osiągnąć obrany cel. Porażki go nie zatrzymują. Działają na niego jak płachta na byka i tylko pobudzają do działania. W ten sposób obiera także swoje działania. Jeśli już - rzuca się na głęboką wodę, bo jak uważa stamtąd jest najdalej do dna. Od zamierzchłych czasów nie miewa wyrzutów sumienia. To właśnie wydarzenia wstecz, wypaliły w nim resztki empatii. Jeśli jednak zdarzy mu się poważniej kogoś zranić, usprawiedliwia się tym, że świat nigdy nie będzie tak piękny i sprawiedliwy, jak każdy chciałby, żeby był. Niestety, jego głupie odzywki są tylko dowodem, jak naprawdę potrafi być niedojrzały. Samowystarczalny. Uważa, że najlepiej jest być zdanym wyłącznie na siebie i angażować się tylko we własne sprawy. Poza tym, nie toleruje natrętów, którzy zawzięcie dążą do zrealizowania celu, związanego z jego nieszczęsną osobą. Namacalną wręcz pogardą pała do kłamców i tchórzy, którzy w jego mniemaniu są chodzącym utrapieniem, zmorą dzisiejszego świata. W sumie to jedno, zbytnio nie różni się od drugiego. I tu pojawia się jego lepsza strona, a mianowicie... szczerość. Choć w jego wykonaniu zazwyczaj odbierana jest jako kolejna, perfidna próba obrazy. Jednym z wielu źródeł jego problemów, jest nienawiść w stosunku do rozkazów. Kłopoty rozprzestrzeniają się, gdy kolejny raz z kolei nie wykona otrzymanego polecenia. Nie da sobie wejść na głowę, a z niekorzystnych sytuacji wychodzi obronną ręką. Z całego serca stara się nie okazywać aroganckiej strony swej osobowości, jednak w otoczeniu beznadziejnych idiotów, uszczypliwe słowa same wychodzą mu z ust. Istnieje przecież bardzo mądre stwierdzenie, iż z debilami się nie dyskutuje, nieprawdaż? Szkoda, że pomimo największych starań, nasz bohater nie przyjął go sobie do serca.
Rodzina: Ojciec: Lyfen An Gelhe | Matka: Selcariuna K | Bracia: Emperor & Incognito
Partner: On i jego podejście do miłości.
Historia: Pierwszy raz obudzony delikatnym podmuchem wiatru otworzył swe ślepia i rozglądnął się wokoło. Świat był przepiękny. Jasny i... promieniujący energią. Znajdował się w cudownej, lodowej jaskini, tak przestronnej jakoby wszędzie było pełno luster. Rozweselony kręcił się w koło i usiadł, gdy płatek śniegu wylądował wprost na jego czarnych jak węgiel chrapach. Wszystko było takie magiczne... Poczuł się beztrosko i bezpiecznie. Słyszał świsty i czuł podmuchy wiatru za plecami. Był tylko źrebięciem, więc nie wiedział w co się pakuje. Ciekawość wzięła nad nim górę. Delikatnie stawiał kopyta na ziemi i odciskał na niej ślady, na zawsze. Zauważył jeszcze większy blask i zauroczony wyszedł z jaskini. Blaskiem było słońce, a jego podłożem podbiegunowe morze. Od tamtej pory wędruje po całej ziemi, ale jego historia nigdy się nie kończy.
Nadzwyczajne umiejętności:
• Potrafi wpłynąć na zachowanie, czyny oraz myśli stworzenia, na które spojrzy. Jest to pewien rodzaj hipnozy, umożliwiający również wpływanie, modyfikowanie czy wymazywanie wspomnień. W rezultacie tworzy barierę za pomocą magii, która blokuje dostęp do jego umysłu. Wszelkie próby manipulacji telepatycznej na jego osobie, kończą się atakami silnego paraliżu pnia mózgowego, a w rezultacie śmiercią.
• Słyszy dźwięki każdej częstotliwości.
• Dawniej zajmował się sekcjami zwłok. W tym okresie zdążył wykuć sobie zewnętrzną jak i wewnętrzną anatomię wszelakich istot. Aby ta wiedza nie poszła w zapomnienie, stworzył specjalny dziennik, w którym zapisuje nie tylko poznaną anatomię, ale i właściwości ziół, zaklęcia oraz runy. Blanco Yamiro zna najróżniejsze techniki, dzięki którym jest w stanie powalić na ziemię silniejszego osobnika bez użycia magii. Jest niesamowite precyzyjny i jednym słowem - skuteczny. Nauczył się kontrolować każdy ruch mięśni, czy też drżenie ciała. Jego doświadczenie pomaga mu, przewidzieć ruchy przeciwnika. Co więcej, nasz zielonooki ogier jest zabójczo inteligenty. Zbyt inteligenty, aby osobiście konfrontować z rywalem. Potrafi powiedzieć sobie prosto w oczy, że jest za słaby, aby odnieść jakiekolwiek zwycięstwo. Jednak wspomniane wcześniej atuty... Całość tworzy śmiertelną broń.
Pochwały/Upomnienia: 0/0
Właściciel: Wefree (Doggi-Game)
Subskrybuj:
Posty (Atom)