sobota, 2 stycznia 2016

Od Reamonn'a C.D. Roxolanne

'Jesteś taki szczęśliwy'... 

Jak mógłbym być szczęśliwy? Coś tu się nie zgadza... 
Stanąłem w wejściu do jaskini napawając się zapachem wilgotnych skał. Dziwnie. Zapach skał powinien być bardziej melancholijny. Albo i nie. W tej chwili w głowie miałem zupełną pustkę, przez którą czasami przelatywały strzępki myśli. Czemu nie czuję się sobą? Czemu moje ciało tak się zachowuje. Czemu zapach tej jaskini nie jest tak słodki jak tamtej. Czemu tu nie pachnie wiosennym miodem i lawendą...?
Nagle otworzyłem szeroko oczy. To nie ze mną było coś nie tak. To z tamtym zapachem. Gdy spaliśmy w tej jaskini poczułem coś dziwnego, ale myślałem, że to tylko zapach górskich kwiatów rosnących na zboczu. Czyżby w tej jaskini istniało coś, co miało taki skutek? Moje powieki znowu opadły na oczy. Ruszyłem powoli, lekko chwiejnym krokiem w stronę Roxo. Skoro ona też tam była, to pewnie musi również nie czuć się za dobrze. 
- Roxo... - szepnąłem zbliżając się do niej. Klacz zrobiła zaskoczoną minę.
- Rey? Dobrze się czujesz? - z troską pogładziła mnie po głowie. To wystarczyło, aby przeważyć szalę. W jednej chwili rzuciłem się w stronę Roxolanne, przypierając ją do ściany. - Reamonn?!
- Haaaaahhh... - z moich płuc wyrwał się zmęczony oddech. Resztką sił próbowałem się cofnąć, ale narkotyk nie pozwalał mi panować nad własnym ciałem. Spojrzałem na klacz. Ta stała przedemną, z przestraszoną i zdziwioną miną.
- Reamonn... odsuń się... proszę... - powiedziała powoli. Chciałem się odsunąć. Chciałem spełnić jej rozkaz. Chciałem, żeby nic się nie zmieniało. Chciałem, żebym mógł już zawsze być jej poddanym, jej wiernym i ulubionym psem, którego strzeże, broni i bawi się wychodząc na spacery. Ponownie spojrzałem na jej pysk. Przez krótki moment odniosłem wrażenie, że klacz nie chce, abym się ruszył. Abym tak został. Czy to tylko moja wyobraźnia?
- Nie... mogę... - wysapałem przenosząc wzrok na ścianę jaskini. Nagle poczułem, jak Roxolanne się trzęsie. Jej zatroskana twarz zmieniła się w szeroki uśmiech.
- To... hyyheeh.... zostań - nie był to ani głos Roxo, ani jej prawdziwy uśmiech. Pewnie dopiero teraz narkotyk zaczęły działać. Zebrałem w sobie całą siłę i spróbowałem odsunąć się od klaczy. Najpierw jedna noga, potem druga, a następnie głowa. Udało mi się to w samą porę, ponieważ gdy tylko znalazłem się na bezpieczną odległość od Lanne usłyszałem śmiech Snow Flame. 
- A tutaj mamy kolejną jaskinię! - zachichotał pegaz wchodząc do środka. Zaraz za Snow w jaskini znalazł się też szary ogier z fioletową grzywą. Szedł uśmiechnięty wzdłuż ściany zachwycając się wszystkim. - Ah? Roxo? Rey? - zdziwiła się pegazica i stanęła w miejscu.
- Nie nazywaj mnie Rey - burknąłem. Całe szczęście, że udało mi się zachować chociaż trochę mojego humoru.
- Okej, Rey! - powiedziała Snow i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - To jest Darwen! Oprowadzam go.
- A jej co jest? - usłyszałem głos ogiera za moimi plecami. Obejrzałem się i zobaczyłem jak stoi i wskazuje kopytem na Roxolanne, która stoi pod ścianą i śmieje się ignorując konia.
- Ahhh... Czegoś się nawdycha... - uciąłem w połowie zdania ponieważ poczułem, że ze mną wkrótce stanie się podobnie. Postanowiłem jak najszybciej udać się na Cmentarz i odpocząć. - Powiedźcie Roxolanne, że poszedłem do domu, jak dojdzie do siebie! - powiedziałem wybiegając z jaskini. 

Na Cmentarz dotarłem już wieczorem. Długi bieg na świeżym powietrzu pozwolił mi uwolnić się od opar. Stanąłem przy pomniku i spojrzałem w niebo. Nademną unosiła się świetlista pełnia. Znak, że Roxo również doszła do siebie. Z ulgą ułożyłem się na ziemi, kładąc głowę pomiędzy nogami. Przez chwilę leżałem nie mogąc zasnąć, aż w końcu przewróciłem się na plecy. Spojrzałem na rozgwieżdżone niebo. Wyciągnąłem jedno kopyto w górę, a potem drugie próbując 'kopnąć' nimi gwiazdy. .

Gdy rano otworzyłem leniwie powieki i ziewnąłem głęboko rozejrzałem się po Cmentarzu. Nic się nie zmieniło. Te same nagrobki, to samo otoczenie, ten sam kościotrup śpiący co noc przy moim boku. Wyciągnąłem kopyto i pogłaskałem go po czaszce.
- Jak się spało? - mruknąłem niby do siebie, niby do niego.
- Baaaardzo Dobrze - usłyszałem znajomy głos niosący się po lesie niczym echo. Spojrzałem w stronę jednego z drzew i ponownie się wyszczerzyłem.
- Wiem, że tam jesteś. Nie chowaj się Roxo.

Zza drzewa wychylił się biały pysk, a po chwili przede mną stanęła śnieżnobiała klacz.

<Roxolanne>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz