piątek, 1 stycznia 2016

Od Reamonn'a + Smok etap 1.

Tego dnia wybrałem się do Bassaltu, chociaż nie mam zielonego pojęcia po co. Jeśli chodzi o moją listę rzeczy, których nienawidzę, to miasto jest w pierwszej dziesiątce. Jednak z braku laku, i rozwalonej areny postanowiłem przejść się po mieście i znowu poobcinać parę łbów. Nagle moją uwagę przyciągnął cichy pisk. Rozejrzałem się zaintrygowany. Nie widziałem żadnego stoiska ze zwierzętami w pobliżu, a konie raczej takich dźwięków nie wydają. Stanąłem i nastawiłem uszu. Zmarszczyłem zły czoło, ponieważ przez głośne rozmowy koni nie mogłem nic usłyszeć. Kiedy otworzyłem oczy mój wzrok padł na jedno ze stoisk, przykryte spływającą aż do ziemi tkaniną. Nagle materiał dziwnie się poruszył. Podszedłem bliżej i ku niezadowolonemu okrzykowi sprzedawcy wsadziłem łeb pod stoisko. To co ujrzałem przeważyło szalę. Pod straganem stało 5, albo 6 klatek. Natomiast na klatkach siedziały małe smoki. Nie były to jednak zwykłe, zdrowe smoki. Ich drobne ciała były całe pokryte w ranach i świeżej krwi. Zbliżające się ku śmierci istotki ledwo się poruszały. Normalnie nie zrobiło by to n mnie większego wrażenia, ale przykryta płachtą przestrzeń była cała wypełniona zapachem krwi. Moje oczy zamgliły się, poczułem jak powoli odchodzę od zmysłów. Jak mdleję, a budzi się moja furia. Jak najszybciej wyciągnąłem głowę na zewnątrz, było jednak za późno. Ostatnią rzeczą jaką widziałem była pojawiająca się nad moją głową lanca. Potem, widziałem już tylko ciemność.

Gdy na powrót otworzyłem oczy leżałem na Cmentarzu. Nie byłem jednak sam. Nade mną stała Roxolanne i patrzyła się na mnie. Gdy mój obraz się wyostrzył zobaczyłem, że jest wściekła.
- Co ty sobie wyobrażasz? Nie umiesz nad sobą panować?! - zaatakowała mnie słowami na powitanie. Drugie pytanie było wręcz zbędne, ponieważ oboje dobrze wiedzieliśmy, że nie. Pokiwałem więc niemrawo głową patrząc na nią wzrokiem żądającym wyjaśnień.
- Yhymmm...
- Koło południa odwiedzili mnie goście wyjątkowi, straże Bassaltu... - klacz zaczęła swoją opowieść mocno akcentując. - Phi! Całe wojsko przylazło, targając cię ze sobą niczym więźnia, zakutego w kajdany. A ty stałeś pośrodku i śmiałeś się pełen swojej furii. Już ci nie będę mówić jakie straty w koniach tego dnia odnotowano! - ostatnie zadnie Roxolanne wręcz wykrzyczała. Ja jednak nadal leżałem na ziemi, ciągle kiwając głową. Znowu... Kiedy tak leżałem nagle przypomniały mi się te smoki.
- Umm... Roxo... - zacząłem i wyciągnąłem kopyto w jej stronę.
- Jeśli masz zamiar przepraszać, to wiesz, że na to trochę za późno drogi panie!
- Nie, to nie to... To przez te smoki... - powiedziałem cicho odwracając od niej głowę.
- Jakie smoki? - klacz spojrzała na mnie zaciekawiona, a jej głos zmiękł.
- Wiedziałem, że cię to zaciekawi - powiedziałem spoglądając na nią. Roxo słysząc moje słowa prychnęła udając obojętną. Po chwili jednak ponownie nastawiła uszu. - No więc, gdy byłem na bazarze ujrzałem pod jednym ze straganów klatki ze smokami. Niby nie mam nic przeciwko handlarzom zwierząt, ale ciała tych smoczków były tak wyeksploatowane i poranione. A na dodatek ten odór krwi. Potem zamgliły mi się oczy, a resztę już znasz - spojrzałem kontem oka na klacz, która się skrzywiła. Widząc to uśmiechnąłem się.
- Biedne stworzenia... - powiedziała cicho.
- Tsaaa... Patrząc na tą twoją bestię nigdy nie wyobrażałem sobie żeby konie mogły zrobić coś takiego ze smokami - mruknąłem obojętnie.
- Teraz to prędzej Kukulkan doprowadził by ich do takiego stanu, lecz kiedy był mały też był taki jak tamte smoczki. A produkty smoczego pochodzenia są bardzo cenione - powiedziała Roxo patrząc się w niebo. Zastanawiam się jak mogła sobie w tamtej chwili wyobrażać ciała tych smoków.
- Na przykład? 
- Co na przykład? - klacz oderwała się od chmur i spojrzała na mnie.
- Noo... te produkty? - powiedziałem wymownie machając głową.
- Uh... Zęby, kości, łuski... - więcej nie zdążyła dokończyć ponieważ przeszedł ją dreszcz. Jak widać Roxo nie może nawet myśleć o okrucieństwie wobec zwierząt. Widząc jej reakcję ponownie się uśmiechnąłem. Jej reakcja rozbawiła mnie.
- Hm... może i czas bym ja znalazł swojego smoka? - zmieniłem temat spoglądając w chmury. Klacz odetchnęła z ulgą i spojrzała na mnie. 
- Raczej to smok znajdzie ciebie - powiedziała spokojnym głosem.
- Ale chyba można to przyśpieszyć?
- Niby jak? - Roxo odwróciła się w moją stronę nie rozumiejąc.
- Wyjść i pójść go poszukać? - powiedziałem kiwając głową, jakby to była rzecz oczywista.
- Możliwe. Wiesz gdzie?
- Ja nie. Ale znam kogoś kto z pewnością wie
- Kogo? - spytała klacz z zaciekawieniem spoglądając w moją stronę.
- Erm... niech no tylko sobie przypomnę... - powiedziałem budując napięcie. - A, tak! Roxolanne! Mam rację? - wymawiając ostatnie wyrazy szeroko się wyszczerzyłem. Klacz natomiast popatrzyła na mnie poirytowana, po chwili jednak głęboko odetchnęła wzruszając barkami.
- To czego chcesz? - powiedziała ze rezygnacją.
- Coś podobnego do mnie
- Co powiesz na Smoka Nekromancji?
- Całkiem niezłe. Wiesz gdzie? - klacz ponownie głęboko odetchnęła.
- Chodźmy do mnie. Mam w domu kilka map - powiedziała i skierowała się wzdłuż ścieżki. Ja poniosłem się na nogi i udałem się za nią.

Następnego dnia z samego rana stanąłem u stóp Martwych Ziem. Rozwinąłem szeleszcząca mapę i przyjrzałem się wyblakłemu rysunkowi.
- Według Roxo powinienem coś tutaj znaleźć... - mruknąłem i schowałem pergamin do torby. Postanowiłem udać się wzdłuż brzegu jeziora, aby wieczorem rozbić namiot po drugiej jego stronie. Następnego dnia z samego rana udałbym się głębiej w tamte tereny. Ruszyłem więc powoli, ponieważ błoto utrudniało szybkie poruszanie się. Koło południa byłem już całkiem niedaleko wyznaczonego miejsca, postanowiłem więc na chwilę zatrzymać się i rozejrzeć się po okolicy. Krajobraz, cóż tu dużo mówić, nie zmienił się. Tylko woda, błoto, góry, woda, błoto, góry. Nagle usłyszałem głośny ryk. Szybko spojrzałem do góry. Spomiędzy szarych chmur wyleciał czarny smok.
- Ratujcie, wściekła Ember leci! - krzyknąłem i rzuciłem się wzdłuż brzegu. Kiedy ja biegłem, zapadając się i potykając w błocie smok był coraz bliżej. W tym terenie na pewno nie dam rady przed nim uciec, ani go pokonać. Szybko rozejrzałem się w poszukiwaniu twardego gruntu do walki, skąd mógłbym łatwo trafić Ember. Jedynym miejscem, które przyszło mi do głowy był szczyt jednej z gór. Skręciłem i zacząłem biec w jej stronę. Niestety niemożliwe było wejście na szczyt, ponieważ zbocza były bardzo strome. Ja jednak miałem inny plan.- Riv'e tre Draco! - zawołałem. Na początku nic się nie działo, po chwili jednak błoto pod moimi kopytami zaczęło się trząść. Nagle dosłownie spod ziemi wyskoczył wielki smok zbudowany z kości. Wskoczyłem na jego grzbiet dając znak bestii do startu. Ponieważ smok był zbudowany z kości i nie miał błony między skrzydłami nie mógł wzbić się w powietrze. Ja jednak byłem na to przygotowany. Mimo wszystko pięć razy większy smok odemnie nie nie miał problemu z błotem, a jego ogromne szpony ze wspinaczką. Gdy kościotrup biegł w kierunku góry ja trzymałem się mocno jego grzbietu, prosząc by zdążył dotrzeć na górę nim skończy się moja moc. Byliśmy już coraz bliżej szczytu, a smoczyca nas doganiała. W ostatniej chwili udało mi się wskoczyć na płaską powierzchnię, a kościsty smok rozsypał się na kości, które runęły w dół. Resztkami mocy przywołałem moją lancę i stanąłem gotowy do walki. Na przeciwko mnie na skale usiadł ogromny smok. Jednego byłem pewien. Zmęczony i bez mocy nie pokonam Boga. Spojrzałem jednak pełen odwagi w czerwone ślepia smoczycy. Właśnie... czerwone. Oczy Ember nie były czerwone. Podszedłem kilka kroków bliżej.

- Nie jesteś Ember - powiedziałem wpatrując się w oczy zwierzęcia. To jednak tylko przekrzywiło głowę na bok.
- Haaa... przecież mnie nie rozumiesz. Tu przydałaby się Roxo, co? - powiedziałem jakby do siebie. Smok zaciekawiony przerwał warczenie i zbliżył swój pysk do mnie. Kiedy ja byłem zajęty odgrywaniem mojej scenki 'Rozmowy Roxolanne z ptakami' nie zauważyłem, że smoczy łeb znalazł się niebezpiecznie blisko mnie. Smoczyca ruszyła pyskiem, lekko mnie popychając.
- Nie przeszkadzaj! - krzyknąłem w jej stronę. Po chwili jednak przypomniałem sobie w jakiej sytuacji się znajduję. Wyszczerzyłem się więc szeroko z miną 'byłem baaardzo grzeczny'. - Wooops... hehehhheh... - zwierze stało chwilę bez ruchu, a następnie otworzyło szeroko pysk, z którego wydobył się głośny, gardłowy odgłos. 
- Ona... się śmieje? - spytałem samego siebie zdziwiony przekrzywiając głowę. Nagle smoczyca wzbiła się w powietrze chwytając mnie przednimi łapami. 
- Grooarrr! - zaryczała i wzbiła się w powietrze. No świetnie. Pewnie zaraz zostanę przystawką obiadową dla całej jej rodzinki.

Po godzinie lotu, gdy byłem pewien, że moje zdrętwiałe kończyny zaraz odpadną smok postanowił wylądować. Teren pozostał niezmienny, wciąż byliśmy na Martwych Ziemiach. I znów staliśmy na szczycie jakieś góry. Tylko tym razem było tu także gniazdo. Smoczyca wylądowała pośrodku niego i postawiła mnie na sianie, którym było wyścielone. Rozejrzałem się. Spojrzałem na nią zdziwiony, ponieważ nigdzie nie widziałem żadnych wygłodniałych piskląt czekających na obiad. Ta natomiast popchnęła mnie w zad swoim wielkim pyskiem, tak że poleciałem pod przodu, przewracając się. Na szczęście mój upadek na siano złagodził twardy kamień, w który uderzyłem głową. Twardy, czarny i ciepły kamień. Chwila, chwila... ciepły?! Poderwałem się na nogi spoglądając w dół. Podemną leżało najprawdziwsze smocze jajo. Obejrzałem się niepewnie w stronę smoczycy. Ta tylko mruknęła zachęcająco.
- Mówisz, że... mogę to sobie wziąć? - zapytałem wskazując na jajo, mimo iż wiedziałem, że i tak mnie nie zrozumiała. Ku mojemu zdziwieniu smoczyca pokiwała łbem. Podszedłem bliżej jaja i położyłem na nim kopyto. Tak... o ile pamiętam to był ten moment, kiedy nadaje się imię. Spojrzałem jeszcze raz na smoczycę. Nie miałem zielonego pojęcia jakiej rasy mogła być i jakie imię byłoby odpowiednie, przekopałem więc głowę próbując znaleźć coś co mogło by oddawać wygląd tego jajka.
- Wzywam cię Zereph'ie Zorcana Vindante! Wstań i walcz u boku swego pana! - zawołałem. Nagle jajo rozbłysło jasny blaskiem - znak zgody. Zadowolony roześmiałem się, spakowałem Zereph'a do torby i rzuciłem się biegiem ścieżką na zboczu góry. Obiegając usłyszałem w oddali ryk smoczycy.
- Ghrrrrroar! - pewnie ciężko jest jej się pożegnać z młodym, nadchodzi jednak taki czas kiedy każde młode opuszcza matkę.
- Grooooar! - krzyknąłem udając ryk smoka, już mniej widowiskowy. Obiecuję, że dobrze się nim zajmę i wytrenuję na najsilniejszego smoka!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz