niedziela, 6 grudnia 2015

Od Reamonn'a CD Roxolanne

Słońce powoli wschodziło, lekkimi promykami oświetlając gałęzie. Cały las wypełnił się zapachem wilgotnego mchu i kory. Jedynymi słyszalnymi dźwiękami było trzaskanie suchych gałęzi, szum liści i odgłosy biegających po kamiennej ścieżce gryzoni. Mi to jednak nie przeszkadzało.
Tak, to ja. Szalony koń, bez piątej klepki, mający obsesję na punkcie zabijania. Albo raczej nawyk. W skrócie, jestem Réamonn. Tak, to ten, ten nowy. Mieszkam na cmentarzu, więc jak ktoś ma ochotę zmarnować pół dnia na tułaniu się przez las, żeby mnie odwiedzić w mojej samotni to wie gdzie mnie szukać. W końcu co złego w mieszkaniu na cmentarzu? Przynajmniej moi zmarli sąsiedzi nie będą narzekać na hałas w środku nocy, a jeśli chce to mogę urządzić z nimi własną imprezkę. Jak, zapytacie? Proste. Jestem Nekromantą. W skrócie - ożywiam trupy. I wszystko co jest z tym związane. Moja obsesja do zabijania wywodzi się, więc z mojej natury. Jednak oprócz tego ciągnie mnie też bardzo do broni i walki...
Spędzałem właśnie upojny poranek pogrążony w rozmyślaniu, kiedy w oddali usłyszałem tupot kopyt.
- Nadal nie zamierzasz się przeprowadzić? - przywitała mnie moja ulubiona przywódczyni
- Nieeeeeeeee.... - odpowiedziałem jej głębokim ziewnięciem
- Dobrze się już czujesz? Nie sądziłam, że jesteś tak wrażliwy na glos Snow. - mruknęła uszczypliwie.
- Oj, chciałabyś - odciąłem się krótko. - Co cię dzisiaj sprowadza do mojej samotni, gdzie słyszę tylko głos wiatru wiejącego pomiędzy drzewami! - zagrałem teatralnie
- Idiota. - odcięła się - To chyba jasne, że powinnam się martwić o członka stada. - prychnęła - A tak na poważnie, to przyszłam, bo zapomniałam pokazać ci pola do walk. Słyszałam od Corrada, że bardzo lubisz walczyć.
- Raczej. - uśmiechnąłem się - To idziemy?
- Yhym - pokiwała głową i ruszyła ścieżką. Miałem wrażenie, że jak najszybciej pragnie opuścić to miejsce.
Po kilku godzinach truchtu dotarliśmy na obszerną arenę walk.
. Przypominała koloseum, a jej były już nadkruszone zębami czasu. Trybuny były misternie rzeźbione w ogromnych głazach, lecz gdzieniegdzie deszcz wypłukał szerokie szczeliny. Głowna część areny - plac, pozostał w nietkniętym stanie. Ziemia była równa, nie było dużych nierówności. Pięć wejść otoczone zdobionymi kamieniami było zamknięte ciężkimi, stalowymi kratami.
- Woah - poczułem jak serce zaczyna mi szybciej bić. Uwielbiam stare zabytki, a areny walk podniecają mnie jeszcze bardziej.
- Co prawda nikt z nas raczej z tego nie korzysta. Nie ma w kim walczyć itp. Pozatym pokój lepszy, nie? - Roxolanne skomentowała mój zachwyt.
- Żartujesz?! Wooo Hoooo! - za radosnym okrzykiem zeskoczyłem na plac. - Zabawę czas zacząć!
- Yhymm - klacz spojrzała na mnie, a potem podeszła do trybuny. - Ale ja nie walczę.
- A czy ktoś cię wyzywa? -spojrzałem na nią kątem oka. Uśmiechnąłem się i zanim zdążyła coś powiedzieć przyzwałem mój miecz. - Kris ros as!
- Ha? Mówiłam, że nie... - Roxolanne odwróciła się w moją stronę z zaciekawieniem przyglądając się mieczowi.
- Tarte, fa ris! - wykrzyknąłem. Na początku miałem nadzieję, że znajdę coś takiego w tym miejscu. Na szczęście moje przeczucia potwierdziły się. Z podziemnych wejść, poprzez okienka w kracie zaczęły przełazić najróżniejsze szkielety. Były to głównie szkielety lwów i koni, ale było też kilka innych, egzotycznych stworzeń. Złapałem w pysk moją lancę lewitującą koło głowy i ustawiłem się w pozycji bojowej. - Kto pierwszy? - rzuciłem wyzywająco. Do przody wysunął się masywny szkielet lwa o grubych kościach. Kiedy nie miał skóry trudno było stwierdzić, czy był to samiec, czy samica. Spojrzałem za siebie, na Roxolanne. Na początku trudno było mi się nie roześmiać, ponieważ a mną stała, z otwartym pyskiem moja kochana Roxo. Nie wiem co ją bardziej zdziwiło. Moja znajomość dziwnego języka, miecz, czy może stojący przede mną lew. Postanowiłem jednak narazie skupić się na pokonaniu przeciwnika.
Rzuciłem się do ataku, tnąc powietrze długim ostrzem. Pod moim naporem kości z łatwością pękały i spadały na ziemię. Już dawno nie czułem się tak dobrze. Wprawdzie brakowało mi takich elementów jak bryzgająca na wszystkie strony krew, czy okrzyki bólu przeciwnika. Uważam jednak, że mimo to była to jedna z nielicznych czynności, które sprawiły mi przyjemność i odrywały od zwyczajnego toku myślenia.Tym właśnie jest dla mnie walka. To czas, kiedy przestawiasz swój mózg na inne fale, ze standardowych na walczące. Nie martwisz się uczuciami, przyziemnymi sprawami, problemami. Skupiasz się na przeciwniku, próbując przewidzieć jego ruchy oraz planujesz swoje w czasie następnych 20 sekund. Nawet po 5 minutowym pojedynku jesteśmy zmęczeni, a to dlatego, że nie tylko nasza siła pracuje, ale i mózg.
Po około 4 minutach stałem sam na środku placu. Przez otwory w ścianach wdarł się gwiżdżący wiatr podwiewając moją grzywę i pelerynę. Wokół mnie leżały szczątki połamanych kości. Dwoma słowami przywróciłem miecz do niematerialnej postaci. Odwróciłem się powoli w stronę Roxolanne i powoli się uśmiechnąłem.
- I jak? - spytałem podchodząc wolnym krokiem do barierki.

<Roxolanne>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz