- Czyli zwiedzanko... - mruknąłem, zastanawiając się nad czymś. Rozejrzałem się dookoła. Inaczej wyobrażałem sobie dolinę królów. Myślałem, że będą tu po prostu bogowie, stłoczeni na jakiejś chmurce. Tymczasem widziałem tutaj ogromne, wysoko rozwinięte miasto, nawet 20 razy większe od Bassaltu. Nad miastem górowało wzniesienie, na którym stały dwie wille. Jedna, z białego marmuru ozdabiana złotymi ornamentami w kształcie kwiatów i słońca, wręcz promieniowała słońcem. Druga natomiast była jej kompletnym przeciwieństwem. Ciemnoszare, ściany, niczym ze stali, pokryte czarnymi znakami w kształcie księżycy i nocnych Lili. Dodatkowo otaczała ją mroczna aura, w oknach nie paliło się światło, a ze środka dochodziły ciche jęki. Od razu mi się spodobała. Stałem tak przez dłuższy czas zauroczony domem, że nawet nie zauważyłem jak Roxolanne badawczo na na mnie spojrzała.
- Ziemia do Rey'a - powiedziała, szturchając mnie w bok. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na jej obecność i potrząsnąłem głową.
- Chcę tam! - krzyknąłem entuzjastycznie, niczym dziecko, wskazując kopytem willę Moon'a.
- Powariowałeś?! - Roxolanne złapała mnie za grzywę, żeby mnie zatrzymać.
- No mieliśmy zwiedzać - zrobiłem obrażoną, a zarazem zawiedzioną minę.
- No właśnie! Zwiedzać, a nie włamywać się do czyiś domów - odpowiedziała, lekko się wymądrzając. Słysząc jej ton głosu cicho się zaśmiałem. Najwyraźniej lubiła mnie pouczać.
- Dobra. To włamie się tam gdzie mogę - mruknąłem i ruszyłem przed siebie, nie sprawdzając, czy idzie za mną. Było to zbędne, ponieważ po chwili usłyszałem odgłos kopyt za mną, za kamiennej uliczce.
- Co ty znowu knujesz? - zagrodziła mi drogę i spojrzała na mnie podejrzliwym głosem.
- Ja cię kręceeee... To już nawet do własnego domu wejść nie mogę? - powiedziałem, a cały entuzjazm ze mnie uleciał.
- Własnego?
- No. Chyba wypada, żebym ojczulka odwiedził jak się tutaj wpakowałem, co? - spytałem obojętnym głosem, rozglądając się po okolicy za kolejną 'mroczną' willa.
- Ah. Chyba nie wiesz... - Roxolanne ściszyła głos.
- Niby o czym? - spojrzałem znowu na nią. Już chciała coś odpowiedzieć, jednak ubiegłem ją. - Masz jeszcze z tuzin sióstr i dwa razy tyle braci?
- Nie głąbie - prychnęła i zdzieliła mnie kopytem po łbie. Uniosłem jedno skrzydło i rozmasowałem sobie bolące miejsce przy uderzeniu, głośno zawodząc.
- Za co to?
- Trochę powagi.
- Dooobra. To co chciałaś, pani trochę powagi? - uniosłem znowu głowę.
- Chciała powiedzieć, że... Acoose tu nie mieszka - powiedziała, wolno to wymawiając i kładąc duży nacisk na słowa. Pewnie zastanawiała się jak to odbiorę. Ja jednak zaśmiałem się tylko i gwizdnąłem.
- Wiem - mruknąłem bez większego zainteresowania.
- Ale... to czemu... chciałeś? - klacz widocznie się zdziwiła.
- No, skoro mam już dwóch ojców, to czemu nie mógłbym tutaj znaleźć i trzeciego? - gdy wypowiadałem ostatni wyraz musiałem się schylić, ani zwinnie uniknąć przelatującego nad moją głową kopyta Roxo.
- Wiem, że możemy zwiedzać i pewnie się ekscytujesz tą cała sytuacją, ale to całe wezwanie przez bogów brzmi podejrzanie! - powiedziała, biorąc to naprawdę na serio. Słysząc jej słowa zamilkłem i spojrzałem na nią z poważnym wyrazem twarzy.
- Wiem. Nie możemy jednak teraz dać się ponieść emocjom - powiedziałem, patrząc w jej oczy.
- Ale... Reamonn. Bogowie cię nie lubili. I to wczorajsze zdarzenie. Ty naprawdę się nie boisz...? W końcu to nie coś z czym możesz tak po prostu walczyć! - szybko dodała.
- Wiem - odparłem spokojnie i powoli ruszyłem dalej ulicą zostawiając naszą rozmowę za sobą. Tak, nie bałem się. Nie wiem czemu, przecież to bogowie. Może dzięki mojej mocy? Mojej sile, mojej bezczelności? Czy może dlatego, że ona też tu była i wiedziałem, że będzie mnie bronić. Uśmiechnąłem się.
Właśnie wyszliśmy na duży plac. Wyłożony był tak samo jak ulicę, kostką z piaskowca. Na placu, w niektórych miejscach mieściły się obszerne kwietniki wypełnione kolorowymi, nieznanymi mi dotąd kwiatami. Otoczony był różnymi kamienicami, pod których ścianami stały stragany. Heh, ciekawe jak żyło się w Dolinie Królów. Przeszliśmy razem wzdłuż wystaw najróżniejszych mieczy, flakoników, ziół i wielu innych. To miejsce było niesamowite. Takie gwarne, takie boskie.
- Nigdy nie widziałem takich dziwnych przedmiotów - zaśmiałem się cicho, wskazując Roxo gablotkę pełną różnych rzeczy.
- Mhym - klacz sprawiała wrażenie mniej zainteresowanej tym wszystkim. Ciekawe, czy cały czas się martwiła? Nagle usłyszałem trzepot skrzydeł za naszymi plecami. Szybko odwróciłem się za siebie. Dosłownie w ostatniej chwili udało mi się odepchnąć Roxolanne na bok, ponieważ oberwałaby kopytami ogromnego, czarno-białego pegaza. Ten natomiast, nic sobie z tego nie robiąc zatoczył koło nad placem, popisując się i z głośnym szumem wylądował. Przez chwilę przyglądałem mu się z zainteresowaniem, w końcu jednak podszedłem do Roxolanne.
- Ej, co jest? - spytałem, lekko skołowany.
- Sama chciałabym wiedzieć - odpowiedziała nieobecnym głosem, nadal pół przytomna. W tym czasie pegaz zdążył wstać i pięknie zaprezentować się ,,widowni''. Po chwili jednak jego wzrok padł na klacz stojąca obok mnie.
- Roxolanne! Co u ciebie moja droga? - pegaz podbiegł do nas, szeroko się uśmiechając.
- Cześć Dziadku! - Roxo odpowiedziała mu równie szczerym uśmiechem.
- Co u ciebie i oh, któż to? - dziadek... dziadek Roxo... raaany, niedługo się kompletnie pogubię w tym jej drzewie genealogicznym. Aaaa tak. Fall.
- To jest Reamonn, mój... - przerwałem jej, wpychając się pomiędzy nich i stając przodem do Fall'a. Na moim pysku znowu pojawił się ten perfidny uśmieszek.
- Jak myślisz... kto? - spytałem, stojąc niebezpiecznie blisko boga. Ah, ten mój charakter kiedyś mnie zgubi. Pegaz popatrzył na mnie jak na szaleńca, a następnie odchylił się i spojrzał za mnie, tak jakbym był kimś nieistotnym.
- Masz dziwny gust moja droga - powiedział z westchnieniem. Spojrzałem na niego, nic nie rozumiejąc.
- Nie, nie! - Lanne zaczęła gwałtownie kręcić głową. - On jest członkiem stada, a jest tu dlatego, że to głownie jego wina - powiedziała, jednocześnie odpychając mnie od Fall'a. Bóg uniósł jedną brew. Jak widać nie zabrzmiała zbyt przekonująco.
- Mam rozumieć, że jesteście tutaj na zebranie bogów? - spytał, poważniejąc.
- Tak. Wiesz może czemu zostaliśmy wezwani? - Roxolanne też przeszła do faktów.
- Niedokładnie. Podejrzewam, że Fallen Ember nie wywołałaby takiego poruszenia na darmo, więc pewnie... - dalszej części już nie usłyszałem, ponieważ kiedy tylko do mojej świadomości dotarło imię Fallen Ember w mojej głowie odezwał się głośny gong. Odkręciłem głowę w stronę Roxo i sądząc po jej reakcji w jej głowie musiała odezwać się cała orkiestra. Spojrzeliśmy po sobie, obydwoje mając głupie miny.
- Roxo... - zacząłem cicho i chwiejnym głosem. - Zapamiętaj, że chcę mahoniową trumnę, okej?
- Nie ma sprawy - odpowiedziała równie głupim i trzęsącym się głosem jak mój. Skoro Ember zwołała boskie zebranie, a ja byłem jego głównym powodem to mogłem się chyba zacząć przygotowywać na najgorsze. Spojrzałem na zegar wiszący na jednym ze straganów. Niestety. Miałem już tylko 15 minut.
<Roxolanne>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz