- Tsh - oparłem się o barierkę łożka z zawadiackim uśmieszkiem. - Niby za co?
- No... - ogier na chwilę zamilkł i spojrzał w dół. Chyba nad czymś myślał. - Chcę ci podziękować za... - nie zdążył skończyć ponieważ uciszyłem go machnięciem kopytem.
- Nie sądzisz, że dla mnie otrzymywać podziękowania może być haniebne? - szepnąłem w jego stronę, ciągle się uśmiechając.
- Ah - Khaon spojrzał mi w oczy zaskoczony. - Wybacz
- Ale nie jest - odskoczyłem od niego i zacząłem się śmiać. Ogier siedział na łóżku totalnie skołowany. Kiedy przestałem i posłałem mu kolejny uśmiech obejrzał się w stronę pielęgniarki.
- Rozpoznaje pani u niego jakąś poważną chorobę? - słysząc jego słowa zamknąłem oczy i cicho zachichotałem pod nosem.
- Idziemy, zawadiako - podszedłem do Khaon'na. Przyglądał mi się przez chwilę z zastanowieniem, tak jak pielęgniarka. Nagle jednym gwałtownym ruchem uniosłem głowę i złapałem za jeden z jego rogów. Gdy tylko zacisnąłem na nim moje szczęki zeskoczyłem z łóżka i zacząłem kierować się ku otwartemu na oścież oknie.
- Ej, ał! Co robisz?! - krzyczał ogier gdy zbliżałem się do parapetu. Kiedy znaleźliśmy się na wyciągnięcie nogi od okna podskoczyłem. Odepchnąłem się kopytami od framugi, wyskakując na zewnątrz. Usłyszałem krzyki ciągniętego za mną konia. Następnie rozłożyłem szeroko skrzydła, pozwalając, by delikatny, poranny wiaterek uniósł mnie w górę. Po chwili znaleźliśmy się ponad wierzchołkami drzew. Nie było mi zbyt wygodnie. W końcu Khaon nie był piórkiem, a jego róg był śliski.
- Nye wierh fię... - powiedziałem. Cały czas trzymałem jego róg w pysku, więc wątpię by zrozumiał.
- Puszczaj, bo mi róg odpadnie! - krzyknął i kopnął mnie w brzuch.
- Ykh... - skuliłem się z bólu, jednocześnie upuszczając ogiera. Pomiędzy moimi jękami usłyszałem jak spada i wali w ziemię. Choć, co było słychać po dźwięku uderzenia choinki musiały zamortyzować jego upadek. Bez zastanowienia zleciałem na dół i delikatnie wylądowałem pomiędzy drzewami.
- Co jest, Kao? - mruknąłem słodkim głosem, uśmiechając się zawadiackim uśmiechem i opierając się o pień drzewa. Koń z cichym stęknięciem podniósł się z ziemi. - I po co tyło? - spytałem obojętnym głosem.
- Powariowałeś... - wysapał ogier. Zachichotałem cicho pod nosem i zbliżyłem się do niego. Stanąłem blisko niego i przybliżyłem swój pysk do mojego. Otworzyłem pysk i delikatnie polizałem go po chrapach. W jednej chwili ogier odskoczył do tyłu. Uniósł jedną brew zaszczycając mnie wzrokiem politowania. W jednej chwili uniosłem lewe skrzydło. Włożyłem głowę między pióra, poprawiając je.
- Spokojnie. Nie jesteś w moim typie - uniosłem głowę. Nagle moja grzywa dziko zafalowała, mimo, że nie było wiatru. Machnąłem dwa razy głową, aby ułożyć grzywkę na swoim miejscu. Podskoczyłem do ogiera i stanąłem obok niego. - Ale, to nie znaczy, że dałem ci spokój
- Co masz przez to na myśli? - Khaon odsunął się odemnie o dwa kroki. Zaśmiałem się cicho. Koło mojego boku pojawił się mój RKM.
- Idziemy strzelać? - spytałem przybliżając się i obejmując go jednym ze skrzydeł.
- Jestem Pacyfistą - mruknął, tym samym bezbarwnym głosem, co wcześniej.
- Okey. To idę postrzelać w twój dom, Kao! - krzyknąłem i śmiejąc się rzuciłem przez las, w stronę domu Khaon'a.
- Hey! - usłyszałem niezadowolony okrzyk ogiera, a następnie tupot kopyt za moimi plecami.
<Khaon>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz