środa, 9 grudnia 2015
od Reamonn'a C.D. Roxolanne
Odgłos uderzeń ogromnych skrzydeł o powietrze cichł. Smok oddalał się coraz bardziej. Pośrodku lasu został samotny koń. Jego biało-szara sierść była brudna od krwi, a jego grzywa i ogon posklejane. Wyglądał koszmarnie. Znacznie gorzej wyglądało jego wnętrze. Puste. Utrzymywane przy życiu dzięki mocy konia.
Bezsilny opadłem na kolana. Miała rację. Potwór. Tym właśnie jestem. Popatrzyłem na biegnące po ziemi mrówki. Działają razem, nie muszą się o nic martwić. Zawsze miały dobre życie.
Teraz nie wiem już co jest gorsze. Ukrywać to wszystko w sobie na zawsze, czy zostać za to potępionym. Ale czasu nie cofnę. Nie zmienię swoje życia. Najlepiej byłoby pozbyć się wszystkich problemów. Bogowie są przeciwko mnie, ponieważ chciałem skrzywdzić Roxolanne. Ah, najłatwiej jest po prostu umrzeć. Skończyć z tą wieczną udręką. Albo uciec daleko z tąd, i wrócić do dawnego życia.
- Tak! Tak mi było najlepiej! - krzyknąłem z wyrzutem. Wypowiedziałem zaklęcie przyzywające moją lancę. Nademną pojawiło się długie ostrze. Od niego wszystko się zaczęło...
... i od niego wszystko się skończy. Wycelowałem miecz w moją szyję. Nie chodziło tu o Roxo, o jej odrzucenie. W chwili obecnej mało mnie obchodziła. Głównym powodem było to, że teraz kiedy dowiedziałem się, że nie ma dla mnie ratunku, zrozumiałem, że nie ma powodu do dalszego męczenia się życiem. Pchnąłem całą siłą lancę.
Nagle ostrze zatrzymało się kilka centymetrów od mojej szyi.
- Stój - usłyszałem za mną łagodny głos. Zaskoczony szybko się odwróciłem. Za mną stał czarny pegaz. Był nieproporcjonalnie wielki jak na konia. Nie to jednak zadziwiło mnie najbardziej. Promieniowała od niego czarna aura. Aura śmierci. - Nie jest ci jeszcze pisane umierać. Otrzymałeś swoje moce, aby żyć na wieki - powiedział spokojnym i donośnym głosem. Nie był to zwykły głos. Było to echo, wypełniające cały las. Miałem jednak wrażenie, że tylko ja je słyszałem. Uspokoiłem się trochę, zaciekawiony dziwnym koniem. Powoli kojarzyłem fakty. Czarny pegaz, pojawiający się z nikąd, otoczony aurą śmierci, o głosie niczym echo.
- ACOOSE?! - wydarłem się na cały las, tak że ptaki siedzące na pobliskich drzewach przestraszone poderwały się jednocześnie do lotu. Zdziwiony zacząłem oglądać się wokoło. - Już umarłem? To sąd ostateczny? - spojrzałem na Acoose. Więc tak zakończył się mój żywot. Przyszedł po mnie bóg śmierci, aby mnie zabrać na wieczne potępienie. Byłem jednak na to gotowy. Było to bowiem ukojenie od moich smutków. Zamknąłem oczy gotowy na moją karę.
- Jeszcze żyjesz - odparł obojętnie Acoose. Otworzyłem powoli jedno oko i spojrzałem na boga.
- Hę? - zdziwiłem się i nastawiłem uszu, myśląc, że nie nie dosłyszałem.
- Powstrzymałem cię zanim się zabiłeś - odparł wolno pegaz. Teraz dotarło już do mnie co miał na myśli. To on użył swojej mocy i zatrzymał lancę.
- A-ale-e... czemu? - wyjąkałem zdziwiony. Czemu bój śmierci miał pomagać komuś takiemu jak ja? Czemu w ogóle fatygował się, żeby mnie powstrzymać? Setki takich pytań wypełniały w tej chwili moją głowę.
- Przejdziemy się? - bóg posłał mi przelotny uśmiech i odwrócił się idąc powoli w stronę Źródeł. - Musisz się umyć - nie mogąc odmówić Acoose ruszyłem za nim. Byłem też ciekawy czy udzieli odpowiedzi na moje pytanie. Pegaz miał jednak na mnie duży wpływ, ponieważ przebywając z nim zapominałem o moich zmartwieniach. Coś mnie ciągnęło w jego stronę. Ciekawość? A może ta dziwna bliskość, którą do niego czułem?
- Czemu więc zawdzięczam ten zaszczyt? - uśmiechnąłem się wymownie.
- Chciałem cię poznać. W końcu to ty ostatnio strasznie wpychasz chrapy w mój interes. Od zeszłego roku poziom śmiertelności koni wzrósł trzykrotnie - odpowiedział bóg, mówiąc tak jakby była to jakaś mało ważna sprawa.
- Ekhem... przepraszam - zwiesiłem pokornie głowę. Uparty może i byłem, ale widziałem, że bogom się nie sprzeciwia.
Acoose nie odezwał się ani razu do czasu, aż doszliśmy na miejsce. Zajęło nam to około godziny.
- Idź się obmyć - powiedział obojętnie. Bez sprzeciwu podszedłem do końca skały. Wziąłem rozbieg, wybiłem się i wskoczyłem do wody. Przez chwilę znalazłem się w wodnej krainie. Tej samej, co wczoraj o zachodzie słońca. Jakże inaczej się wtedy czułem, a ile zmieniło się od tamtego czasu. Całe moje życie się zmieniło. Kiedy z mojej sierści wypłukała się cała krew wynurzyłem się i podpłynąłem do brzegu. Wdrapałem się na skały i otrzepałem z wody. Ze świeżą i czystą sierścią czułem się jeszcze lepiej.
- O czym więc chciałeś porozmawiać? - stanąłem obok Acoose, który przyglądał się dolinie znajdującej się w oddali.
- Powinienem już dawno to zrobić. Reamonn. Jesteś niesamowitym ogierem, posiadasz moce podobne do mnie. Możesz rządzić życiem innych. Nie pozwól jednak by twoja moc przejęła nad tobą kontrolę - przerwał i spojrzał mi w oczy. - Specjalnie jesteś pusty w środku, nie masz żadnych uczuć. Ja też. Nasza moc jest zarówno potęgą, jak i przekleństwem. Gdyby posiadała ją osoba pełna uczuć, ta moc przejęłaby nad nią kontrolę doprowadzając do szaleństwa. Kiedy nie mamy uczuć Nekromancja nie ma nic za pomocą czego mogłaby nami rządzić. Ty jednak musisz być silny. Ja bowiem jestem bogiem, dla ciebie jednak, konia życie bez uczuć jest nieludzkie. Dlatego też zostawiliśmy ci mały zarys twojej osobowości. Dzięki temu możesz się śmiać, oraz płakać. To jednak było też powodem twojej zguby. Poddałeś się. Musisz być silny. Walcz o to kim jesteś.
- Mordercą? - powiedziałem z irytacją w głosie.
- Nekromantą - uśmiechnął się bóg.
- To to samo - mruknąłem.
- Nieprawda - Acoose pomachał mi skrzydłem przed nosem. - Morderca zabija bez powodu, Nekromanta nie.
- Może - mruknąłem. W jednej chwili poczułem się na swój sposób dumny i wyróżniony z tego kim jestem. Nagle bóg wyciągnął w moją stronę mały zwitek papieru.
- Proszę. Daj to Roxolanne. Do zobaczenia! - kiedy zabrałem pergamin, pomachał mi radośnie skrzydłami i odleciał. Stałem tak jeszcze przez dłuższy czas wpatrując się w niebo. Czy to zdarzyło się naprawdę? W końcu jednak mój wzrok spoczął na papierze owiniętym czerwoną wstążką ze złotym napisem: Dla Roxolanne. Wygląda na to, że nie mam wyjścia. Muszę do niej iść.
Było już ciemno kiedy dotarłem do jaskini Roxo. Wszedłem do środka.
- Hej, um, Roxo. Przepraszam za dzisiaj. Ekh... Tu jest coś dla ciebie - powiedziałem kładąc papier na podłodze i wycofując się do wyjścia.
<Roxolanne>
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz