wtorek, 26 stycznia 2016

Od Amaretta do...

Pogodny... Zimowy poranek. Idealny czas, na przechadzkę, zwłaszcza, że obudziłem się ze złym nastrojem. Bardzo tego nie lubię, wolę być pogodny i wesoły - tak, jak zawsze... no może prawie. Odkryłem zielonkawy, stary koc, z dzieciństwa, który służy mi przez już niecałe 3 lata. Dość długo. Chwyciłem go zębami i włożyłem do równie zielonej jak i starej torby, przerzuconej przez ramię. Wyszłem z jaskini, w której przenocowałem. Pod czas mojej wędrówki zwiedziłem dużo miejsc. Tego ranka postanowiłem jednak przejść się do Wodospadu Devo - można tam sobie spokojnie zjeść i napić się. Szybkim i żwawym kłusem zbliżałem się do celu mej wędrówki. Słyszałem już szum wodospadu, wystarczyło przedrzeć się przez małą gęstwinę drzew. U moich kopyt nie było już ziemi, tylko kamień. A szkoda, bo mam wrażenie, że po ziemi chodzi się o wiele przyjemniej. Lecz cóż, to nie czas na narzekanie. Zwolniłem do stępa i zbliżyłem się do wodospadu. Zaczerpnąłem łyk świeżej wody, którą tak bardzo lubię. Jednak jakieś ostrzegawcze pytanie przerwało moje rozmyślania:
- Kim jesteś? - Odwróciłem się.
- Zwę się Amaretto. - Ujrzałem konia.


<Koniu? Jak potoczy się dalsza część rozmowy? Naturalnie może być klacz, lub ogier.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz