środa, 30 grudnia 2015

Od Reamonn'a C.D. Roxolanne

Pędziłem niczym wiatr zwinnie wymijając stragany i stłoczone konie. Moja długa grzywa i płaszcz powiewały w powietrzu, a prędkości dodawały mi niezadowolone krzyki i przekleństwa sprzedawców. Wspaniale było tak biec, wśród tęczy kolorowych stoisk i zapachów. Strzępki rozmów obijały się o moje uszy, a oczy koni spoglądały na mnie. Pełen entuzjazmu, ku ich zdziwieniu roześmiałem się. W końcu moim oczom ukazała się dobrze znana biała klacz. Minąłem ją łapiąc w zęby strzępki jej grzywy i pognałem do przodu ciągnąc klacz za sobą.
- Biegnij Roxo! Biegnij! - zawołałem puszczając jej grzywę. Najpierw spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem. Po chwili usłyszeliśmy krzyki i przekleństwa goniącej mnie hordy koni. Ku mojej uldze tyle jej wystarczyło, aby ruszyć biegiem za mną. Gdy wybiegaliśmy z Bassaltu zawołała do mnie próbując przekrzyczeć wiatr.
- Co żeś znów zmalował?! - po jej karcącym tonie głosu wiedziałem, że już się domyśliła kogo ścigają te wściekłe konie. Roześmiałem się głośno i przyśpieszyłem. Roxolanne spojrzała na mnie przymrużonymi oczami, ale również przyśpieszyła. Nasze kopyta zaczęły rytmicznie uderzać o kamienną drogę.
- Tak więc... - zacząłem spokojnym głosem wyciągając szyję do przodu. - Najpierw poszedłem do tego architekta. Jego plany jednak wydały mi się zbyt staromodne, więc użyłem swojej lancy, żeby pokazać mu o co mi chodzi - klacz skrzywiła się słysząc słowo 'lanca'. Pewnie już się domyśliła co będzie dalej. Ja jednak kontynuowałem. - I wtedy zahaczyłem o baldachim rozwieszony nad straganem. Pociągnąłem więc, aby uwolnić moją broń. Lanca jednak zaplątała się tak bardzo, że musiałem pociągnąć mocniej... - właśnie dobiegliśmy do rozwidlenia dróg. Na środku stał drogowskaz: 'Pustynia' i 'Góry Mgliste'. Zwolniłem lekko, aby znaleźć się za klaczą i pozwolić jej wybrać drogę. Roxolanne bez zastanowienia skręciła i pobiegła drogą w stronę gór mglistych.
- Łatwiej będzie się ukryć! - rzuciła wymownie w moją stronę. Bez sprzeciwu pokiwałem głową i podbiegłem, aby się z nią zrównać, by móc kontynuować. Miejski krajobraz przemienił się w połacie długich i suchych o tej porze roku łąk. Przed nami w oddali widać było szczyty gór, przykryte gęstą mgłą. Spojrzałem w niebo szukając słońca. Niedługo powinno zacząć się ściemniać. Łatwiej będzie zgubić goniący nas tłum po zmroku, jednak Mgliste Góry nie były zbyt bezpiecznym miejscem w nocy, więc będziemy musieli znaleźć jakieś schronienie.
- I stragan się zawalił. Wszystkie projekty prawdopodobnie zostały zepsute. Po kilkunastu sekundach spod materiału wyszedł wściekły sprzedawca. Wziął jedną z desek, z których zbudowane było stoisko i rzucił we mnie. Jak wiesz, jestem bardzo dobry w unikach, więc oczywiście nie oberwałem - uśmiechnąłem się w stronę klaczy. Tak tylko przewróciła oczami i mruknęła coś co miało oznaczać żebym się nie wygłupiał. - No i rzucił w takiego konia co stał obok mnie. I kiedy on oberwał rzucił się na mnie i zaczął krzyczeć jak szalony. I wtedy złapałem lancę i... - tak 'i'. Wolałem tego nie mówić Roxo. Pewnie wierzyła, że się zmieniłem. 
- I? - spojrzała na mnie. Ja natomiast obejrzałem się za siebie. Nie goniło już nas tak dużo koni jak wcześniej, ale i tak było ich sporo. Cały czas krzyczeli i przeklinali w naszym kierunku.
- ...I przywaliłem mu w głowę. Wtedy wszyscy zaczęli krzyczeć, a jeden sprzedawca rzucił we mnie pomidorem. Oczywiście udało mi się go złapać... - kolejny nonszalancki uśmiech. - Rzuciłem więc pomidorem w sprzedawcę z powrotem. Ten niestety nie był tak zwinny bo warzywo rozprysło się na jego pysku. Zaczął przeklinać, wziął kij leżący przy stoisku i ruszył żeby mnie nim uderzyć... - spojrzałem na Roxolanne. Nie wiedziałem, czy ciągle słucha, czy zastanawia się jak mnie ukarać. - I wtedy zacząłem uciekać. Niestety po drodze uciekając przed jego kijem udało mi się zrujnować kilka straganów... - klacz spojrzała na mnie podejrzliwie. Fakt. Grupa wściekłych sprzedawców na nami była dość spora. - nooo.. może kilkanaście...
- Rey, co ja mam z tobą zrobić? - spytała teatralnym głosem.
- Lepiej myśl co zrobić z nimi! - krzyknąłem gdy koło mojego pyska przeleciał spory ogórek.
- Idź ich przeproś, głupolu! - rzuciła karcącym tonem.
- Ale to nie ja! To ten koń mnie zaatakował! - powiedziałem niewinnym głosem.
- A kto zaczął?
- No on! - mruknąłem niezadowolony. Klacz z głęboki westchnieniem opuściła głowę na tyle ile mogła podczas męczącego biegu. Goniące nas konie nie zwalniały, a my byliśmy coraz bardziej zmęczeni. Słońce szykowało się do zniknięcia za rozpościerającymi się przed nami górami. Wytężyłem wzrok i zobaczyłem cienką górską ścieżkę pomiędzy skałami. Nachyliłem się w stronę Roxo. Kiedy powiedziałem jej o ścieżce pokiwała głową, mówiąc, że zna drogę do dobrze ukrytej jaskini gdzie nas nie znajdą. Pełnym pędem skoczyliśmy pomiędzy strome skały. Skakaliśmy niczym kozice górskie, uciekając przed sprzedawcami. Kątem oka ujrzałem, że większość z nich zrezygnowała i zawróciła, a nas goniła tylko mała grupka. Nagle Roxolanne zniknęła mi z przed oczu. Zatrzymałem się gwałtownie i rozejrzałem.
- Roxo? - spytałem.
- Tutaj! Tutaj! - coś zaszeptało koło mojego kopyta. Zniżyłem głowę i zobaczyłem białą klacz stojącą w niedużej jaskini. Upadłem na skały i prześlizgnąłem się przez szczelinę tak małą, że ledwo mieściła dorosłego konia. Kiedy znalazłem się w środku razem z Roxo przylgnęliśmy do jednej ze ścian. Usłyszałem tętent kopyt ponad moim pyskiem. Gdy konie przebiegły staliśmy tak jeszcze przez długi czas, nasłuchując ich powrotu. Kiedy nic nie wskazywało na to, że wrócą rozejrzałem się po jaskini. Nie była zbyt duża, ale dla dwóch koni wystarczająca. Jej sufit nie był wysoki, więc musiałem chodzić z lekko opuszczoną głową. Jedyne światło wpadało przez szczelinę. Niedługo zajdzie słonce. Wtedy zrobi się tutaj zupełnie ciemno. Nie mogliśmy jednak wrócić w tej chwili. Po zmroku górskie tereny są bardzo zdradliwe i łatwo wpaść w szczelinę. Podszedłem do jednego konta jaskini i położyłem się na skałach.
- Ty śpisz z drugiej strony - zawyrokowałem. Klacz bez słowa położyła się przy ścianie, naprzeciwko mnie. Mimo, że dzielił nas środek jaskini, dystans między nami nadal był bliski.
- Czemu ty zawsze musisz wszystko zepsuć? - spytała z wyrzutem Roxo opierając głowę na zimnej ścianie.
- Heh, tak... - nie. Nie mogę tego dłużej ukrywać. Teraz pewnie będzie jeszcze bardziej zła, że ją okłamałem. Nie mogę jednak tego tak zostawić. - Roxo...
- Tak? - spojrzała na mnie. Jej głos zmiękł. Wyraz jej pyska przypominał bardziej zatroskanie niż złość.
- Ja... ten koń, na bazarze. Ja go nie uderzyłem... - powiedziałem cicho, niepewnym głosem.
- Uh? - zdziwiona Roxo przybliżyła głowę do mojej. Nie mogłem spojrzeć jej w oczy. Odwróciłem wzrok.
- Ja odciąłem mu głowę...
Słońce zaszło za horyzont. W jaskini zapanowała ciemność...

<Roxolanne>

P.S. Wybacz, że tyle. Trudno mi pisać ze złamaną ręką...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz