poniedziałek, 11 stycznia 2016

Od Reamonn'a C.D. Roxolanne

- Nie - powiedziałem chłodnym głosem i pokręciłem głową. Gdy klacz to zauważyła uśmiech zniknął z jej pyska.
- Rey?
- Nie jestem taki, jak ci się wydaje - odpowiedziałem, odwracając od niej głowę. - Ja nie... NIE JESTEM TAKI JAK TY! - krzyknąłem w jej stronę. Przestraszona klacz cofnęła się o kilka kroków.
- Reamonn...
- Może ja lubię te cienie, może ja lubię śmierć?! - krzyknąłem głosem pełnym wyrzutów.
- A co mnie to obchodzi?! - warknęła równie poirytowana klacz. - Masz tysiące problemów! Czego ty chcesz?!
- Żebyś nie wypychała pyska tam, gdzie nie trzeba - prychnąłem, lekko się uciszając. Stanąłem tyłem do niej i z głośnym westchnięciem zwiesiłem głowę. - Ty... tworzysz nadzieję. Pomogłaś mi, sprawiłaś, że uwierzyłem w siebie - powiedziałem delikatnym głosem. Usłyszałem odgłos kopyt klaczy, zbliżającej się do mnie. 
- To nie... - zaczęła, próbując spojrzeć mi w oczy. Ja jednak uparcie wpatrywałem się w ziemię.
- Ja... jestem po to, by ją niszczyć - westchnąłem.
- To... możesz... się zmienić...
- Ale nie chcę! - znowu podniosłem głos. - Dlatego mówiłem, że nic nie rozumiesz. JA NIE CHCĘ BYĆ DOBRY! - krzyknąłem i ruszyłem biegiem wzdłuż alei światła. Choć w tym momencie, mógłbym nazwać ją raczej aleją mroku. Dookoła mnie opadały czarne w mroku liście, a rytmiczny odgłos uderzeń kopyt niósł się po mojej głowie niczym echo. Miała rację. Robiła to wszystko, bo wierzyła, że mogę stać się lepszy. Ja jednak wolę obecnego siebie. Bez uczuć, pełen furii mordu, z nieśmiertelnym ciałem, niczym ducha. Nie byłem innych od innych. Byłem koniem, byłe pegazem. Dotykałem tej samej ziemi. Jednak ja czułem ją inaczej. Spojrzałem w niebo. Między czarnymi gałęziami drzew ujrzałem gwiazdy. Tysiące, miliony jasnych punkcików. Obserwowały nas z góry, niczym bogowie. Hmph, ciekawe co sobie o mnie myślą. Uśmiechnąłem się szeroko i podniosłem głowę, nabierając w grzywę nocnego wiatru. Nade mną unosił się biały księżyc. Co ona teraz o mnie sobie myślała. Roześmiałem się głośno. - Wybacz Roxo. Wybacz. Nie jestem taki jak ci się wydaję - zakrzyknąłem i pognałem w ciemność. Nie uciekałem jednak. Wiedziałem jak to się skończy. Ja wrócę na cmentarz, ona do mnie przyjdzie, przeprosimy się, a potem pokłócimy ponownie. Podobało mi się to.

Gdy wróciłem na Cmentarz położyłem się pod pomnikiem. Kamienna podłoga była zimna, czyli w sam raz. Rozłożyłem skrzydła, wygodnie je układając. Po chwili poczułem jak coś drapie mnie w gardle. Cicho zakasłałem. Nagle ujrzałem wydobywający się w mojego pyska czarny dym. Uśmiechnąłem się.
- Chyba raczej nie pozbędę się tego tak szybko... - mruknąłem sarkastycznie i zamknąłem oczy, układając głowę na ziemi. Powoli dźwięki wokół mnie cichły, przestawałem cokolwiek czuć, a moje ciało otulała pierzyna mrozu. Zasnąłem spokojnie, czekając na sen. Nie pamiętam już dokładnie, co mi się śniło. Może śmierć, może kosa, może krew, może ja. To nie było jednak istotne. Jestem tym, kim jestem. Nie oszukuję się i dlatego lubię obecnego siebie.

- Reamonn! Reamonn! Błagam, obudź się! Błagam, nie umieraj! - w jednej chwili usłyszałem cichy głos. Najpierw słowa były niewyraźnie, lecz z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze i bardziej zrozumiałe. Ten głos... skąd ja go znałem. Ah, tak. Uśmiechnąłem się w myślach i zacisnąłem powieki, udając, że nie żyję. - Czemu ja mu pozwoliłam wrócić nie upewniwszy się, że jest zdrowy... - usłyszałem głośne zawodzenie. Przyznam, że trochę mnie to skołowało. Ja? chory? Postanowiłem otworzyć oczy. Pierwszym co zobaczyłem było oślepiające mnie słońce. Albo nie... było czymś przesłonięte... Rozejrzałem się dookoła. Mój wzrok napotkał zrozpaczoną Roxolanne, ale nie poświęciłem jej dużo uwagi, ponieważ martwiły mnie dziwne czarne plamy, które widziałem przed oczami. Przez chwilę myślałem, że jest to wynikiem spania za ziemi. Kiedy jednak zrozumiałem, że nie są one wytworem mojej wyobraźni, a cieniami które minie otaczają, zerwałem się na nogi. Podbiegłem do zdziwionej i wystraszonej Roxo.
- Wszystko w porządku! Żyję! - krzyknąłem stając przed nią i uparcie wpatrując się w jej oczy, Gdy szybko wstałem cienie rozwiały się, więc wszystko wyglądało normalnie.
- C-co się stało...? - spytała cichym głosem. Ah, kto tym razem? Chyba moja kolej. Wyciągnąłem skrzydło i pogładziłem nim Roxolanne po policzku.
- Już dobrze. Przepraszam - mruknąłem. Klacz spojrzała na mnie swoimi wielkimi, pełnymi nadziei oczami. Nagle usłyszałem odgłos kopyt w lesie. Odwróciłem się od niej i zasłoniłem ją materializując z cieni kosę i przybierając pozycję bojową. - Kto tam?!
- Tylko ja - zaśmiała się biała klacz, wychodząc za drzew. Hmm... nie przypominam sobie, by należała do stada.
- Shu? - zdziwiła się Roxolanne, wyglądając zza moich pleców.
- Chodźcie. Bogowie was oczekują - powiedziała bogini i wskazała dziwną, świetlistą drogę, prowadząca w górę, ponad drzewa. Spojrzałem na Roxo i gwizdnąłem.
- To co? - spytałem obojętnie.
- Chyba nie mamy wyboru. Ale nie wygląda mi to dobrze - powiedziała i ruszyła za Shu w stronę drogi.

<Roxolanne>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz