piątek, 11 grudnia 2015

Od Black Cherry do...


Tak, to już rok. Już rok włóczę się po całym Telrainie. Taak... właśnie stoję sobie na wielkiej, ośnieżonej górze. Wyjąłem mapę, którą rysuję już od jakiegoś czasu (a jest na niej dużo więcej terenów niż na mapie terenów HH). Płaski kamień, idealne gładki. Luksusowe pióro wodnego feniksa, które pisało bez atramentu, wyjąłem z jednej z kieszonek w derce. Kiedy już miałem zamiar dodać ten szczyt do mapy, oczywiście nagle po prostu musiał runąć śnieg - i ja doskonale wiem kogo to była sprawka. gdybym tak mógł to wszystko opowiedzieć SnowApple (czyli w sumie pani, która porozumiewała się z duchami zimy w naszej watasze...). Albo choć móc porozumieć się z Black... ale niestety - ten głupi wisior zamarzł i nie chce się otworzyć.
- Wszystko przeciwko mnie... - westchnąłem, choć z mojego pyska wydobył się tylko biały obłoczek. Nie ma to jak porządna zima w Górach. Dopiero teraz zobaczyłam, że czeka mnie jeszcze długa droga na dół. Teraz czekała mnie wyprawa do nowego Edenu - jeśli tam nie przyjmą mnie, to prawdopodobnie za rok wyruszę na ocean. No i z moich rozmyślań o przyszłości, wyrwał mnie silny wiatr, który mógłby zepchnąć mnie z tego szczytu. Ale... nagle przyszedł mi do głowy pomysł - pora ponieść się z wiatrem! Trochę się cofnąłem i cwałem rzuciłem się w białą otchłań - krótki błysk i już byłem tylko chmurką białego dymu. Wiatr pchał mnie tak przez pięć minut i już stałem na niewielkiej polanie - o dziwo, był na niej tylko szron. Było tam niezamarznięte jezioro, więc napiłem się; niewiele później, ruszyłem w dalszą drogę - w lesie, gdy spacerowałem po piaskowych drogach. Nagle ujrzałem sylwetkę konia...
<Koniu?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz