Zabolało mnie trochę, że spytała skąd jestem. Sam do końca nie wiem, w końcu się włóczę.
- Czyli cały czas byłaś w stadzie? Jeśli tak, to gratuluję porządności stada. Moje by nigdy mnie nie zatrzymało. - Wiedziałem, że rodzice mnie nie kochali, znienawidzili mnie, w końcu byłem 'przeklęty'.
- Dziękuję. - Vessiera znów zatrzepotała swoimi długimi rzęsami i się roześmiała.
- W moim przypadku.. co tu dużo mówić. Mówili, że jestem przeklęty, że sprowadzę na stado zło. Czemu? Bo nie urodziłem się jednorożcem, tylko zwykłym koniem! A dla pary królewskiej to zniewaga! - Ze złości po przypomnieniu największego ciosu, który kiedykolwiek otrzymałem kopnąłem kamyk do wody, który z pluskiem obniżał się do dna.
- Przepraszam.. nie wiedziałam. - Klaczy nawet trochę nie ubyło jej szlachetnej dumy. No i jak ja się dogadam z czystej krwi pegazem?
- Wiem, nie mam Ci tego za złe. - Nie chciałem być nie miły, po prostu nie lubię poruszać tego tematu - bo po co? Sprawia mi to przykrość, ale skąd inne, nieznajome konie miałyby to wiedzieć? No właśnie. Należało po prostu zostawić czepliwe i nieprzyjemne komentarze w spokoju.
- To dobrze. Mówisz, że się włóczysz? - Wyczuwałem, że coś chce na mnie wymusić, dokładniej zapewne dołączenie do stada.
- Tak. Szukam stada. - Drugą część mojej wypowiedzi powiedziałem 'przypadkiem'.
- To świetnie się składa! Zaprowadzę Cię do Snow Flame, jest przywódczynią stada, po odejściu.. nieważne, lecimy! - Vessiera rozpromieniła się i wzbiła w powietrze. Złapałem jej skrzydło zębami. - Ej, co ty robisz?! - Klacz chyba zapomniała, że nie latam.
- Nie wiem czy zauważyłaś, ale nie mam skrzydeł. Niestety, nie możemy polecieć.
- Ach, zapomniałam. To w takim razie CHODŹ.
- Od razu lepiej. - Uśmiechnąłem się ciepło do klaczy. - Przepraszam, że pytam, ale od kiedy jesteś w tym stadzie?
- W sumie to od niedawna. Może trochę przyspieszymy? - Nie czekając na odpowiedź przyspieszyła do galopu, a ja za nią. Przeprowadziła mnie przez las, Las Kaskady, który już znałem. Słyszałem dużo krzyków:
- Amaretto! Gdzie biegniesz?
- Będziesz miał stado?
- Czemu rezygnujesz z włóczęgostwa?
Były to odgłosy zwierząt, roślin, które dopytywały się mnie o wszystko. Ze spokojem odpowiadałem im, że klacz galopująca koło mnie zaprowadzi mnie do przywódczyni stada, że być może dołączę, że męczy mnie samotność.
- Co ty tam mruczysz? - Vessiera znalazła się ekspresowo bliżej mnie i zapytała z ciekawością.
- A nic takiego. Odpowiadam tym roślinkom i zwierzętom.
- Pewnie rozumiesz język każdej istoty, co? - Klacz szybko zoorientowała się, o co chodzi. Nie musiałem odpowiadać, wiedziała, że mam taką umiejętność. Klacz dmuchnęła mi w oczy, i pod wpływem szybszego przesunięcia się drobin w powietrzu, zawiał lekki wietrzyk i jeden z moich jasnych kosmyków spadł mi na oczy, co sprawiło, że spowolniłem. Nie odpuściłem za to Vessierze, o nie nie! Dmuchnąłem wiatrem w jej stronę.
- Co robisz?! - Krzyknęła i oboje zaczęliśmy się śmiać. Dobrze szło mi nawiązywanie kontaktu z tą klaczą. Dalsza wędrówka minęła bez zbędnych przeszkód (oczywiście nie licząc docinek Vessie, które dotyczyły mojej starej torby) i znaleźliśmy się na zielonej, prześlicznej łące. Pasły się tam konie, klacze i ogiery. Były tu pegazy, jednorożce jak i zwykłe konie - takie, jak ja. Klacz zwolniła do kłusa i zmierzała w stronę jasnej, skrzydlatej klaczy, która nosiła pewnie imię Snow Flame.
- Snow Flame, mamy gościa! - Krzyknęła uradowana, widocznie stado ostatnio coraz bardzo się powiększało.
- Bardzo mi miło, jak masz na imię przybyszu i skąd jesteś? - Zaciekawiona Snow Flame wpatrywała się we mnie, a raczej w moją torbę. Jednak nie czekając na odpowiedź dodała - To Ty ze stada jednorożców jesteś? Przecież nie masz rogu! - Spojrzałem na moją torbę. "No tak, logo mojego stada, wyryty jednorożec. W sumie, zrobiłem go jeszcze dopiero po odłączeniu od stada."
- No widzisz, tak się składa, że ta dwa pytania mają tą samą odpowiedź. Jestem ze stada jednorożców, jestem potomkiem królewskiej pary, uważają mnie za przeklętego, bo nie urodziłem się z rogiem i mnie wygnali. Jednak ta historia jest na dłuższą chwilę. Jestem Amaretto.
< Czy tylko ja mam takie wrażenie, czy dodałam za dużo dialogów? ;o; Snow Flame, lub Vessie? >
piątek, 29 stycznia 2016
czwartek, 28 stycznia 2016
Konkurs, nowe tereny i podziękowania. :)
Walentynki:
Wybierz jeden z podanych tematów:
• Napisz opowiadanie. Uwzględnij przygotowanie i podarowanie kartki walentynkowej swojej sympatii. Może zdobędziesz się również, na mały podarunek? Minimum 20 linijek.
• Przygotowania do walentynkowej imprezy trwają! Jak się potoczą? Zaciśniesz więzy ze swoim ukochanym/ukochaną czy może ujrzysz swą prawdziwą miłość?
• Sporządź dowolną techniką kartkę walentynkową. (Tych ze sklepu nie przyjmujemy! :D) Wyklejanka, rysunek czy może coś jeszcze ciekawszego? Liczymy na Twoją kreatywność!
Nagrody:
150 zm
40 punktów.
Blanco odkrył też trzy nowe tereny dostając też pochwałę. Zapraszam do zajrzenia na stronę: Terytorium.
Dziękujemy! :) Liczę, że teraz w trakcie ferii będziecie bardzo aktywni (!)
~~Snow
Od Blanco Yamiro do ...
A co dokładnie podkusiło mnie na tą wieczorną, przyjemną wędrówkę? Absurdalne, bezkompromisowe i beznadziejne nic. Od lat kilku właśnie to wodzi mnie za nos. Nieprzerwanie. Rosło obeznanie świata... Podobnie jak moja niechęć, do jego dalszego poznawania. Oczekuje kresu ścieżki, w którym zatrzymuje się, aby już nigdzie niczego nie szukać. Nie gonić tego, czego nie ma. Skręciłem w stronę oblodzonej drogi, przecinającej łąkę. Obserwowałem tajemniczy gatunek kwiatów, który jako jedyny kwitł, ignorując warunki pogodowe. Roślina krokusem nie była i gdyby to był jeden z moich produktywnych dni, pewnie zastanawiałbym się nad tym. Choć trawa ukryta była pod warstwą śniegu, te kwiaty zdecydowanie dodawały całemu miejscu barwy. Zatrzymałem się, spoglądnąwszy na barwny horyzont. Owy zachód słońca był niesamowity. Mienił się barwami różu, który od lewej strony kumulował się w żółć, nieboskłon przechodził do pomarańczowej barwy, a następnie znów wracał do różowej, która przyciemniała się aż do fioletu. Wyżej tkwiło już tylko granatowe niebo, symbolizujące powolną śmierć dnia. Odwróciłem głowę od tego boskiego obrazu, gdy moje uszu usłyszały kroki, a do nozdrzy dotarła nieznajoma woń. Ujrzałem obcego konia i takowy fakt nie zdziwił by mnie zupełnie, gdyby nieznajomy nie podszedł w moją stronę, a następnie na mnie wpadł. W pysku trzymał pęk tych tajemniczych kwiatów, które pod wpływem zderzenia upadły na ziemię. Koń przeprosił mnie krótko, pozbierał bukiet, a następnie wyminął mnie i zatrzymał się ponownie, przy innym miejscu, w którym rosło więcej roślin.
- Uważaj, bo znów na kogoś wpadniesz. -Mruknąłem, patrząc na niego spode łba.
Choć nie szczególnie mnie to interesowało, przyglądałem się jak nieznajomy szybko zrywa kolejne łodygi, oddala się, a następnie znów zatrzymuje i zbiera.
- Robisz wianek? -Zapytałem żartobliwie, wyczuwając niekomfortową ciszę.
- Nie. -Odparł, nie obdarzając mnie nawet najkrótszym spojrzeniem
- To sory, ale po co Ci te chwasty? -Kontynuowałem znużony.
[Ktoś?]
- Uważaj, bo znów na kogoś wpadniesz. -Mruknąłem, patrząc na niego spode łba.
Choć nie szczególnie mnie to interesowało, przyglądałem się jak nieznajomy szybko zrywa kolejne łodygi, oddala się, a następnie znów zatrzymuje i zbiera.
- Robisz wianek? -Zapytałem żartobliwie, wyczuwając niekomfortową ciszę.
- Nie. -Odparł, nie obdarzając mnie nawet najkrótszym spojrzeniem
- To sory, ale po co Ci te chwasty? -Kontynuowałem znużony.
[Ktoś?]
Nowy koń!
Imię: Blanco Yamiro
Płeć: ♂
Wiek: Kiedy został wygnany ze stada miał 2 lata. Od tego wydarzenia minęło siedem lat. Długowieczny.
Rasa: Koń
Hierarchia: Stanowisko. Jedyna z najważniejszych decyzji w procedurze dołączania do nowej społeczności... Z początku pragnął zostać malarzem. Teraz jednak wie, że jego umiejętności zakończyły ewoluowanie na rysunku konika z kreseczek. Kolejnym punktem zainteresowania była funkcja inżyniera. Profesja z zakresu kreatywność została odrzucona, po tym jak zorientował się, że jedyne co potrafi skonstruować to posłanie ze słomy. Dalsza droga była prosta. Medyk. Przez całe życie studiował anatomię najróżniejszych zwierząt, lecz zapomniał o gatunku kopytnych. Choremu podałby cis ze względu na kolorową barwę. Nawet najkrótszy żywot musi być przecież szczęśliwy! W ostateczności chciał podjąć się pracy jako wojownik, jednakże coś tak banalnego dla tak oryginalnego konia jak on? W życiu! Zdecydował się zostać Smoczym Trenerem, chociaż poziom cierpliwości do tych stworzeń odpowiada u niego temu co do źrebiąt.
Cechy charakteru: Z pozoru istota nie wyróżniająca się z tłumu niemalże niczym. Młody ogier o przeciętnym wyglądzie i równie zwyczajnym podejściu do życia. O ile jakiekolwiek ma, gdyż są osoby skłonne sądzić, że nasz bohater jest równie płytki, co kałuża. Perspektywa, z której spogląda na świat nie jest trudna do zrozumienia, toteż warto jest ją poznać. Prosty koń - niezwykle pomocny i przyjacielski. W każdym geście, czy też słowie naszego bohatera, przejawia się uprzejmość oraz kultura i tolerancja, a jego jednym żywicowym celem jest nader pozytywne, zmienianie świata na lepsze. Nic bardziej mylnego! Wiele można o nim powiedzieć, lecz te cechy nigdy nie zagoszczą w jego równie oryginalnej, co skomplikowanej osobowości. Oto on. Koń prezentujący wyłącznie grubą skorupę, która ma za zadanie, nie tylko pieczętować jakże hardą osobowość, ale i absolutny brak zainteresowań i ogółem rzecz biorąc wszystkiego, co mogłoby chwycić za oko, przeciętnego towarzysza niedoli. Marzenia, które posiada już dawno ograniczyły się do życia bez głupoty swojego otoczenia, gdyż tej doznał aż zanadto. Spokojnie, nie musisz się jednak martwić. Zapewne, jako przykładny obywatel, masz do czynienia z taką osobowością nie pierwszy raz, toteż tabliczki z tłustymi, czerwonymi literami, głoszącymi"Uwaga, nie drażnić!" pewnie nie muszę wywieszać. Może po tym oficjalnym wstępie, przejdźmy w końcu do rzeczy. Yamiro - osobowość nadzwyczaj wybredna, wścibska i ciekawska. Jego "zacną" uwagę rzadko przykuwa coś na więcej niż pół minuty. Zorientować się można, że zbyt długo nie wytrzyma w związku, jeśli w ogóle będzie miał okazję takowego doznać. Od czasu niezbyt szczęśliwego dzieciństwa, jest szczerze zniechęcony do ufania innym. Nikogo nie potrafi nazwać przyjacielem, czy chociażby bliską osobą. Zdążył się przekonać, że strata tych osób naprawdę boli. Na co dzień woli zachować swą kamienną twarz i zaszyć się w lubej samotności. Intrygują go ciemne kolory oraz osoby o równie zróżnicowanym podejściu do życia. Nie oznacza to, że od tych jaskrawych barw trzyma się w bezpiecznej odległości, w obawie iż są rzadką i śmiertelną chorobą. Nie oznacza to jednak, że Yamiro jest samotnikiem. Wręcz przeciwnie. Znacznie pewniej czuje się w towarzystwie, o czym świadczy jego wiecznie uśmiechnięta gęba. Pytaniem pozostaje, co ten cyniczny grymas w jego domniemaniu, może oznaczać? Często porównywany jest do egoisty, ale prócz tego, że dba o swoje bezpieczeństwo, stara się zaopiekować innymi. Ha! Żartuję. Yamiro myśli tylko i wyłącznie o sobie, i czasem poważnie zastanawiam się, czy jakieś zmiany genetyczne ie sprawiły, iż faktycznie widzi tylko czubek swojego nosa. Owy osobnik jest w stanie dojść do celu choćby i za wszelką cenę. Zrobi wszystko, aby osiągnąć obrany cel. Porażki go nie zatrzymują. Działają na niego jak płachta na byka i tylko pobudzają do działania. W ten sposób obiera także swoje działania. Jeśli już - rzuca się na głęboką wodę, bo jak uważa stamtąd jest najdalej do dna. Od zamierzchłych czasów nie miewa wyrzutów sumienia. To właśnie wydarzenia wstecz, wypaliły w nim resztki empatii. Jeśli jednak zdarzy mu się poważniej kogoś zranić, usprawiedliwia się tym, że świat nigdy nie będzie tak piękny i sprawiedliwy, jak każdy chciałby, żeby był. Niestety, jego głupie odzywki są tylko dowodem, jak naprawdę potrafi być niedojrzały. Samowystarczalny. Uważa, że najlepiej jest być zdanym wyłącznie na siebie i angażować się tylko we własne sprawy. Poza tym, nie toleruje natrętów, którzy zawzięcie dążą do zrealizowania celu, związanego z jego nieszczęsną osobą. Namacalną wręcz pogardą pała do kłamców i tchórzy, którzy w jego mniemaniu są chodzącym utrapieniem, zmorą dzisiejszego świata. W sumie to jedno, zbytnio nie różni się od drugiego. I tu pojawia się jego lepsza strona, a mianowicie... szczerość. Choć w jego wykonaniu zazwyczaj odbierana jest jako kolejna, perfidna próba obrazy. Jednym z wielu źródeł jego problemów, jest nienawiść w stosunku do rozkazów. Kłopoty rozprzestrzeniają się, gdy kolejny raz z kolei nie wykona otrzymanego polecenia. Nie da sobie wejść na głowę, a z niekorzystnych sytuacji wychodzi obronną ręką. Z całego serca stara się nie okazywać aroganckiej strony swej osobowości, jednak w otoczeniu beznadziejnych idiotów, uszczypliwe słowa same wychodzą mu z ust. Istnieje przecież bardzo mądre stwierdzenie, iż z debilami się nie dyskutuje, nieprawdaż? Szkoda, że pomimo największych starań, nasz bohater nie przyjął go sobie do serca.
Rodzina: Ojciec: Lyfen An Gelhe | Matka: Selcariuna K | Bracia: Emperor & Incognito
Partner: On i jego podejście do miłości.
Historia: Pierwszy raz obudzony delikatnym podmuchem wiatru otworzył swe ślepia i rozglądnął się wokoło. Świat był przepiękny. Jasny i... promieniujący energią. Znajdował się w cudownej, lodowej jaskini, tak przestronnej jakoby wszędzie było pełno luster. Rozweselony kręcił się w koło i usiadł, gdy płatek śniegu wylądował wprost na jego czarnych jak węgiel chrapach. Wszystko było takie magiczne... Poczuł się beztrosko i bezpiecznie. Słyszał świsty i czuł podmuchy wiatru za plecami. Był tylko źrebięciem, więc nie wiedział w co się pakuje. Ciekawość wzięła nad nim górę. Delikatnie stawiał kopyta na ziemi i odciskał na niej ślady, na zawsze. Zauważył jeszcze większy blask i zauroczony wyszedł z jaskini. Blaskiem było słońce, a jego podłożem podbiegunowe morze. Od tamtej pory wędruje po całej ziemi, ale jego historia nigdy się nie kończy.
Nadzwyczajne umiejętności:
• Potrafi wpłynąć na zachowanie, czyny oraz myśli stworzenia, na które spojrzy. Jest to pewien rodzaj hipnozy, umożliwiający również wpływanie, modyfikowanie czy wymazywanie wspomnień. W rezultacie tworzy barierę za pomocą magii, która blokuje dostęp do jego umysłu. Wszelkie próby manipulacji telepatycznej na jego osobie, kończą się atakami silnego paraliżu pnia mózgowego, a w rezultacie śmiercią.
• Słyszy dźwięki każdej częstotliwości.
• Dawniej zajmował się sekcjami zwłok. W tym okresie zdążył wykuć sobie zewnętrzną jak i wewnętrzną anatomię wszelakich istot. Aby ta wiedza nie poszła w zapomnienie, stworzył specjalny dziennik, w którym zapisuje nie tylko poznaną anatomię, ale i właściwości ziół, zaklęcia oraz runy. Blanco Yamiro zna najróżniejsze techniki, dzięki którym jest w stanie powalić na ziemię silniejszego osobnika bez użycia magii. Jest niesamowite precyzyjny i jednym słowem - skuteczny. Nauczył się kontrolować każdy ruch mięśni, czy też drżenie ciała. Jego doświadczenie pomaga mu, przewidzieć ruchy przeciwnika. Co więcej, nasz zielonooki ogier jest zabójczo inteligenty. Zbyt inteligenty, aby osobiście konfrontować z rywalem. Potrafi powiedzieć sobie prosto w oczy, że jest za słaby, aby odnieść jakiekolwiek zwycięstwo. Jednak wspomniane wcześniej atuty... Całość tworzy śmiertelną broń.
Pochwały/Upomnienia: 0/0
Właściciel: Wefree (Doggi-Game)
środa, 27 stycznia 2016
Od Vessiere CD. Amaretto
Sfrunęłam lekko przed młodego ogiera. Zlustrowałam go udając poważną. Czemu udawałam? Bo było mi smutno jak spojrzałam na jego torbę- totalna żenada. Powinnam przerwać swoje przeżywanie tego, co zauważyłam, bo nie było na to czasu. Muszę donieść Snow Flame o tym, że mamy gościa. Pewnie i on zdecyduje się dołączyć do naszego stada. Ja też nie jestem tu długo, więc nie będę tak samotna jeżeli chodzi o nierozgarnięcie w terenie.
- Skąd przybywasz, Amaretto? - zapytałam poważnym tonem.
- Emm... Z Telrain'u. -odpowiedział z delikatnym uśmiechem na pysku.
- Ale śmieszne... - prychnęłam - Z Telrain'u jest tutaj każdy. Jakieś bardziej szczegółowe informacje?
- No... Bo ja... - jąkał się ogier nie wiedząc co powiedzieć - Eh... A jak Ty się nazywasz?
- Nie ze mną takie gierki, dobrze? Aczkolwiek wypadało by się przedstawić. Jestem Vessiere Del Gévieve. Z rodu pegazów w południowej części naszego kraju. - oznajmiłam i uwodzicielsko zatrzepotałam rzęsami.
Jednak na ogierze nie zrobiło to większego wrażenia i przeszedł do tłumaczenia się- nadal ze sprawa pochodzenia.
- Wygnali mnie ze stada! - powiedział trochę wściekły na mnie.
Widziałam na jego pysku grymas oznajmiający, że Amaretto jest zniesmaczony moją osobą, ale szybko mu przeszło. Nie potrafił się porządnie wściec, w porównaniu do mnie. Ogier wziął kolejny łyk wody z wodospadu. Ja z resztą też. Zaschło mi w gardle po tej, jakże, ciekawej rozmowie. Gdy ogier skończył pić uśmiechną się do mnie i powiedział:
-...
<Amaretto?>
- Skąd przybywasz, Amaretto? - zapytałam poważnym tonem.
- Emm... Z Telrain'u. -odpowiedział z delikatnym uśmiechem na pysku.
- Ale śmieszne... - prychnęłam - Z Telrain'u jest tutaj każdy. Jakieś bardziej szczegółowe informacje?
- No... Bo ja... - jąkał się ogier nie wiedząc co powiedzieć - Eh... A jak Ty się nazywasz?
- Nie ze mną takie gierki, dobrze? Aczkolwiek wypadało by się przedstawić. Jestem Vessiere Del Gévieve. Z rodu pegazów w południowej części naszego kraju. - oznajmiłam i uwodzicielsko zatrzepotałam rzęsami.
Jednak na ogierze nie zrobiło to większego wrażenia i przeszedł do tłumaczenia się- nadal ze sprawa pochodzenia.
- Wygnali mnie ze stada! - powiedział trochę wściekły na mnie.
Widziałam na jego pysku grymas oznajmiający, że Amaretto jest zniesmaczony moją osobą, ale szybko mu przeszło. Nie potrafił się porządnie wściec, w porównaniu do mnie. Ogier wziął kolejny łyk wody z wodospadu. Ja z resztą też. Zaschło mi w gardle po tej, jakże, ciekawej rozmowie. Gdy ogier skończył pić uśmiechną się do mnie i powiedział:
-...
<Amaretto?>
wtorek, 26 stycznia 2016
Od Khaona do Brez Kril'a
Nagle otworzyłem oczy i poczułem przenikliwy chłód- nie fizycznie lecz psychicznie. Właśnie uświadomiłem sobie, że mój kolega, Reamonn, nie żyje. Umarł, ale chyba tak jest dla niego lepiej. Mimo wszystko go polubiłem. A Roxolanne? Nie poznałem jej, tak na dobrą sprawę, ale zawsze ja szanowałem. W końcu była przywódczynią. Teraz jest nią Snow Flame. Ciekaw jak sobie poradzi... I jeszcze Kukulkan. On mnie nigdy nie lubił. Z reszta z wzajemnością. Aczkolwiek brakuje mi tego gryzienia rogów, złośliwych zaczepek... Jednak trzeba się z tym pogodzić.
Wtem usłyszałem pukanie do drzwi. Leniwie zwlokłem się z mojego posłania, spojrzałem na zegar w kuchni i podszedłem do drzwi. Spojrzałem przez tę pamiętną szparę w drzwiach. Tyle wspomnień w jednych drzwiach... Ale teraz to takie ważne. Więc uchyliłem drzwi i już w całej okazałości zobaczyłem Snow Flame.
- Chciałabym ogłosić, że...
- Tak, wiem: Reamonn nie żyje, a Roxolanne odeszła z Kukulkanem i już nigdy tu nie wróci. Przykre, lecz prawdziwe. - nie dałem jej dokończyć i zatrzasnąłem drzwi
Poczułem smutek. Rzadko mi się to zdarza, a jeżeli już to wtedy, gdy ogarnia mnie on całego i nie daje spokoju. Na podłogę z desek spadła moja łza. 'Chlast!' Raz po raz można było usłyszeć ten dźwięk. I ponowne pukanie do drzwi oraz melodyjny głos Snow Flame.
- Wszystko w porządku? Haloo?!
Nie odpowiadałem. Jednak teraz usłyszałem stukot kopyt. Odgłos był coraz to głośniejszy, ktoś się zbliżał. Dało się usłyszeć głos jakiegoś ogiera.
- Czemu tutaj tak stoisz? Coś się stało...?
Wtem usłyszałem pukanie do drzwi. Leniwie zwlokłem się z mojego posłania, spojrzałem na zegar w kuchni i podszedłem do drzwi. Spojrzałem przez tę pamiętną szparę w drzwiach. Tyle wspomnień w jednych drzwiach... Ale teraz to takie ważne. Więc uchyliłem drzwi i już w całej okazałości zobaczyłem Snow Flame.
- Chciałabym ogłosić, że...
- Tak, wiem: Reamonn nie żyje, a Roxolanne odeszła z Kukulkanem i już nigdy tu nie wróci. Przykre, lecz prawdziwe. - nie dałem jej dokończyć i zatrzasnąłem drzwi
Poczułem smutek. Rzadko mi się to zdarza, a jeżeli już to wtedy, gdy ogarnia mnie on całego i nie daje spokoju. Na podłogę z desek spadła moja łza. 'Chlast!' Raz po raz można było usłyszeć ten dźwięk. I ponowne pukanie do drzwi oraz melodyjny głos Snow Flame.
- Wszystko w porządku? Haloo?!
Nie odpowiadałem. Jednak teraz usłyszałem stukot kopyt. Odgłos był coraz to głośniejszy, ktoś się zbliżał. Dało się usłyszeć głos jakiegoś ogiera.
- Czemu tutaj tak stoisz? Coś się stało...?
<Brez Kril?>
Od Darwen'a C.D Snow Flame
Ogier przez chwilę stał cicho i wsłuchiwał się w dialog między dwoma klaczami. Snow była cała w skowronkach, lecz druga pegazica nie podzielała jej entuzjazmu. Wręcz była lekko przestraszona i zdezorientowana postawą Snow.
Darwen szukał widoku takiej klaczy w swojej pamięci. Zastanawiał się chwilę nad tym, po czym nagle ją sobie przypomniał. Jak nie mógł pamiętać narzeczonej Columbus'a, która nią była jeszcze parę miesięcy temu! Jedna z córek tamtejszego zielarza, Argusa. Praktycznie każdy ogier z poprzedniego stada się w niej podkochiwał!
- Snow... Ja ją znam... - odezwał się nieśmiało Darwen.
Klacz wytrzeszczyła oczy, a jej źrenice się jakby powiększyły.
- Skąd? - zapytała roztrzęsionym głosem.
- I nie jestem do końca pewny, czy ona na pewno jest twoją siostrą... - to zdanie wypowiedział niemal szeptem.
- Jak to nie jest?! Oczywiście, że jest! - krzyknęła pegazica.
- Darwen, ja wszystko wytłumaczę. Daj mi czas - rzuciła błagalnym tonem Eleanore.
- Wy się znacie?! - wykrzyknęła Snow i otarła łzy zbierające się w kącikach oczu. - Jeśli to żart, to wyjątkowo nieudany.
Wzbiła się szybko w powietrze i pofrunęła w stronę Wodospadu.
- Snow Flame, wracaj. Proszę - krzyczał ogier w jej stronę. Kiedy nie otrzymał odpowiedzi znów krzyknął. - Snow, błagam...
Klacz jednak go nie słuchała. Darwen zaczął za nią galopować, a Eleanore leciała za nim. Musieli dogonić pegazicę. Zatrzymali się przed domem Khaon'a. Ogier zapukał trzy razy energicznie w drzwi.
- Już idę, idę - mówił ospale lokator chatki.
Otwierając drzwi oparł się o komodę.
- Czego?
- Potrzebne mi jest coś na uspokojenie. Najlepiej coś mocnego i działającego natychmiast.
Khaon zignorował wypowiedź ogiera i wpatrywał się w jego towarzyszkę.
- Niezłą sobie klacz przygruchałeś, kochasiu - powiedział szaman wskazując kopytem na Eleanore.
- To... stara znajoma. Dawno się nie widzieliśmy i postanowiła mnie odwiedzić - Co z resztą po części było prawdą.
Tylko uniósł lekko jedną brew i wszedł do domu w poszukiwaniu ziół. Zaglądając do wnętrza, Darwen zauważył skromnie umeblowany dom z 4 pomieszczeniami. Salonem, kuchnią, łazienką i sypialnią.
Po minucie szaman wrócił z ziołami zapakowanymi w szary papier.
- Korzeń amarantusa i kwiat piołunu - powiedział od niechcenia. - Wrzuć do kubka i zalej ciepłą wodą.
I już ogier zatrzasnął drzwi od swojego domu. Tyle go widzieli. Pędem ruszyli do chatki Darwen'a, przechodząc po niej jak tornado w poszukiwaniu termosu. W końcu znaleźli i Eleanore wszystko zalała wrzątkiem. Ogier złapał herbatę i ruszył nad Wodospad.
Tak jak się spodziewał, zastał tam Snow, która cicho płakała z głową schowaną pod skrzydłem. Podszedł do niej i lekko szturchnął, po czym podał jej termos.
- Wypij, a będzie Ci lepiej - powiedział spokojnie.
Czekał teraz na reakcję klaczy.
Darwen szukał widoku takiej klaczy w swojej pamięci. Zastanawiał się chwilę nad tym, po czym nagle ją sobie przypomniał. Jak nie mógł pamiętać narzeczonej Columbus'a, która nią była jeszcze parę miesięcy temu! Jedna z córek tamtejszego zielarza, Argusa. Praktycznie każdy ogier z poprzedniego stada się w niej podkochiwał!
- Snow... Ja ją znam... - odezwał się nieśmiało Darwen.
Klacz wytrzeszczyła oczy, a jej źrenice się jakby powiększyły.
- Skąd? - zapytała roztrzęsionym głosem.
- I nie jestem do końca pewny, czy ona na pewno jest twoją siostrą... - to zdanie wypowiedział niemal szeptem.
- Jak to nie jest?! Oczywiście, że jest! - krzyknęła pegazica.
- Darwen, ja wszystko wytłumaczę. Daj mi czas - rzuciła błagalnym tonem Eleanore.
- Wy się znacie?! - wykrzyknęła Snow i otarła łzy zbierające się w kącikach oczu. - Jeśli to żart, to wyjątkowo nieudany.
Wzbiła się szybko w powietrze i pofrunęła w stronę Wodospadu.
- Snow Flame, wracaj. Proszę - krzyczał ogier w jej stronę. Kiedy nie otrzymał odpowiedzi znów krzyknął. - Snow, błagam...
Klacz jednak go nie słuchała. Darwen zaczął za nią galopować, a Eleanore leciała za nim. Musieli dogonić pegazicę. Zatrzymali się przed domem Khaon'a. Ogier zapukał trzy razy energicznie w drzwi.
- Już idę, idę - mówił ospale lokator chatki.
Otwierając drzwi oparł się o komodę.
- Czego?
- Potrzebne mi jest coś na uspokojenie. Najlepiej coś mocnego i działającego natychmiast.
Khaon zignorował wypowiedź ogiera i wpatrywał się w jego towarzyszkę.
- Niezłą sobie klacz przygruchałeś, kochasiu - powiedział szaman wskazując kopytem na Eleanore.
- To... stara znajoma. Dawno się nie widzieliśmy i postanowiła mnie odwiedzić - Co z resztą po części było prawdą.
Tylko uniósł lekko jedną brew i wszedł do domu w poszukiwaniu ziół. Zaglądając do wnętrza, Darwen zauważył skromnie umeblowany dom z 4 pomieszczeniami. Salonem, kuchnią, łazienką i sypialnią.
Po minucie szaman wrócił z ziołami zapakowanymi w szary papier.
- Korzeń amarantusa i kwiat piołunu - powiedział od niechcenia. - Wrzuć do kubka i zalej ciepłą wodą.
I już ogier zatrzasnął drzwi od swojego domu. Tyle go widzieli. Pędem ruszyli do chatki Darwen'a, przechodząc po niej jak tornado w poszukiwaniu termosu. W końcu znaleźli i Eleanore wszystko zalała wrzątkiem. Ogier złapał herbatę i ruszył nad Wodospad.
Tak jak się spodziewał, zastał tam Snow, która cicho płakała z głową schowaną pod skrzydłem. Podszedł do niej i lekko szturchnął, po czym podał jej termos.
- Wypij, a będzie Ci lepiej - powiedział spokojnie.
Czekał teraz na reakcję klaczy.
<Snow Flame?>
Od Amaretta do...
Pogodny... Zimowy poranek. Idealny czas, na przechadzkę, zwłaszcza, że obudziłem się ze złym nastrojem. Bardzo tego nie lubię, wolę być pogodny i wesoły - tak, jak zawsze... no może prawie. Odkryłem zielonkawy, stary koc, z dzieciństwa, który służy mi przez już niecałe 3 lata. Dość długo. Chwyciłem go zębami i włożyłem do równie zielonej jak i starej torby, przerzuconej przez ramię. Wyszłem z jaskini, w której przenocowałem. Pod czas mojej wędrówki zwiedziłem dużo miejsc. Tego ranka postanowiłem jednak przejść się do Wodospadu Devo - można tam sobie spokojnie zjeść i napić się. Szybkim i żwawym kłusem zbliżałem się do celu mej wędrówki. Słyszałem już szum wodospadu, wystarczyło przedrzeć się przez małą gęstwinę drzew. U moich kopyt nie było już ziemi, tylko kamień. A szkoda, bo mam wrażenie, że po ziemi chodzi się o wiele przyjemniej. Lecz cóż, to nie czas na narzekanie. Zwolniłem do stępa i zbliżyłem się do wodospadu. Zaczerpnąłem łyk świeżej wody, którą tak bardzo lubię. Jednak jakieś ostrzegawcze pytanie przerwało moje rozmyślania:
- Kim jesteś? - Odwróciłem się.
- Zwę się Amaretto. - Ujrzałem konia.
- Kim jesteś? - Odwróciłem się.
- Zwę się Amaretto. - Ujrzałem konia.
<Koniu? Jak potoczy się dalsza część rozmowy? Naturalnie może być klacz, lub ogier.>
Amaretto
Powitajmy kolejnego ogiera! :)
Imię: Amaretto
Płeć:♂
Wiek: 4 lata
Rasa:Koń
Hierarchia: Zaklinacz
Cechy charakteru: Niekiedy ciekawski, ale spokojny ogier, który potrafi opanować język i próbuje nie robić nikomu przykrości. Jak na towarzyskiego ogiera przystoi, zawsze porozmawia ze znajomą osobą znajdującą się w pobliżu. Kłótnia - oto coś, co nienawidzi Amaretto. Zawsze próbuje jak najszybciej zgładzić konflikt. Dla wrogów jest bezlitosny, ale ktoś musi mocno mu się narazić, by być jego wrogiem. Jest bardzo dobrym pocieszycielem, pomoże w trudnej sytuacji, czy też błachostce. Dla niego każda sprawa ma swoją wagę. Nie lubi być lekceważony, uważa, że każdy ma swoją wartość. Rodzina go porzuciła, był to dla niego wielki cios, więc lubi, gdy inni czują się dobrze - nie chce, aby inni odczuli ból samotności. Nie potrafi wybaczyć rodzinie, która i tak go nie chce.
Rodzina:
OJCIEC: Arcadio
Matka: Acapella
Rodzeństwo: Arabian Night (brat), Arabian Day (sioatra)
Partner: Nigdy nic nie wiadomo...
Historia: Urodził się w stadzie jednorożców. Tak, jednorożców. Raz na 1000 lat, zdażało się, że jeden z potomków pary Alfa urodzi się jako zwykły koń - oznaczało to przekleństwo, mówiono, że taki koń naniesie zagładę na stado. Po ukończeniu wieku źrebięcego wygnano go ze stada. Od tamtej pory wiódł życie koczownika, póki nie dołączył do HH, gdzie pragnie zostać już na zawsze.
Nadzwyczajne umiejętności:
~ Zna język każdej istoty - Potrafi porozumieć się z każdym, z roślinami i innymi zwierzętami również.
~ Lewitacja - W głębokim stanie skupienia unosi się nad ziemią.
~ Panuje nad siłami przyrody
Pochwały/Upomnienia: 0/0
Właściciel: Kirla
poniedziałek, 25 stycznia 2016
Od Snow Flame C.D. Darwen
Gdy wypili sok, ruszyli z powrotem w stronę drzwi. Wyszli z Bassaltu i powoli kierowali się do stada. Podczas spaceru miało zdarzyć się coś, co już na zawsze miało zmienić świat klaczy. Mianowicie gdy szli lasem, nie stąd ni zowąd prosto z nieba spadła przed nich biała postać.
- Boże, nic Ci ie jest? - zapytała przejęta Snow.
- Jaki tam Boże? - uśmiechnęła się nieznajoma klacz. - Nic mi nie jest. Dzięki. - patrzyła w dół. Flame znała skądś ten głos. Co prawda brzmiał teraz jakby był przeprowadzony przez jakieś przesłodzone sito, ale był bardzo podobny. Zmierzyła klacz wzrokiem. Czy to możliwe, aby była to jej siostra? Eleanore jaką znała, była zwykłym karym koniem z runami na całym ciele, a dziewczyna która stała przed nią była siwa.. wręcz cremello o dwóch parach skrzydeł, z długą grzywą pozaplataną w niedbałe warkoczyki i wlekącym się za nią ogonem. Jedyna rzecz, jaka wskazywała jakiekolwiek podobieństwo tych dwóch klaczy, to błękitne runy rozciągające się po jej bladym ciele.
Dopiero, gdy spojrzały sobie w oczy, wszystko stało się jasne. Snow mocno przytuliła zdezorientowaną klacz.
- Eleanore! To na prawdę Ty! - krzyknęła przez łzy.
- Hę? Skąd wiesz jak mam na imię? - biała klacz odsunęła się na bezpieczną odległość.
- T-ty przecież jesteś.. Madame.. Eleanore.. Isabelle?
- A ja się pytam: skąd mnie znasz? - zapytała niczego nieświadoma. Czyżby straciła pamięć? Właśnie wtedy do rozmowy dołączył Darwen.
Darwen? Ale namieszałam :v
- Boże, nic Ci ie jest? - zapytała przejęta Snow.
- Jaki tam Boże? - uśmiechnęła się nieznajoma klacz. - Nic mi nie jest. Dzięki. - patrzyła w dół. Flame znała skądś ten głos. Co prawda brzmiał teraz jakby był przeprowadzony przez jakieś przesłodzone sito, ale był bardzo podobny. Zmierzyła klacz wzrokiem. Czy to możliwe, aby była to jej siostra? Eleanore jaką znała, była zwykłym karym koniem z runami na całym ciele, a dziewczyna która stała przed nią była siwa.. wręcz cremello o dwóch parach skrzydeł, z długą grzywą pozaplataną w niedbałe warkoczyki i wlekącym się za nią ogonem. Jedyna rzecz, jaka wskazywała jakiekolwiek podobieństwo tych dwóch klaczy, to błękitne runy rozciągające się po jej bladym ciele.
Dopiero, gdy spojrzały sobie w oczy, wszystko stało się jasne. Snow mocno przytuliła zdezorientowaną klacz.
- Eleanore! To na prawdę Ty! - krzyknęła przez łzy.
- Hę? Skąd wiesz jak mam na imię? - biała klacz odsunęła się na bezpieczną odległość.
- T-ty przecież jesteś.. Madame.. Eleanore.. Isabelle?
- A ja się pytam: skąd mnie znasz? - zapytała niczego nieświadoma. Czyżby straciła pamięć? Właśnie wtedy do rozmowy dołączył Darwen.
Darwen? Ale namieszałam :v
Vessie!
Witamy astronomkę, prześliczną Vessiere!
Imię: Vessiere Del Gévieve
Na wyższym stopniu w jej hierarchii możesz mówić do niej Vessie lub Vess
Płeć: ♀
Wiek: 6 lat
Rasa: Pegaz
Hierarchia: Astronom
Cechy charakteru: Vessiere jest dość miła- oczywiście na swój sposób. Zazwyczaj jest dość zrzędliwa i nie potrafi przestać komentować z tą jej ironią w swoim niskim głosie. Jest ona również uparta i zawsze ona wypowiada ostatnie zdanie. Pomimo jej cech charakteru jest ona bardzo pracowita i dopina wszystko na ostatni guzik- musi być perfekcyjnie. I teraz wychodzi, że jest ona perfekcjonistką z prawdziwego zdarzenia. Jej dom musi być też udekorowany, schludny i wysprzątany. Nie dopuszcza do siebie kiczowatych rzeczy i podąża za trendami. Jeżeli chodzi o miłość, to może być dość trudno, aczkolwiek potrafi się (do niektórych) przekonać.
Rodzina: Pochodzi ona z rodu Del Gévieve z południa Telrain'u.
MATKA: Verrirne Del Gévieve
OJCIEC: Vastero Del Gévieve
BRACIA: V Del Gévieve, Vastero Jr Del Gévieve, Véreno Del Gévieve
SIOSTRY: Veriesse Del Gévieve , Vengreve Del Gévieve
Partner: Jeżeli coś wpadnie w jej oczko i rozprowadzi po nim zachwyt, to stać może się wszystko...
Historia: : Vessiere urodziła się w bogatym, pegazim rodzie na południu Telrain'u. Jako źrebię wiodła dobre, spokojne życie. Była jedną z czterech córek Verrierne i Vastero Del Gévieve. Była ona najstarsza, więc szybko wszystkie przywileje dostały jej siostry i bracia. Na nią spadły wszystkie obowiązki. Poza nauką i obowiązkami nie widziała świata, bo nie miała na inne rzeczy czasu. I tak płynęły lata, a Vessiere dorastała. Pewnego dnia przyszedł czas na opuszczenie stada i swojego domu rodzinnego. Po kilku tygodniach szukania dogodnego miejsca do życia znalazła się w Heaven Hooves Forever.
Nadzwyczajne umiejętności:
• Łatwe rozpoznawanie członków stada tylko po głosie.
• Telepatia.
Pochwały/Upomnienia: 0/0
Właściciel: •ThePsychicalPony•
niedziela, 24 stycznia 2016
Witajcie!
Tu Wasza Roxo!
Mam dla Was na prawdę miłą wiadomość. Chyba.. Aczkolwiek złe też się pojawią..
Zaczynamy:
Tak jak zostało to już zawarte, Roxolanne odeszła ze stada.
Wiąże się z tym pytanie: "Czy wróci?"
Nie. Nie wróci.
Od tego czasu ciężka rola przywódcy spada na Snow Flame, a przywódcą HH już nigdy nie zostanie żaden potomek Bogów.
Przykre = Prawdziwe
Ale zaraz?! Czy to znaczy, że Roxo już nie będzie? :(
>Będę płakać<
Wszystko wyjaśni się na końcu. Zapraszam do dalszego czytania tej chaotycznej wypowiedzi:
Jak już wiemy z zacnego opowiadania Reamonn'a: Reamonn nie żyje.
Okazało się, że był odpadkami charakteru Moon'a.
Przykro mi pewny członku stada, który tak bardzo o tym myślał:
Ślubu nie będzie, a ty nie zostaniesz pierwszym świadkiem. xd
Ślubu nie będzie, a ty nie zostaniesz pierwszym świadkiem. xd
Kukulkan odchodzi razem z Lanne. Szkoda. Lubiłam go.
Stado funkcjonuje nadal.
Tak przy okazji: Więcej aktywności proszę!
No i chyba najweselsza nowina! ^^
Co w końcu z Roxolanne i jej smokiem?
Otóż zapraszam wszystkich na nowego bloga, WATAHĘ, której przygody dzieją się również na terenie Telrain'u. W malowniczym Overhill u podnóża Gór Mglistych.
Mieszka tam zarówno Nasza Roxolanne jako wilk, jak i kochany przez Nas (?) Kukulkan.
Niedługo otwarta:
heaven-overhill.blogspot.com
Na razie można zobaczyć wstępną wersję, aczkolwiek wataha zostanie otwarta za kilka dni. Oczywiście poinformuję Was co i jak.
Tak przy okazji: Więcej aktywności proszę!
No i chyba najweselsza nowina! ^^
Co w końcu z Roxolanne i jej smokiem?
Otóż zapraszam wszystkich na nowego bloga, WATAHĘ, której przygody dzieją się również na terenie Telrain'u. W malowniczym Overhill u podnóża Gór Mglistych.
Mieszka tam zarówno Nasza Roxolanne jako wilk, jak i kochany przez Nas (?) Kukulkan.
Niedługo otwarta:
heaven-overhill.blogspot.com
Na razie można zobaczyć wstępną wersję, aczkolwiek wataha zostanie otwarta za kilka dni. Oczywiście poinformuję Was co i jak.
~~Ostatni już raz na tej stronie: Wasza Roxo ♥
Od Darwen'a C.D. Snow Flame
Budząc się, Darwen zauważył przy swoim boku Snow. Nadal smacznie spała, więc nie chcąc jej budzić, ogier bezszelestnie wstał i odszedł do swojej chatki. W drodze zastanawiał się, czy może nie przynieść koca i okryć nim klacz, ale w końcu uznał, że jest jednak dość ciepło i nic się nie stanie. Poza tym miał dzisiaj parę spraw do załatwienia. Musiał odebrać od kowala nowy miecz i podejść do krawca, aby ten uszył mu nową, szkarłatną pelerynę, oraz drugą, czarną.
Po zjedzeniu śniadania od razu ruszył do Bassaltu. Na początku wszedł do krawca, aby ten pobrał wymiary i stworzył nowe płaszcze. Następnie wstąpił do kowala, aby odebrać nową broń. Miecz był doskonały. Lśnił na słońcu, a jego promienie odbijając się od stali tworzyły niewielką tęczę. Był po prostu idealny.
Przechadzając się po uliczkach miasta odwiedził na końcu sklep zielarski. Musiał kupić trochę mięty, rumianku i płatków różanych. Niespodziewanie natknął się na Snow Flame.
- O, cześć! Nie sądziłam, że spotkam Cię w takim miejscu - powiedziała radośnie klacz.
- Ja też w to wątpiłem - odpowiedział Darwen.
Ogier za kasą chrząknął, aby upomnieć się o zapłatę, za którą pegazica kupiła przeróżne zioła. Szybko zaczęła wyciągać z sakwy złote monety, które wykładała na kasę. Należność wynosiła trzy monety złote i sześć srebrnych.
Wychodząc ze sklepu, jak przystało na dżentelmena, Darwen przepuścił klacz pierwszą.
- Nadal jestem Ci winna kolację w jakiejś knajpce. Możemy pójść teraz, jeśli chcesz...
- W sumie, to wystarczy mi tylko sok marchewkowo-jabłkowy - odparł po namyśle koń.
- Znam tu w pobliżu kafejkę, zajdziemy do niej - rzuciła klacz ciągnąc mnie za szalik.
Po drodze, ogier oberwał paroma śnieżkami od źrebaków, które rzucały w siebie, a on stawał im w tym na przeszkodzie, za to Snow nieźle manewrowała, aby nie dostać kulką. W końcu jednak dotarli na miejscu i usiedli na krzesłach. Zamówili po soku i spokojnie je sączyli przez słomki.
- Ostatnio zauważyłam, że dużo wiewiórek zaczęło chorować. Małe słodziaki maja katar i kaszel, i przeziębienie... I właśnie dlatego musiałam zajść do zielarza, aby zakupić parę niezbędnych ziół...
- Fascynujące... - rzucił ogier z drwiącym uśmieszkiem.
- Bardziej niż myślisz - dodała klacz z uśmiechem popijając sok.
<Snow Flame? Przepraszam, że tak długo :-( >
Po zjedzeniu śniadania od razu ruszył do Bassaltu. Na początku wszedł do krawca, aby ten pobrał wymiary i stworzył nowe płaszcze. Następnie wstąpił do kowala, aby odebrać nową broń. Miecz był doskonały. Lśnił na słońcu, a jego promienie odbijając się od stali tworzyły niewielką tęczę. Był po prostu idealny.
Przechadzając się po uliczkach miasta odwiedził na końcu sklep zielarski. Musiał kupić trochę mięty, rumianku i płatków różanych. Niespodziewanie natknął się na Snow Flame.
- O, cześć! Nie sądziłam, że spotkam Cię w takim miejscu - powiedziała radośnie klacz.
- Ja też w to wątpiłem - odpowiedział Darwen.
Ogier za kasą chrząknął, aby upomnieć się o zapłatę, za którą pegazica kupiła przeróżne zioła. Szybko zaczęła wyciągać z sakwy złote monety, które wykładała na kasę. Należność wynosiła trzy monety złote i sześć srebrnych.
Wychodząc ze sklepu, jak przystało na dżentelmena, Darwen przepuścił klacz pierwszą.
- Nadal jestem Ci winna kolację w jakiejś knajpce. Możemy pójść teraz, jeśli chcesz...
- W sumie, to wystarczy mi tylko sok marchewkowo-jabłkowy - odparł po namyśle koń.
- Znam tu w pobliżu kafejkę, zajdziemy do niej - rzuciła klacz ciągnąc mnie za szalik.
Po drodze, ogier oberwał paroma śnieżkami od źrebaków, które rzucały w siebie, a on stawał im w tym na przeszkodzie, za to Snow nieźle manewrowała, aby nie dostać kulką. W końcu jednak dotarli na miejscu i usiedli na krzesłach. Zamówili po soku i spokojnie je sączyli przez słomki.
- Ostatnio zauważyłam, że dużo wiewiórek zaczęło chorować. Małe słodziaki maja katar i kaszel, i przeziębienie... I właśnie dlatego musiałam zajść do zielarza, aby zakupić parę niezbędnych ziół...
- Fascynujące... - rzucił ogier z drwiącym uśmieszkiem.
- Bardziej niż myślisz - dodała klacz z uśmiechem popijając sok.
<Snow Flame? Przepraszam, że tak długo :-( >
Od Reamonn'a C.D. Roxolanne - Problemy THE END
- Huuuh? - rażące, poranne słońce zmusiło mnie do przymrużenia oczu zaraz po przebudzeniu. - Rooooxo? - zawyłem przeraźliwie, lekko zawiedziony. Klacz nie było obok mnie, chociaż jak dobrze pamiętam była koło mnie, kiedy kładliśmy się spać. Rozejrzałem się, sprawdzając czy nie stoi czasami pomiędzy drzewami. Zaśmiałem się cicho. Ahhh, naprawdę tak bardzo chciała uciec ode mnie? Może. Gdy się podniosłem, zobaczyłem leżącą pod moimi nogami ciemną tkaninę. Uh? Schyliłem się i podniosłem płaszcz. Była to niesamowita peleryna Roxolanne. Pewnie zapomniała zabrać jej ze sobą. Westchnąłem z rezygnacją i przewiesiłem sobie okrycie przez plecy. Ruszyłem drogą przez las, ukrywając oczy pod gęstą grzywą.
Gdy dotarłem do domu Roxo wszystko wydawało mi się dziwne.Po pierwsze było tam nadzwyczaj cicho i spokojnie. Znając Lanne prawdopodobnie usłyszałbym odgłos kopyt i spadających wszystkich przedmiotów w całym domu. Podszedłem do drzwi, których właściwie nie było i wszedłem do środka. Światło nie było zapalone, ponieważ dochodziło już popołudnie. Stanąłem pośrodku salonu i zacząłem nawoływać klacz. Nikt jednak nie odpowiedział. Zaniepokojony przeszedłem się po wszystkich pokojach. Kiedy stanąłem po drzwiami jej gabinetu, głęboko westchnąłem. Nigdzie jej i nie było i nic nie wskazywało, żebym ją tu znalazł. Nacisnąłem klamkę i zajrzałem do środka. Moje przypuszczenia się potwierdziły. Coś jednak przykuło moją uwagę. Mianowicie w pokoju było wyraźnie mniej przedmiotów. Byłem już prawie pewny, że poszła do Bassaltu, wyprzedać stare graty, kiedy zauważyłem leżący na biurku list. Obróciłem go w kopytach. Gdy zobaczyłem napis 'Do Snow Flame' uśmiechnąłem się. Do Snow Flame, to znaczy, że muszę go przeczytać. Otworzyłem szufladę i zacząłem przeglądać leżące w niej śmieci. Po dłuższej chwili udało mi się znaleźć nóż do listów. Delikatnie otworzyłem kopertę i rozłożyłem zapisany starannym pismem pergamin.
'Droga Snow.
Dziękuję za wszystko.
Jadnak sprawy zaczynają się komplikować. Serce pęka mi z żalu, ale obawiam się, że muszę was opuścić. Może jeszcze kiedyś wrócę, lecz nie nastąpi to szybko. Wiem, że jesteś odpowiedzialna i silna. Chcę, abyś mnie zastąpiła.
Żegnaj, i życzę ci powodzenia w życiu.'
Gdy tylko skończyłem czytać wkurzony zgniotłem papier w kulkę i rzuciłem nią w podłogę. - Cholerna Roxo! Co ona wymyśliła?! Zabiję ją, jak wróci - zaśmiałem się jak chory psychicznie. Dobrze wiedziałem, że może nie wrócić. Podszedłem do ściany i oparłem o nią głowę. Co ta kretynka sobie wyobrażała? W jednej chwili ogarnęło mnie zmęczenie, więc opadłem na stojący obok stołu fotel. Ignorując kołatające w mojej głowie myśli zasnąłem.
Gdy się obudziłem ogarniała mnie ciemność. Pomyślałem, że pewnie jest już noc, kiedy nagle usłyszałem czyiś głos.
- Co on tu robi, droga Ember? - usłyszałem podniosły i delikatny głos należący do klaczy. Dobrze mi znane imię przyprawiło mnie o lekkie dreszcze.
- Mam zamiar wykonać jego egzekucję, moja Sun - po chwili, gdy skojarzyłem sobie imię z białą i świetlistą klaczą zacząłem wiercić się. Chociaż nie widziałem co się działo, czułem, że moje ruchy są skrępowane.
- Co się dzieje?! - krzyknąłem przerywając ich rozmowę. Usłyszałem cichy szelest, świadczący o tym, że spojrzenia obu bogini są skierowane na mnie.
- Obudził się - usłyszałem głos Ember, pełen obrzydzenia i poczułem czyjeś kopyto dotykające mojego policzka.
- Widzę. Wracając do tematu, po co go tutaj przyprowadziłaś? - Sun kompletnie zignorowała mnie.
- Żeby go zabić - ucięła krótko bogini, zabierając ode mnie kopyto.
- CO JA CI ZROBIŁEM?! - zawyłem przeraźliwym głosem, próbując wstać, lecz bez większego efektu.
- Ember. Według mojego rozkazu nie możesz tego zrobić, dobrze to wiesz
- Mogę już słuchać cię do końca, ale w tym przypadku nie. To przez niego Roxolanne nie żyje - reszty jej słów już nie usłyszałem, ponieważ te 3 wypełniły moją głowę całkowicie. Roxo... nie żyje. To nie możliwie. Przecież odeszła...
- Kłamiesz! - zawołałem do bogini.
- Mówię prawdę. Znaleźli ją w swoim domu, martwą, ze sztyletem w piersi, a według świadków odwiedzałeś ją wieczorem - z uwagą wsłuchiwałem się w każde jej słowo, chociaż ich nie rozumiałem. Co się stało?
- Ember... kłamiesz... - zaśmiałem się zrozpaczonym głosem. Przecież cały czas spałem. - Przecież ostatnie to, to że zasnąłem w jej domu, a ona uciekła
- A potem Roxolanne wróciła do domu. Ty natomiast dostałeś furii. I wszystko skończyło się tak - nagle przed moimi oczami zaczęły pojawiać się różne obrazy. Przedstawiały spalone lasy, łąki, dym przesłaniający niebo. Cała ziemia była szara, bez życia. W pewnej chwili ujrzałem... cmentarz? Stały tam konie. Rozpoznałem w nich członków stada. Większość z nich była poraniona. A po środku nich stał nagrobek. Chociaż spodziewałem się czyje imię będzie tam wypisane, zadrżałem jednak gdy ujrzałem wygrawerowany w kamieniu napis 'Roxolanne'.
- Żartujecie siebie? - zaśmiałem się żenująco. Myślą, że mam w to uwierzyć? Myślą, że to prawda? Ja tak. Myślą, że w jednej chwili mogłem skrzywdzić tyle żyć? Ja tak. Myślą, że mogę podarować tyle żyć na raz? Ja tak.
- Myśleliśmy, że wymazanie ci pamięci pomoże. Myśleliśmy, że się zmienisz - usłyszałem cichy głos Sun.
- Uh? O czym ty mówisz? - zdziwiłem się. Było coś... przed tym co pamiętam?
- Byłeś ukrywany pośród nas do pewnego czasu, lecz nie mogliśmy już dłużej. Stałeś się już zagrożeniem i dla nas - wytłumaczyła ze spokojem klacz dnia.
- Zbieraliśmy moc przez stulecia, aż w końcu udało nam się nadać ci postać śmiertelnej postaci - warknęła Ember. Moja twarz wykrzywiła się w niepewnym uśmiechu.
- Co wy... mówicie?
- Ukryte bóstwo, obdarzone mocą przez Moon'a. Właściwie to Moon. Ty jesteś Moon - teraz juz kompletnie się pogubiłem. - Wiesz czemu zbijasz, i jesteś właśnie taki? No cóż. Ujmę to tak. Moon był ciemnym bogiem, nie był idealny. Musiał coś zrobić z tym co zaśmiecało jego duszę. Dlatego właśnie zmaterializował swoje złe cechy i obdarzył je mocą.
- To jakieś żarty!? - krzyknąłem w stronę bogini. - To nie możliwe, bym był jakimiś... błędami!
- Jednak ty, ze zdolnością krzywdzenia bogów stałeś się niebezpieczny. Nieśmiertelność i moc którą powierzył ci Moon... były bardzo problematyczne. Acoose, jak bóg ciemności był jedyną osobą, która mogła przebywać koło ciebie. Prawdopodobnie dzięki jego charakterowi - Sun zignorowała moje krzyki.
- Teraz jednak znaleźliśmy już sposób na zapieczętowanie tego czym jesteś, więc ty nie będziesz już potrzebny - usłyszałem głos Ember i poczułem zimne ostrze dotykające mojej piersi. - Ostatnie słowo?
- Cieszę się. Gdy umrę... moje ciało... będę niczym normalny koń... - zaśmiałem się cicho. Nigdy nie będę normalny. Jestem po prostu zmaterializowanymi błędami Moon'a. Ah, jak przykro. W jednej chwili usłyszałem świst ostrza. Na początku poczułem ogromny ból... potem... nic. Leżałem, wsłuchując się w powoli zanikające dźwięki, z moim uśmiechem na pysku. Tyle razy się nad tym zastanawiałem, gdy zabijałem innych. Coś stanie po śmierci? Dopiero teraz, kiedy moje myśli mnie opuszczały zrozumiałem jakże oczywistą rzecz, skrywającą się w moim sercu.
'Znalazłem spokój. Znalazłem miłość w radości. Światło pośród mroku i wytchnienie w biegu'
Moi drodzy, to prawda. Reamonn, zmaterializowane złe uczucia Moon'a, nie były nigdy prawdziwym koniem. Teraz, ten, jakże brudny koń, odszedł. Jego duszę zabrano i zapieczętowano, a ciało zniknęło. To była jego historia. Nieprawdopodobna historia, której bohater umiera szczęśliwą śmiercią. Odnajduje spokój. Umiera szczęśliwy, że już nigdy nie sprawi nikomu bólu -
piątek, 22 stycznia 2016
Od Roxolanne C.D. Reamonn - problemy
W sercu klaczy narodziła się myśl.
- Proszę, przejdźmy się jeszcze po terenie. - zapytała cicho kuśtykającego Reamonn'a.
Wydawała się być obojętna na jego krwawiącą łapę.
- Okay.- mruknął wilk wzruszając ramionami.
Roxo z zachwytem przyglądała się wszystkiemu. Potędze Lasu Kaskady, drzewom - Samotnemu i Życzeń, wąwozowi, wodospadowi Devo, zwykłej łące, Frozen Lands, Alei Światła. Podziwiała wszystkie miejsca, w które się udali. Zawędrowali na koniec nad jezioro Amora.
- Podoba Ci się tu? - zapytał Rey patrząc w taflę wody.
- Za dużo różu. - ucięła Lanne. W końcu na niebie zaczęło pojawiać się słońce. Jeszcze wadera wtuliła się czule w futro wilka. Ostatni raz go przytula. To jest ich pożegnanie.
Po chwili w jej oczach odbił się oślepiający blask słońca, a ona stała się koniem.
- Idź się przespać, Rey. - uśmiechnęła się do konia stojącego przed nią.
- O nie, nie. Idę z tobą. - odpowiedział z błyskiem w oku.
- Jestem pewna, że czeka na Ciebie ten.. no.. Cmentarz. - wymyśliła coś na szybko.
- Właściwie.? Wooah. - ziewnął. - Chodź. Odprowadzisz mnie.
Gdy byli już na cmentarzu, standardowo zasnęli obok siebie. W pewnym momencie klacz otworzyła oczy. Powoli zaczęła wstawać tak, żeby nie budzić Reamonn'a. Upewniła się, że ten wolno oddycha i zaczęła stawiać ciche kroki na marmurowej posadzce. Ostatni raz upewniła się, że ogier jednak śpi, a następnie pobiegła do swojego domu. Przez czerwoną zasłonę wbiegła do środka. Gdy tylko znalazła się w JEJ domu, zastanowiła się jeszcze raz. Tyle wspomnień z nim związanych, a teraz ma to wszystko porzucić. Uroniła pierwszą łzę. Za nią pojawiła się następna.. następna.. Przez bok przerzuciła swoją torbę. Wrzuciła do niej zdjęcie rodziców i stada, złote monety, sztylet i manierkę z wodą. Na końcu zawiesiła szklane oczy na pozytywkę, którą dostała dawno, dawno temu od Snow.
- O Snow.. Będę tęsknić. - szepnęła czując na policzkach kolejny potok łez.
Reamonn? Trochę dziwnie ale.. no.
- Proszę, przejdźmy się jeszcze po terenie. - zapytała cicho kuśtykającego Reamonn'a.
Wydawała się być obojętna na jego krwawiącą łapę.
- Okay.- mruknął wilk wzruszając ramionami.
Roxo z zachwytem przyglądała się wszystkiemu. Potędze Lasu Kaskady, drzewom - Samotnemu i Życzeń, wąwozowi, wodospadowi Devo, zwykłej łące, Frozen Lands, Alei Światła. Podziwiała wszystkie miejsca, w które się udali. Zawędrowali na koniec nad jezioro Amora.
- Podoba Ci się tu? - zapytał Rey patrząc w taflę wody.
- Za dużo różu. - ucięła Lanne. W końcu na niebie zaczęło pojawiać się słońce. Jeszcze wadera wtuliła się czule w futro wilka. Ostatni raz go przytula. To jest ich pożegnanie.
Po chwili w jej oczach odbił się oślepiający blask słońca, a ona stała się koniem.
- Idź się przespać, Rey. - uśmiechnęła się do konia stojącego przed nią.
- O nie, nie. Idę z tobą. - odpowiedział z błyskiem w oku.
- Jestem pewna, że czeka na Ciebie ten.. no.. Cmentarz. - wymyśliła coś na szybko.
- Właściwie.? Wooah. - ziewnął. - Chodź. Odprowadzisz mnie.
Gdy byli już na cmentarzu, standardowo zasnęli obok siebie. W pewnym momencie klacz otworzyła oczy. Powoli zaczęła wstawać tak, żeby nie budzić Reamonn'a. Upewniła się, że ten wolno oddycha i zaczęła stawiać ciche kroki na marmurowej posadzce. Ostatni raz upewniła się, że ogier jednak śpi, a następnie pobiegła do swojego domu. Przez czerwoną zasłonę wbiegła do środka. Gdy tylko znalazła się w JEJ domu, zastanowiła się jeszcze raz. Tyle wspomnień z nim związanych, a teraz ma to wszystko porzucić. Uroniła pierwszą łzę. Za nią pojawiła się następna.. następna.. Przez bok przerzuciła swoją torbę. Wrzuciła do niej zdjęcie rodziców i stada, złote monety, sztylet i manierkę z wodą. Na końcu zawiesiła szklane oczy na pozytywkę, którą dostała dawno, dawno temu od Snow.
- O Snow.. Będę tęsknić. - szepnęła czując na policzkach kolejny potok łez.
Koniec końców ta mała pamiątka też wylądowała w jej torbie. Napisała jeszcze list, który informował Snow o tym, że teraz to ona zostanie przywódczynią. Nim się spostrzegła, biegła wzdłuż swoich terenów. Na granicy nowego Edenu spojrzała jeszcze za siebie. Musi biec do Overhill. Tylko tam mieszkańcy mogą jej pomóc. W tamtej osadzie mieszkają same objęte dziwnymi klątwami konie.
czwartek, 21 stycznia 2016
Od Reamonn'a C.D. Roxolanne - problemy
- I gdzie zamieszkasz..? - spytałem. Wadera zamilkła. Popatrzyła się przez chwilę pośród drzewa i zmarszczyła brwi. Chyba się nad czymś mocno zastanawiała.
- Gdzieś z daleka... od innych... - powiedziała cicho i ułożyła głowę między łapami.
- Nie przesadzasz? - zaśmiałem się cicho. Roxo tylko głośno westchnęła.
- Nie... tak już będzie - mruknęła cicho smętnym głosem. Wyciągnąłem jedną łapę i ułożyłem ją na jej sierści. Gdy nie zareagowała przeczesałem delikatnie jej włosy. Były niesamowicie puszyste. Zachęcony ciepłem schyliłem się i zatopiłem pysk w jej futrze.
- Jak więc mogę to naprawić? - mruknąłem cicho, zamykając oczy. Westchnąłem z radością, czując zapach jej futra.
- Mówiłam już. Potrzeba prawdziwej miłości... - uśmiechnąłem się, kiedy wadera nie zareagowała na moje działania.
- Tu jej nie znajdziesz - zaśmiałem się cicho.
- Uh? - wilczyca uniosła pysk i spojrzała na mnie.
- Ja nie umiem kochać. Po prostu jesteś moją zabawką - stwierdziłem fakty i zacząłem bawić się jej sierścią.
- Przywaliłabym ci, ale dzięki - na jej pysku pojawił się delikatny, wymuszony uśmiech.
- Ah, Roxu... - mruknąłem i zaśmiałem się pod nosem. Lubiłem ją jako wilka. Możliwość ujrzenia jej, jako rządnego krwi drapieżnika była interesująca. W momencie, kiedy obaj byliśmy zmuszeni do zabijania, ja z moimi umiejętnościami czułem się wyższy.
- Czy ty nigdy nie miałeś... - wilczyca znowu odwróciła ode mnie głowę i ułożyła ją na powrót między swoimi łapami.
- Doła? - mruknąłem, przytaczając znany nastolatkom tekst.
- Może... - poczułem jak napręża się, kiedy polizałem jej sierść. Widząc jej reakcje uśmiechnąłem się szeroko i podniosłem.
- To co, zbieramy się? - spytałem, otrzepując się z ziemi.
- Mam doła... - jej głos był lekko przytłumiony poprzez łapy, którymi zakrywała pysk.
- Tshhhhh - zachichotałem pod nosem. Podniosłem łapę do góry i delikatnie oblizałem pazury. - Będzie dobrze - podszedłem do niej. Delikatnie złapałem ją za ucho i pociągnąłem. Ona jednak tylko pomachała skrzydłami, tak abym zostawił ją w spokoju. Uśmiechnąłem się szerzej i ugryzłem waderę tak mocno, że podskoczyła do góry.
- Waaah! - Roxolanne podskoczyła do góry i złapała się za ucho. - Wiem, że wilki jedzą mięso, ale chcesz odgryźć moje ucho?!
- Zapomnij, pewnie jest brudne - zaśmiałem się i uchyliłem, aby uniknąć jej ciosu. Kiedy nie usłyszałem przelatującej nad moją głową łapy, otworzyłem oczy. Przyjrzałem się jej. Stała, pośród księżycowego światła, smętnie przyglądając się drzewom. Delikatny nocny wiatr rozwiewał jej sierść, lecz ona trwała bez ruchu. Spojrzałem na jej pysk. W tamtej chwili Roxolanne mogła zastanawiać się, smucić lub złościć. Jej twarz po prostu nie miała wyrazu. Zaśmiałem się cicho. Mimo, że Lanne nigdy nie miała wyrazu twarzy, jej serce zawsze przepełniało tyle uczuć. Ja natomiast byłem najlepszy w mimice, a moja zapieczętowana dusza pozostawała biała. - Nad czym się tak zastanawiasz, Pani? - zażartowałem, podszedłem do niej i lekko ukłoniłem.
- Kiedy stracę kontrolę... Ja naprawdę nie chcę zabijać... - odparła, nawet na mnie nie spoglądając.
- Chcesz zasugerować, że pragniesz krwi, jak wampir? - podszedłem do niej.
- I jak ty - wadera pokiwała głową. Stanąłem przy niej i oparłem się o nią, zatapiając w tę wyjątkowo długą i puszystą sierść. Złościło mnie, że Roxolanne była ode mnie większa, zarówno jako koń i jako wilk. W postaci konia było to mało widoczne, zaledwie kilka centymetrów, ale jako wilk była wyższa o głowę. Uniosłem łapę i otworzyłem pysk. Delikatnie złapałem ją w zęby, czując na skórze dotyk ostrych kłów. Zacisnąłem szczęki i poczułem rozchodzące się po mojej łapie ciepło. Przymrużyłem oczy i nie wypuszczając łapy zacząłem zlizywać własną krew. Przeszedłem kilka kroków do przodu, delikatnie utykając na zranioną łapę i stanąłem na przeciwko niej.
- Tak więc ja będę zabijać dla ciebie, jak Delta i przynosić ci zdobycz, Alpho... - uśmiechnąłem się i zbliżyłem swój pysk. Gdy tylko dotknąłem jej odpowiednika, zmusiłem ją do wypicia krwi. Wilczyca przez chwilę stała bez ruchu, w końcu zaczęła się wyrywać. Uniosła jedną z łap i uderzyła mnie w brzuch, odpychając mnie od siebie. Przeleciałem kawałek w powietrzu i uderzyłem w ziemię. Z cichym stęknięciem podniosłem się i spojrzałem na nią. Na moim zakrwawionym pysk pojawił się perfidny uśmiech, a moje brudne od czerwone substancji włosy zaczęły przylepiać się do futra. Podniosłem się lekko i oparłem na łokciach, starając się oszczędzać zranioną nogę.
- Reamonn... - warknęła zarówno przestraszona jak i zła wilczyca, próbując wytrzeć krew ze swojego białego futra. Niestety bez skutku.
- Przez chwilę sprawiałaś wrażenie, jakby ci się to podobało~ - zaśmiałem się pod nosem. Podniosłem się z ziemi, cały brudny i pokuśtykałem do niej, otrzepując się z ziemi. Roxolanne prychnęła i odwróciła ode mnie wzrok. - A co powiesz na to, żebyśmy się umyli z tego brudu? Niby jestem wilkiem, ale nie mam ochoty się wylizywać
- Tak robią koty - skomentowała moja wiedzę wadera. Po chwili odwróciła się do mnie i spojrzała mi w oczy. - Rey... ja...
- Uh? - spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się przepraszająco, nie rozumiejąc o co chodzi.
- Ja proszę cię... nie rób tego więcej... - powiedziała cicho i zwiesiła głowę. Ruszyliśmy wolnym krokiem przez las.
- Co masz na myśli? - spojrzałem na nią, optymistycznie gestykulując.
- Ciebie nie do się załamać, co? - uśmiechnęła się delikatnie wilczyca.
- Nooope - zaśmiałem się cicho. Chyba zawsze już będę takim radosnym i wrednym zwierzakiem.
- Szkoda. Teraz ja nie będę mogła cie pocieszyć - zaśmiała się wadera, próbując naśladować mój uśmiech. Zaczęło już jej odwalać po byciu wilkiem, czy chciała się zniżyć do mojego poziomu. Utykając poczłapaliśmy się dalej, bez słowa. Byłem zadowolony, że nie przejmowała się tak bardzo moją raną. Albo może po prostu tego nie okazywała.
<Roxolanne>
- Gdzieś z daleka... od innych... - powiedziała cicho i ułożyła głowę między łapami.
- Nie przesadzasz? - zaśmiałem się cicho. Roxo tylko głośno westchnęła.
- Nie... tak już będzie - mruknęła cicho smętnym głosem. Wyciągnąłem jedną łapę i ułożyłem ją na jej sierści. Gdy nie zareagowała przeczesałem delikatnie jej włosy. Były niesamowicie puszyste. Zachęcony ciepłem schyliłem się i zatopiłem pysk w jej futrze.
- Jak więc mogę to naprawić? - mruknąłem cicho, zamykając oczy. Westchnąłem z radością, czując zapach jej futra.
- Mówiłam już. Potrzeba prawdziwej miłości... - uśmiechnąłem się, kiedy wadera nie zareagowała na moje działania.
- Tu jej nie znajdziesz - zaśmiałem się cicho.
- Uh? - wilczyca uniosła pysk i spojrzała na mnie.
- Ja nie umiem kochać. Po prostu jesteś moją zabawką - stwierdziłem fakty i zacząłem bawić się jej sierścią.
- Przywaliłabym ci, ale dzięki - na jej pysku pojawił się delikatny, wymuszony uśmiech.
- Ah, Roxu... - mruknąłem i zaśmiałem się pod nosem. Lubiłem ją jako wilka. Możliwość ujrzenia jej, jako rządnego krwi drapieżnika była interesująca. W momencie, kiedy obaj byliśmy zmuszeni do zabijania, ja z moimi umiejętnościami czułem się wyższy.
- Czy ty nigdy nie miałeś... - wilczyca znowu odwróciła ode mnie głowę i ułożyła ją na powrót między swoimi łapami.
- Doła? - mruknąłem, przytaczając znany nastolatkom tekst.
- Może... - poczułem jak napręża się, kiedy polizałem jej sierść. Widząc jej reakcje uśmiechnąłem się szeroko i podniosłem.
- To co, zbieramy się? - spytałem, otrzepując się z ziemi.
- Mam doła... - jej głos był lekko przytłumiony poprzez łapy, którymi zakrywała pysk.
- Tshhhhh - zachichotałem pod nosem. Podniosłem łapę do góry i delikatnie oblizałem pazury. - Będzie dobrze - podszedłem do niej. Delikatnie złapałem ją za ucho i pociągnąłem. Ona jednak tylko pomachała skrzydłami, tak abym zostawił ją w spokoju. Uśmiechnąłem się szerzej i ugryzłem waderę tak mocno, że podskoczyła do góry.
- Waaah! - Roxolanne podskoczyła do góry i złapała się za ucho. - Wiem, że wilki jedzą mięso, ale chcesz odgryźć moje ucho?!
- Zapomnij, pewnie jest brudne - zaśmiałem się i uchyliłem, aby uniknąć jej ciosu. Kiedy nie usłyszałem przelatującej nad moją głową łapy, otworzyłem oczy. Przyjrzałem się jej. Stała, pośród księżycowego światła, smętnie przyglądając się drzewom. Delikatny nocny wiatr rozwiewał jej sierść, lecz ona trwała bez ruchu. Spojrzałem na jej pysk. W tamtej chwili Roxolanne mogła zastanawiać się, smucić lub złościć. Jej twarz po prostu nie miała wyrazu. Zaśmiałem się cicho. Mimo, że Lanne nigdy nie miała wyrazu twarzy, jej serce zawsze przepełniało tyle uczuć. Ja natomiast byłem najlepszy w mimice, a moja zapieczętowana dusza pozostawała biała. - Nad czym się tak zastanawiasz, Pani? - zażartowałem, podszedłem do niej i lekko ukłoniłem.
- Kiedy stracę kontrolę... Ja naprawdę nie chcę zabijać... - odparła, nawet na mnie nie spoglądając.
- Chcesz zasugerować, że pragniesz krwi, jak wampir? - podszedłem do niej.
- I jak ty - wadera pokiwała głową. Stanąłem przy niej i oparłem się o nią, zatapiając w tę wyjątkowo długą i puszystą sierść. Złościło mnie, że Roxolanne była ode mnie większa, zarówno jako koń i jako wilk. W postaci konia było to mało widoczne, zaledwie kilka centymetrów, ale jako wilk była wyższa o głowę. Uniosłem łapę i otworzyłem pysk. Delikatnie złapałem ją w zęby, czując na skórze dotyk ostrych kłów. Zacisnąłem szczęki i poczułem rozchodzące się po mojej łapie ciepło. Przymrużyłem oczy i nie wypuszczając łapy zacząłem zlizywać własną krew. Przeszedłem kilka kroków do przodu, delikatnie utykając na zranioną łapę i stanąłem na przeciwko niej.
- Tak więc ja będę zabijać dla ciebie, jak Delta i przynosić ci zdobycz, Alpho... - uśmiechnąłem się i zbliżyłem swój pysk. Gdy tylko dotknąłem jej odpowiednika, zmusiłem ją do wypicia krwi. Wilczyca przez chwilę stała bez ruchu, w końcu zaczęła się wyrywać. Uniosła jedną z łap i uderzyła mnie w brzuch, odpychając mnie od siebie. Przeleciałem kawałek w powietrzu i uderzyłem w ziemię. Z cichym stęknięciem podniosłem się i spojrzałem na nią. Na moim zakrwawionym pysk pojawił się perfidny uśmiech, a moje brudne od czerwone substancji włosy zaczęły przylepiać się do futra. Podniosłem się lekko i oparłem na łokciach, starając się oszczędzać zranioną nogę.
- Reamonn... - warknęła zarówno przestraszona jak i zła wilczyca, próbując wytrzeć krew ze swojego białego futra. Niestety bez skutku.
- Przez chwilę sprawiałaś wrażenie, jakby ci się to podobało~ - zaśmiałem się pod nosem. Podniosłem się z ziemi, cały brudny i pokuśtykałem do niej, otrzepując się z ziemi. Roxolanne prychnęła i odwróciła ode mnie wzrok. - A co powiesz na to, żebyśmy się umyli z tego brudu? Niby jestem wilkiem, ale nie mam ochoty się wylizywać
- Tak robią koty - skomentowała moja wiedzę wadera. Po chwili odwróciła się do mnie i spojrzała mi w oczy. - Rey... ja...
- Uh? - spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się przepraszająco, nie rozumiejąc o co chodzi.
- Ja proszę cię... nie rób tego więcej... - powiedziała cicho i zwiesiła głowę. Ruszyliśmy wolnym krokiem przez las.
- Co masz na myśli? - spojrzałem na nią, optymistycznie gestykulując.
- Ciebie nie do się załamać, co? - uśmiechnęła się delikatnie wilczyca.
- Nooope - zaśmiałem się cicho. Chyba zawsze już będę takim radosnym i wrednym zwierzakiem.
- Szkoda. Teraz ja nie będę mogła cie pocieszyć - zaśmiała się wadera, próbując naśladować mój uśmiech. Zaczęło już jej odwalać po byciu wilkiem, czy chciała się zniżyć do mojego poziomu. Utykając poczłapaliśmy się dalej, bez słowa. Byłem zadowolony, że nie przejmowała się tak bardzo moją raną. Albo może po prostu tego nie okazywała.
<Roxolanne>
środa, 20 stycznia 2016
Od Roxolanne C.D. Reamonn - problemy
- Reamonn. - stwierdziła uśmiechając się. - Przepraszam Nie kontroluję tego. Coraz bardziej. Działam instynktownie. Boję się, że będzie ze mną tak, jak z moim ojcem.
- A co z nim było? - zapytał Rey unosząc brew.
- Nocą zamieniał się w wilka. Z początku wszystko było dobrze. Kontrolował to, ale po jakimś czasie, Okami działał na własną rękę. Eagle Eye tak jakby zasypiał, a w tym czasie wilk robił co chciał. Mordował wszystko i wszystkich.
- I chyba nie myślisz, że.. z Tobą może dziać się to samo? - mruknął rozkojarzony wilk.
Wadera nie odpowiedziała. Spojrzała tylko na niego z wymownym bólem w oczach.
- Czyli cała Twoja rodzina nie była taka dobra i słodka, jak Ty? -zaśmiał się
Roxo przewróciła oczyma.
- Nie. - ucięła. - Jestem odzwierciedleniem mojej matki. Bring The Horizon. Ojciec był agresywny. Podobało mu się zabijanie. Chamski, wredny, szczery do bólu. Do tego stada trafił po tym, jak jako wilk zabił całą swoją rodzinę. Nie chcę być taka sama, a teraz to możliwe. - załkała.
- Spokojnie. Da się to jakoś zdjąć, prawda?
- Nie da się. Znaczy.. Jest jeden sposób. - otarła łapą łzy.
- Dawaj.
- Klątwa została zdjęta przez miłość jaką poznał. Przez moją mamę, która pokochała go takim, jakim był. Widzisz? Zostanę taka na zawsze. Nigdy nikt nie pokocha mnie szczerze i ze wzajemnością. Lepiej już teraz wyniosę się z Heaven Hooves zanim stracę zupełnie panowanie i stanę się niebezpieczna.
- I gdzie zamieszkasz..?
W Ciemnej Puszczy, albo złotym lesie. Z dala od innych koni.
Reamonn? Dramy ;-;
- A co z nim było? - zapytał Rey unosząc brew.
- Nocą zamieniał się w wilka. Z początku wszystko było dobrze. Kontrolował to, ale po jakimś czasie, Okami działał na własną rękę. Eagle Eye tak jakby zasypiał, a w tym czasie wilk robił co chciał. Mordował wszystko i wszystkich.
- I chyba nie myślisz, że.. z Tobą może dziać się to samo? - mruknął rozkojarzony wilk.
Wadera nie odpowiedziała. Spojrzała tylko na niego z wymownym bólem w oczach.
- Czyli cała Twoja rodzina nie była taka dobra i słodka, jak Ty? -zaśmiał się
Roxo przewróciła oczyma.
- Nie. - ucięła. - Jestem odzwierciedleniem mojej matki. Bring The Horizon. Ojciec był agresywny. Podobało mu się zabijanie. Chamski, wredny, szczery do bólu. Do tego stada trafił po tym, jak jako wilk zabił całą swoją rodzinę. Nie chcę być taka sama, a teraz to możliwe. - załkała.
- Spokojnie. Da się to jakoś zdjąć, prawda?
- Nie da się. Znaczy.. Jest jeden sposób. - otarła łapą łzy.
- Dawaj.
- Klątwa została zdjęta przez miłość jaką poznał. Przez moją mamę, która pokochała go takim, jakim był. Widzisz? Zostanę taka na zawsze. Nigdy nikt nie pokocha mnie szczerze i ze wzajemnością. Lepiej już teraz wyniosę się z Heaven Hooves zanim stracę zupełnie panowanie i stanę się niebezpieczna.
- I gdzie zamieszkasz..?
W Ciemnej Puszczy, albo złotym lesie. Z dala od innych koni.
Reamonn? Dramy ;-;
Od Khaon'a C.D. Reamonn
- Mógłbym Ci pomóc aczkolwiek JA nie zrobię tego za darmo. Najlepiej by było gdybyś oddał mi swoja całą broń i się ode mnie odczepił, ale wiem, że to nie jest możliwe. Teoretycznie. Praktycznie jeszcze bardziej. - odpowiedziałem gapiąc się w ścianę
Reamonn tylko spojrzał się na mnie jak na wariata. Pewnie myślał o tym oddaniu broni mnie. Co bym z nią zrobił? Spalił! Tak ochoczo, ale Rey szybko to wyłapał i i zaprzestałem myślenia o tym. Ohoho... Myślałem.
- A nie wystarcza Ci monety? - zapytał z powątpiewaniem
- To zależy. Zależy ile. Na początku myślałem o dość pokaźnej sumie, ale to tylko marzenia. Nie dał byś mi tyle za drzwi. - powiedziałem
- Wystarczy tyle? - powiedział ogier i rzucił na stół piterek z pieniędzmi - Dziewięćdziesiąt pięć monet. - dodał sucho w porównaniu do swoich wcześniejszych wypowiedzi
- To tez zależy od jakości, wykonania, zdobień, a także od rodzaju drewna. - mówiłem - Zapomniałem powiedzieć: masz jakieś konkretne wymagania?
Ogier zaczął opowiadać co i jak ma być, podawał wymiary, oczywiście niejednokrotnie, aby się upewnić, czy wszystko zapisałem wszystko, co potrzebne.
Skończyło się na tym, że drzwi miały być dębowe, ze zdobionymi, żelaznymi "listwami" na dole i u góry. Już następnego dnia miałem wyruszyć do Summermarsh.
- To ile płacę za te drzwi? - zapytam Reamonn
Reamonn tylko spojrzał się na mnie jak na wariata. Pewnie myślał o tym oddaniu broni mnie. Co bym z nią zrobił? Spalił! Tak ochoczo, ale Rey szybko to wyłapał i i zaprzestałem myślenia o tym. Ohoho... Myślałem.
- A nie wystarcza Ci monety? - zapytał z powątpiewaniem
- To zależy. Zależy ile. Na początku myślałem o dość pokaźnej sumie, ale to tylko marzenia. Nie dał byś mi tyle za drzwi. - powiedziałem
- Wystarczy tyle? - powiedział ogier i rzucił na stół piterek z pieniędzmi - Dziewięćdziesiąt pięć monet. - dodał sucho w porównaniu do swoich wcześniejszych wypowiedzi
- To tez zależy od jakości, wykonania, zdobień, a także od rodzaju drewna. - mówiłem - Zapomniałem powiedzieć: masz jakieś konkretne wymagania?
Ogier zaczął opowiadać co i jak ma być, podawał wymiary, oczywiście niejednokrotnie, aby się upewnić, czy wszystko zapisałem wszystko, co potrzebne.
Skończyło się na tym, że drzwi miały być dębowe, ze zdobionymi, żelaznymi "listwami" na dole i u góry. Już następnego dnia miałem wyruszyć do Summermarsh.
- To ile płacę za te drzwi? - zapytam Reamonn
wtorek, 19 stycznia 2016
Od Reamonn'a C.D. Roxolanne - Problemy
- Tak, dobrze - klacz uśmiechnęła się w moja stronę. Spojrzałem na nią i przymrużyłem oczy. Coś mi tutaj nie pasowało. Zachowywała się jak Roxo i trochę jak nie Roxo. Podszedłem bliżej do Lanne.
- Na pewno? - spoważniałem. Słysząc moje słowa klacz cofnęła się do tyłu. Ja zareagowałem równie szybko. Wyciągnąłem szyję i złapałem ją za grzywę.- Puszczaj! - zawołała klacz, próbując się uwolnić. Nagle poczułem w nozdrzach dziwny zapach. Nie zważając na jej niezadowolone okrzyki zacząłem ją obwąchiwać. Ta woń była bardzo słaba, jednak.
- Krew? - uniosłem jedną brew. Puściłem jej grzywę i zobaczyłem jak nabiera duży oddech. - Roxolanne?! Ktoś ci coś zrobił?! - krzyknąłem, stając niebezpiecznie blisko niej i patrząc jej w oczy. Przez chwilę miałem wrażenie, że ujrzałem w nich wyraz ulgi.
- Nie, nic się nie stało. Ja tylko... - zaczęła i odepchnęła mnie od siebie. Jej głos stawał się coraz cichszy i coraz bardziej niepewny. - ja... znalazłam kogoś zranionego i mu pomagałam... - mówiąc to klacz utkwiła wzrok w ziemi. Na moim pysku pojawił się delikatny uśmiech.
- Przestań kitować. Wiem, że to nieprawda - podszedłem i delikatnie ją przytuliłem. - No to co? Co się stało?
- Mówiłam... - Lanne nadal trzymała przy swoim. Wtedy zmierzyłem ją wzrokiem. W jednej chwili zrozumiałem, co mi tak od początku nie pasowało.
- Chwila, chwila! Co zrobiłaś z łańcuchem?! - krzyknąłem, odskakując od niej. Ustawiłem się w pozycji do ataku i zmaterializowałem moją Lancę koło mojego boku.
- To ja! To ja! - szybko zawołała klacz. Kiedy zobaczyła, że jej słowa niezbyt mnie przekonują uśmiechnęła się delikatnie. - To długa historia...
- Mów - zażądałem, nie opuszczając gardy.
- Możemy najpierw pójść gdzieś gdzie... nikt nas nie usłyszy? - powiedziała niepewnie klacz. Cały czas nie wierzyłem w jej słowa, jednak pokiwałem głową. Nawet gdyby zaprowadziłaby mnie w miejsce gdzie nikt nie mógłby mi pomóc to i tak w walce bezpośredniej dałbym radę się obronić. Roxolanne uśmiechnęła się delikatnie, w geście podzięki. Odwzajemniłem jej uśmiech i udałem się za nią. Ciekawe, co się stało?
Robiło się coraz później. Niedługo miał być zachód słońca, a my wciąż błąkaliśmy się bez celu.
- Chodzimy w kółko - stwierdziłem, podejrzliwie przyglądając się jej plecom. Klacz odwróciła się i posłała mi przepraszające spojrzenie.
- Musimy tam dotrzeć dopiero w... nocy...
- Aha. Czyli chcesz sobie kupić trochę czasu. Nie kupuję tej całej szopki. I tego - wskazałem skrzydłem naszyjnik Lanne. O ile dobrze pamiętam to nigdy tego nie miała. Przyjrzałem mu się bliżej. Wyglądał jak kamień z wygrawerowanym na nim zygzakiem, zawieszony na sznurku. Osobliwe. Zastanawiałem się również, czy czasem nie zmieniła obroży w naszyjnik, ale dlaczego w takim razie ciągle go nosiła. I ten zapach. Wyraźnie czułem od niej krew, mimo, że nie jest skaleczona.
- Wytłumaczę ci wszystko... tylko nie teraz... - powiedziała klacz błagalnym tonem. Westchnąłem głęboko i podszedłem do niej. Spojrzałem na jej pysk i się uśmiechnąłem. Zachodzące słońce zmieniło kolor jej sierści z śnieżno-białego, na ogniście pomarańczowy.
- Doobra, już dobra - zaśmiałem się cicho. Chyba na serio bardzo jej na tym zależało. Słońce powoli zaczęło chować się za wzgórzem. Spojrzałem na nią. Roxolanne wzięła głęboki oddech. Klacz wzniosła księżyc, na niebo wcześniej, ponieważ, jak powiedziała, potem nie będzie czasu. Spojrzałem z utęsknieniem w stronę białego krążka unoszącego się na niebie. Nagle do moich uszu dobiegły ciche jęki. Zdziwiony przeniosłem wzrok na Lanne. Działo się z nią coś dziwnego. Tak jakby jej kości się kurczyły, a sierść błyskawicznie rosła. Gdy ten cały proces dobiegł końca spojrzałem na... klacz? To co stało teraz w mroku, oświetlone jedynie blaskiem księżyca nie było koniem.
- Ratujcie, Ember znowu chce mnie zeżreć! - krzyknąłem przestraszonym głosem, wykonałem zwinny obrót i ruszyłem biegiem w las.
- Nie! Rey! To... - wadera nie zdążyła dokończyć, ponieważ skręciłem i ruszyłem z powrotem w jej kierunku, tym razem zataczając się ze śmiechu.
- Aahaahaahahaahaahaha! - śmiejąc się podszedłem chwiejnym krokiem do Roxolanne i objąłem wilka skrzydłem.
- C-co? Nnie... boisz się mnie? - wyjąkała zdziwiona wadera.
- Nie, Roxuś, czemu miałbym się ciebie bać? - otarłem łzy z oczu drugim skrzydłem.
- Mogę ci coś zrobić, zobacz na moje pazury! - podniosła do góry dwie łapy, prezentując mi swoje ostre pazury, a następnie otworzyła pysk pełen ogromnych kłów. Zbliżyłem pysk do jej otwartego i przyjrzałem się jej wilczym zębom.
- Hmm... powinnaś iść do dentysty - mruknąłem głosem specjalisty.
- Rey! - warknęła, jak na wilka przystało i uderzyła mnie łapą. Przez chwilę poczułem jak po moim policzku rozchodzi się ciepło, a potem mrowieniu skóry.
- Uhu? Roxo? - spojrzałem zdziwiony na wlepiającą we mnie przestraszone i wielkie jak spodki oczy waderę.
- Ja... ja... przepraszam! - w jej oczach pojawiły się łzy. Przekręciłem głowę, nie rozumiejąc. Wilczyca zaczęła mamrotać coś do siebie. - Mówiłam, żebyś się do mnie nie zbliżał! - krzyknęła i rzuciła się w las. Powiodłem za nią oczami, a w moich uszach nadal unosił się dźwięk uderzeń łap o podszycie. Zdziwiony oparłem policzek na skrzydle. Nagle poczułem coś ciepłego na piórach. Przyjrzałem się delikatnie czerwonej cieczy i powąchałem ją.
- Krew... - mruknąłem do siebie. W tej chwili pewnie Roxo obwiniała się za to, co mi zrobiła. Zaśmiałem się cicho. - Jak miło... - prychnąłem. Stanąłem na skraju lasu i napiąłem mięśnie. Przez chwilę czułem ból, byłem jednak do niego przyzwyczajony. To była jedna z zalet potężnej magii, którą dysponowałem. Jak wiecie, w wielu książkach pisze, że Nekromanci mogą wymieniać swoją duszę, z duszą innych stworzeń i tym samym przejmować ich ciała. Nigdzie jednak nie piszę, że mogą te ciała kolekcjonować. Wyprostowałem się i zacząłem węszyć w powietrzu. Gdy wyłapałem słabą woń Roxolanne, pobiegłem za nią, słysząc wyraźnie każdy otaczający mnie dźwięk.
Gdy wszedłem na małą polanę ujrzałem biały, puchaty kształt leżący na trawie. Usłyszałem głośnie pochlipywanie. Podszedłem bliżej i wyciągnąłem puchatą łapę, kładąc ją na gęstej sierści wadery.
- Roxo. Roxo... - zawołałem cicho. Lanne przestała na chwilę płakać. Uniosła lekko głowę i spojrzała na mnie. Obserwowałem, ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy, jak jej czerwone oczy robią się coraz większe.
- Uh... - z jej gardła wydobył się dziwny odgłos. Gdy tylko go usłyszałem, zaśmiałem się cicho pod nosem.
- Zgadnij, kto to?
<Roxolanne>
Subskrybuj:
Posty (Atom)