Przewróciłem oczami i przyśpieszyłem, aby dotrzymać jej kroku. Kiedy wybiegłem przed nią odwróciłem się i zacząłem kłusować tyłem.
- Co to robisz? - Roxo zrobiła kwaśną minę.
- Poruszam się ruchem wstecznym prostoliniowym - odpowiedziałem krótko. - Waaahh! - nagle pod jednym z moich kopyt wyrósł duży kamień. Potknąłem się o niego i wykonując piękny półobrót wylądowałem na ścieżce. W powietrze uniósł się obłok pyłu.
- Khy, khy, żyjesz tam? - Lanne podeszła i stanęła nademną. Kiedy kurz opadł spojrzała krytycznie na moją sierść. - Idź się wykąpać - skwitowała krótko i bezkompromisowo.
- Tsh. - prychnąłem. Na myśl przyszedł mi pewien pomysł. Podszedłem do brzegu drogi i wsadziłem nos w kwiaty udając, że je wącham. - Roxo! - zawołałem. Zaciekawiona klacz podeszła i stanęła obok zniżając swoją głowę. Kiedy tylko to zrobiła machnąłem kopytem tak, że duża breja błota leżąca w przydrożnym rowie znalazła się na jej głowie.
- Réamonn! - krzyknęła wściekła kiedy ja słaniałem się na ziemi ze śmiechu. - Teraz i ja wyglądam jak świnia!
- Bez przesady - mruknąłem i podniosłem się z ziemi. Skierowałem się w stronę Roxo. Podszedłem kilka kroków do niej, kiedy nagle ziemia pod moją nogą się zapadła. Pył przykrył głęboką dziurę w drodze, a ja wdepnąłem prosto w nią. Moja prawa noga prawie cała znalazła się pod ziemią, a ja z cichym okrzykiem rozpłaszczyłem się na glebie.
- Phhyhh - zaśmiała się Roxolanne. - Liczyłam, że mnie przeprosić, ale nie musisz mi się tutaj kłaniać!
- Ja się walce nie kłaniam! - powiedziałem głosem pełnym bólu. Spojrzałem w niebo. Nagle z góry nadleciał ogromny szkielet-sokół i wylądował Roxo na głowie. Klacz stanęła dęba i zarżała głośno. Zaczęła biegać wokół, ale ptak mocno się trzymał.
- ZDEJMIJ GO ZEMNIE TY IDIOTO, OSZUŚCIE, KANCIARZU! - krzyczała trzepiąc się na wszystkie strony. Ja w tym czasie zdążyłem spokojnie się podnieść, otrzepać i poprawić grzywę i ogon. Przypatrywałem się zabawnej scence jeszcze przez chwilę, aż w końcu podszedłem do Roxo. Zmaterializowałem moją lancę i dźgnąłem nią mijając głowę klaczy o włos. Ugodziłem ptaka kręgosłup, a ten rozpadł się na pył. Wszystko stało się tak szybko. Zrobiłem kilka kroków do tyłu i obojętnie przyglądałem się Lanne nabierającą powietrza po tak nagłym ataku.
Nagle usłyszałem czyiś krzyk. Podniosłem głowę i spojrzałem do góry. Z nieba pikował szary pegaz. Tuż przy ziemi rozłożył szeroko skrzydła gwałtownie hamując. W powietrze uniosła się duża chmura pyłu.
- Ehke, Ekhe - zakaszlałem. Przyjrzałem się stojącemu przemną koniowi. Szara sierść, duże skrzydła, klacz. Tak, to chyba była Snow Flame.
- Snow Flame? - zdziwiona Roxolanne podeszła bliżej. Widać, że pegazica była zdenerwowana.
- Co-coś s-się wy-wydar-rzyło... - wydyszała. Z pyska Roxo zniknęła radosna mina.
- Prowadź, szybko! - wydała rozkaz poważnym głosem i rzuciła się galopem przed siebie. Widząc klacze wzruszyłem barkami, prychnąłem i rzuciłem się biegiem przed siebie. - Czego chcesz? - spytała Roxo kiedy się z nią zrównałem.
- Pomyślałem, że mogę się przydać - uśmiechnąłem się, spojrzałem przed siebie i przyśpieszyłem. Może w końcu się na coś przydam, pomyślałem.
<Roxolanne>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz