piątek, 4 grudnia 2015

Od Reamonna C.D. Roxolanne do Corrado


Mam nadzieję, że treść nikogo nie urazi, ja naprawdę nie myślę źle o stadzie. Po prostu trudno jest się przestawić po byciu zabójcą.



Nagle las wypełniła cisza. Ptaki ucichły, wiatr przestał szumieć gałęziami. Po chwili cisza przerodziła się w przeraźliwe jęki i zażalenia w wielu nieznanych językach. Napawały one każde serce trwogą i niepokojem, a niosły się bardzo daleko. Wtem z pomiędzy drzew bezszelestnie wyłoniła się smukła postać. Miała szaro-siwą sierść, a jej grzywa i pastelowo-granatowy płaszcz powiewały dziko, mimo braku wiatru. Najdziwniejsze jednak było to, że konia otaczały przeróżne zjawy. Były pół przeźroczyste, w najróżniejszych kolorach, od żółtego po fioletowy. Przypominały kształtami zwierzęta, z tym wyjątkiem, że wyginały się na najdziwniejsze strony, jakby nie posiadały kręgosłupa. A każdemu z tych ruchów towarzyszył głośny jęk.
- Witam Was Wszystkich. Snow Flame, Corrado, Skylor, White Shadow, Wind Mystery, Eclipse. Nazywam się Réamonn Adalmite Arcadia. Miło was po...
- CO TO JEST?! - spośród grupy dało się słyszeć wystraszony okrzyk.- CO TO ZA UPIORY?! - wrzasnęła Snow Flame występując z tłumu.
- Maaatko. Nie mów tak o nich bo się obrażą... - odpowiedział zadziornie Rey i pogładził kopytem małego, różowego lisa. - Pozatym, liczyłem na cieplejsze powitanie. - na te słowa Roxolanne spojrzała karcąco na Snow Flame, więc ta schyliła łeb i posłusznie się wycofała. Następnie podchodzili do niego inni członkowie stada. Powitanie zajęło im około 2 godziny, więc w tym czasie Lanne zajęła się księżycem. Kiedy wreszcie biały okrąg znalazł się na środku nieba wszyscy stali na polanie patrząc na siebie. Konie zdążyły już przywyknąć do nekromancji, której używał Rey, ale nadal niepokoiła je jego osoba. Cichy nocny wiatr niósł po lesie skrawki rozmów koni. Czasami nocą ciszę przerywały radosne śmiechy. Wszyscy dobrze się bawili.
W pewnym momencie powietrze wypełnił gryzący w nozdrza zapach. Zapach był podobny do spalenizny i zarazem smrodu rozkładającego się ciała. Wszystkim koniom zaczęło robić się słabo. Jeden po drugim upadał na kolana. 
- Co się -khy- dzi -khy- je?! - nagle z lasu wybiegła Roxolanne, kaszląc. Wszystkie konie leżały, lub klęczały kaszląc od dymu. Spojrzała w stronę szarego ogiera, który jako jedyny nie odczuwał skutków dymu. Jego pysk był blady, a oczy ogromne. Obserwował całe zdarzenie, jakby przez sen.
- Z-zn-na l-leźl-lii m-mnie-e... - wymamrotał niewyraźnym głosem.
- Co proszę!? - krzyknęła Roxolanne, upadając na ziemię. Noc nie była już dłużej cicha. Była pełna jęków cierpiących koni. Jeden szary oger stało obok. Szaro-czarny ogier z niebieską peleryną i kwiatem narcyza w czarnej grzywie. Otaczające go stworzenia zniknęły. Nagle źrenice jego oczu zwężyły się. Były pełne furii i gniewu. Nagle Réamonn wymówił kilka słów w niezrozumiałym języku.
- Kris ros as! - nie były to zwykłe słowa, zostały wypowiedziane melodycznym głosem, niczym pieśń. Konia otoczyła jasna aura. Nad jego głową z głośnym świstem pojawiła się długa lanca. Została wykonana z niezwykle długiej kości jakiegoś zwierzęcia. W połowie była obwiązana czarną wstęgą. Jeden koniec był długie ostrze, bardzo cienkie. Drugi zaś stanowił ostry kolec. Réamonn złapał go w pysk. W mieczu odbijał się niewyraźny księżyc.
- Ahaahahahahahahaaaahahh! - zaniósł się głośnym i szalonym śmiechem. Ruszył przez polanę pędząc z ogromną prędkością. Jego miecz przecinał elementy znajdujące się nawet dale niż w jego zasięgu, jakby był on jeszcze o 4 m dłuższy. Przebiegł obok dwóch męczących się koni, przecinając je w połowie. Rozległy się głośne krzyki bólu i strachu oraz donośny śmiech. Splamiony krwią ogier pędził dalej przed siebie, bez trudu rozcinając inne konie. W końcu zatrzymał się nad klęczącą Roxolanne. - I co teraz? Nie przewidywałaś czegoś takiego? No tak. Prawda jest taka, że już dawno utraciłem wiarę w innych. Nie ważne, czy wrogowie, czy stado. Dla mnie moglibyście wszyscy zginąć. - z tymi słowami zaniósł się głośnym śmiechem i wykonał długie cięcie swoim ostrzem.

- AAAAAAAAAAAA! - Réamonn obudził się z krzykiem, cały zlany potem. Nerwowo rozejrzał się po ścianach jaskini. Napotkał wzrokiem brązowego ogiera. Uśmiechał się lekko w jego stronę. - Corrado?
- Jaacie, wystraszyłeś nas brachu! - parsknął Corrado.
- Hę? Co się stało? - Réamonn zbliżył swój pysk do jego.
- Nagle wyszedłeś z lasu jak ten duch, nooo, duchy też tam były. I nagle Snow zaczęła ci wrzeszczeć do uszu, i ty nagle zemdlałeś. - ogier krótko streścił historię - Heh, na przyszłość będę starał się, żeby ma mnie nie krzyczała. - uśmiechnął się.
- A, co z gazem, wszyscy w porządku? - do jaskini wpadły małe promyki słońca. Jeden z nich padł na oko ogiera, który je zmrużył. Pysk Corrado do połowy oświetlony emanował radością i spokojem.
- Miałeś jakiś głupi sen, co? - spytał.
- Raaaczej. Ale to nieważne. Hej, Corrado, tak? - ogier lekko pokiwał głową - Opowiedz mi trochę o stadzie. Widziałem już tereny, i was, ale... Mam wrażenie, że odczuwam to wszystko inaczej. Nie jestem za życiem stadnym. Szukam tylko przygód, czegoś dzięki czemu miałbym powód, żeby żyć.
- Jak chcesz. - odpowiedział Corrado.
- Hyh - prychnął Réamonn - Jesteście trochę naiwni z mojego punktu widzenia. Wierzycie w to co mówię, wierzycie, że mimo mojej przeszłości mogę być lepszy. Nie myślicie o zdradzie? - Réamonn uśmiechnął się ironicznie - W porządku. Powiedz mi czym się normalnie zajmujecie. - ogier wstał i podszedł do wyjścia. Słońce oświetliło jego ciało rzucając mocny cień na ściany jaskini. Jego płaszcz i grzywa lekko powiewały, mimo braku wiatru. - Okej, Corro?


<Corrado>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz