niedziela, 24 stycznia 2016

Od Reamonn'a C.D. Roxolanne - Problemy THE END


- Huuuh? - rażące, poranne słońce zmusiło mnie do przymrużenia oczu zaraz po przebudzeniu. - Rooooxo? - zawyłem przeraźliwie, lekko zawiedziony. Klacz nie było obok mnie, chociaż jak dobrze pamiętam była koło mnie, kiedy kładliśmy się spać. Rozejrzałem się, sprawdzając czy nie stoi czasami pomiędzy drzewami. Zaśmiałem się cicho. Ahhh, naprawdę tak bardzo chciała uciec ode mnie? Może. Gdy się podniosłem, zobaczyłem leżącą pod moimi nogami ciemną tkaninę. Uh? Schyliłem się i podniosłem płaszcz. Była to niesamowita peleryna Roxolanne. Pewnie zapomniała zabrać jej ze sobą. Westchnąłem z rezygnacją i przewiesiłem sobie okrycie przez plecy. Ruszyłem drogą przez las, ukrywając oczy pod gęstą grzywą. 
Gdy dotarłem do domu Roxo wszystko wydawało mi się dziwne.Po pierwsze było tam nadzwyczaj cicho i spokojnie. Znając Lanne prawdopodobnie usłyszałbym odgłos kopyt i spadających wszystkich przedmiotów w całym domu. Podszedłem do drzwi, których właściwie nie było i wszedłem do środka. Światło nie było zapalone, ponieważ dochodziło już popołudnie. Stanąłem pośrodku salonu i zacząłem nawoływać klacz. Nikt jednak nie odpowiedział. Zaniepokojony przeszedłem się po wszystkich pokojach. Kiedy stanąłem po drzwiami jej gabinetu, głęboko westchnąłem. Nigdzie jej i nie było i nic nie wskazywało, żebym ją tu znalazł. Nacisnąłem klamkę i zajrzałem do środka. Moje przypuszczenia się potwierdziły. Coś jednak przykuło moją uwagę. Mianowicie w pokoju było wyraźnie mniej przedmiotów. Byłem już prawie pewny, że poszła do Bassaltu, wyprzedać stare graty, kiedy zauważyłem leżący na biurku list. Obróciłem go w kopytach. Gdy zobaczyłem napis 'Do Snow Flame' uśmiechnąłem się. Do Snow Flame, to znaczy, że muszę go przeczytać. Otworzyłem szufladę i zacząłem przeglądać leżące w niej śmieci. Po dłuższej chwili udało mi się znaleźć nóż do listów. Delikatnie otworzyłem kopertę i rozłożyłem zapisany starannym pismem pergamin. 

'Droga Snow. 
Dziękuję za wszystko. 
Jadnak sprawy zaczynają się komplikować. Serce pęka mi z żalu, ale obawiam się, że muszę was opuścić. Może jeszcze kiedyś wrócę, lecz nie nastąpi to szybko. Wiem, że jesteś odpowiedzialna i silna. Chcę, abyś mnie zastąpiła.
Żegnaj, i życzę ci powodzenia w życiu.'

Gdy tylko skończyłem czytać wkurzony zgniotłem papier w kulkę i rzuciłem nią w podłogę. - Cholerna Roxo! Co ona wymyśliła?! Zabiję ją, jak wróci - zaśmiałem się jak chory psychicznie. Dobrze wiedziałem, że może nie wrócić. Podszedłem do ściany i oparłem o nią głowę. Co ta kretynka sobie wyobrażała? W jednej chwili ogarnęło mnie zmęczenie, więc opadłem na stojący obok stołu fotel. Ignorując kołatające w mojej głowie myśli zasnąłem. 
Gdy się obudziłem ogarniała mnie ciemność. Pomyślałem, że pewnie jest już noc, kiedy nagle usłyszałem czyiś głos.
- Co on tu robi, droga Ember? - usłyszałem podniosły i delikatny głos należący do klaczy. Dobrze mi znane imię przyprawiło mnie o lekkie dreszcze. 
- Mam zamiar wykonać jego egzekucję, moja Sun - po chwili, gdy skojarzyłem sobie imię z białą i świetlistą klaczą zacząłem wiercić się. Chociaż nie widziałem co się działo, czułem, że moje ruchy są skrępowane.
- Co się dzieje?! - krzyknąłem przerywając ich rozmowę. Usłyszałem cichy szelest, świadczący o tym, że spojrzenia obu bogini są skierowane na mnie.
- Obudził się - usłyszałem głos Ember, pełen obrzydzenia i poczułem czyjeś kopyto dotykające mojego policzka.
- Widzę. Wracając do tematu, po co go tutaj przyprowadziłaś? - Sun kompletnie zignorowała mnie.
- Żeby go zabić - ucięła krótko bogini, zabierając ode mnie kopyto.
- CO JA CI ZROBIŁEM?! - zawyłem przeraźliwym głosem, próbując wstać, lecz bez większego efektu.
- Ember. Według mojego rozkazu nie możesz tego zrobić, dobrze to wiesz
- Mogę już słuchać cię do końca, ale w tym przypadku nie. To przez niego Roxolanne nie żyje - reszty jej słów już nie usłyszałem, ponieważ te 3 wypełniły moją głowę całkowicie. Roxo... nie żyje. To nie możliwie. Przecież odeszła...
- Kłamiesz! - zawołałem do bogini.
- Mówię prawdę. Znaleźli ją w swoim domu, martwą, ze sztyletem w piersi, a według świadków odwiedzałeś ją wieczorem - z uwagą wsłuchiwałem się w każde jej słowo, chociaż ich nie rozumiałem. Co się stało?
- Ember... kłamiesz... - zaśmiałem się zrozpaczonym głosem. Przecież cały czas spałem. - Przecież ostatnie to, to że zasnąłem w jej domu, a ona uciekła
- A potem Roxolanne wróciła do domu. Ty natomiast dostałeś furii. I wszystko skończyło się tak - nagle przed moimi oczami zaczęły pojawiać się różne obrazy. Przedstawiały spalone lasy, łąki, dym przesłaniający niebo. Cała ziemia była szara, bez życia. W pewnej chwili ujrzałem... cmentarz? Stały tam konie. Rozpoznałem w nich członków stada. Większość z nich była poraniona. A po środku nich stał nagrobek. Chociaż spodziewałem się czyje imię będzie tam wypisane, zadrżałem jednak gdy ujrzałem wygrawerowany w kamieniu napis 'Roxolanne'.
- Żartujecie siebie? - zaśmiałem się żenująco. Myślą, że mam w to uwierzyć? Myślą, że to prawda? Ja tak. Myślą, że w jednej chwili mogłem skrzywdzić tyle żyć? Ja tak. Myślą, że mogę podarować tyle żyć na raz? Ja tak. 
- Myśleliśmy, że wymazanie ci pamięci pomoże. Myśleliśmy, że się zmienisz - usłyszałem cichy głos Sun.
- Uh? O czym ty mówisz? - zdziwiłem się. Było coś... przed tym co pamiętam?
- Byłeś ukrywany pośród nas do pewnego czasu, lecz nie mogliśmy już dłużej. Stałeś się już zagrożeniem i dla nas - wytłumaczyła ze spokojem klacz dnia.
- Zbieraliśmy moc przez stulecia, aż w końcu udało nam się nadać ci postać śmiertelnej postaci - warknęła Ember. Moja twarz wykrzywiła się w niepewnym uśmiechu.
- Co wy... mówicie?
- Ukryte bóstwo, obdarzone mocą przez Moon'a. Właściwie to Moon. Ty jesteś Moon - teraz juz kompletnie się pogubiłem. - Wiesz czemu zbijasz, i jesteś właśnie taki? No cóż. Ujmę to tak. Moon był ciemnym bogiem, nie był idealny. Musiał coś zrobić z tym co zaśmiecało jego duszę. Dlatego właśnie zmaterializował swoje złe cechy i obdarzył je mocą.
- To jakieś żarty!? - krzyknąłem w stronę bogini. - To nie możliwe, bym był jakimiś... błędami!
- Jednak ty, ze zdolnością krzywdzenia bogów stałeś się niebezpieczny. Nieśmiertelność i moc którą powierzył ci Moon... były bardzo problematyczne. Acoose, jak bóg ciemności był jedyną osobą, która mogła przebywać koło ciebie. Prawdopodobnie dzięki jego charakterowi - Sun zignorowała moje krzyki.
- Teraz jednak znaleźliśmy już sposób na zapieczętowanie tego czym jesteś, więc ty nie będziesz już potrzebny - usłyszałem głos Ember i poczułem zimne ostrze dotykające mojej piersi. - Ostatnie słowo?
- Cieszę się. Gdy umrę... moje ciało... będę niczym normalny koń... - zaśmiałem się cicho. Nigdy nie będę normalny. Jestem po prostu zmaterializowanymi błędami Moon'a. Ah, jak przykro. W jednej chwili usłyszałem świst ostrza. Na początku poczułem ogromny ból... potem... nic. Leżałem, wsłuchując się w powoli zanikające dźwięki, z moim uśmiechem na pysku. Tyle razy się nad tym zastanawiałem, gdy zabijałem innych. Coś stanie po śmierci? Dopiero teraz, kiedy moje myśli mnie opuszczały zrozumiałem jakże oczywistą rzecz, skrywającą się w moim sercu.

'Znalazłem spokój. Znalazłem miłość w radości. Światło pośród mroku i wytchnienie w biegu'





Moi drodzy, to prawda. Reamonn, zmaterializowane złe uczucia Moon'a, nie były nigdy prawdziwym koniem. Teraz, ten, jakże brudny koń, odszedł. Jego duszę zabrano i zapieczętowano, a ciało zniknęło. To była jego historia. Nieprawdopodobna historia, której bohater umiera szczęśliwą śmiercią. Odnajduje spokój. Umiera szczęśliwy, że już nigdy nie sprawi nikomu bólu -

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz