Wytłumaczy mi ktoś co ja tu znowu robię? Odetchnąłem głęboko i potrząsnąłem głową. 'Znowu' wylądowałem pod drzwiami domu Roxolanne. Znaczy... em... drzwi nadal tam nie było, ale to już inna historia. No i niestety nie byłem sam. Który to już raz? Chyba trzeci... tak. To już trzeci raz kiedy jestem tu przyprowadzony przez cała armię straży Bassaltu z nabijanymi w całe ciało środkami usypiającymi. Na moim pysku pojawił się delikatny uśmieszek. Zawsze byłem odporny na trucizny i inne takie środki, więc czułem się normalnie. No ale oni nie muszą o tym wiedzieć. Udawałem, że lekko utrzymuję równowagę, oplątany przez łańcuchy. Jeden ze straży podszedł do miejsca, gdzie powinny być drzwi, chcąc zapukać. Przez chwilę głupio wpatrywał się w zasłonę, przez co mój uśmiech się poszerzył. Co za głupek. W końcu postanowił zapukać we framugę. Po okolicy poniósł się odgłos uderzenia o metal. Przyjrzałem się z zaciekawieniem kotarze. Była krwisto-czerwona i lekko powiewała przez wiatr. Muszę jej w końcu załatwić te drzwi. Gdy nikt nie odpowiadał i straże chcieli się wycofać nagle dało się słychać dziwny, metalowy brzdęk. Wszystkie konie jednocześnie spojrzały na wejście, w którym po chwili pojawiła się biała klacz.
- Hai, Roxo! - powiedziałem, podnosząc głowę i szarmancko się uśmiechając. Roxolanne stała jak zamurowana w wejściu, wodząc wzrokiem raz na mnie, raz na armię strażników. Zaśmiałem się cicho pod nosem. Mimo, że to już trzeci raz jej reakcja cały czas była ta sama. Tym co mnie również rozśmieszyło było to, że miała na sobie łososiowy fartuch w truskawki. Pewnie robiła coś w kuchni. Ach, biedna Roxuś. Zmarnowałem jej cały dzień. Kiedy w końcu klaczy udało się dojść do siebie wzięła głęboki oddech.
- Dzień Dobry - zaczął uprzejmie główny strażnik, wykonując lekki ukłon.
- Dzieńdobry... - odparła instynktownie Roxo. Jednym dmuchnięciem odgarnąłem kosmyk włosów, który spadł mi na oczy. Spojrzałem na klacz. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały jej czoło się zmarszczyło.
- Wooops - powiedziałem cicho, uśmiechając się niewinnie i udając skruszonego, a jednocześnie rozbawionego. Taaa, dla mnie to było jak zabawa. W każdej chwili mogłem ukraść dusze ich wszystkich, lecz po co, kiedy można mieć tylko zabawy?
- Co tym razem? - spytała klacz zrezygnowanym głosem i przeniosła wzrok z powrotem na strażnika. Najwyraźniej dostanie mi się później.
- Więc... - strażnik wyciągnął z torby zrulowany papier, przewiązany wstążką i rozwinął go. Przeleciał wzrokiem po tekście, najwyraźniej zastanawiając się od czego zacząć. - Będę mówić bez ogródek, pani - Roxolanne słysząc jego słowa tylko głośno westchnęła i przewróciła wzrokiem.
- Byle szybko - ponagliła go.
- Ykhym. Pan Reamonn Adalmite Ardadia...
- Arcadia, Głąbie! - rzuciłem w jego stronę, a ten parszywy uśmiech nadal widniał na mojej gębie. Strażnik rzucił mi spojrzenie coś typu 'nie pouczaj mnie', a Roxolanne 'zamknij się'. Uśmiechnąłem się szerzej i wzruszyłem barkami na tyle, na ile pozwalały mi łańcuchy.
- Zrujnował osiemnaście straganów - na tę informację Roxo ponownie przewróciła oczami.
- Ile zgonów? - spytała obojętnie, jakby to było coś zwyczajnego. Właściwie w moim przypadku to było.
- Trzy - powiedział strażnik, po dłuższym szukaniu tej informacji na pergaminie. Mina klaczy przez chwilę zmieniła się w zaskoczoną. Nawet na mnie to było mało. No, ale to nie koniec.
- Włamał się do zamku w Bassalcie... - kontynuował strażnik, a na czole Roxo pojawiła się pulsująca żyłka. - Rozwalił dwa główne oddziały wojowników. Dostał się do głównej sali. Gdybyśmy go nie powstrzymali zabiłby przywódców ważnych klanów, którzy się tam zebrali na ważne spotkanie. O pani, wybacz moje zachowanie, ale czy nie uważasz, że trzymanie kogoś takiego na wolności było by dobrym wyjściem... - ogier przysunął się bliżej Roxolanne i szepnął jej coś na ucho, tak że się wzdrygnęła.
- No dobrze. Postaram się z nim pomówić i go ukarać - odparła, zupełnie jakbym był niegrzecznym dzieckiem. Straże niechętnie mnie rozkuli, a ja z zadowolonym westchnieniem rozprostowałem skrzydła. Podszedłem do niej bliżej i oparłem się o nią. Nagle poczułem, jak jej mięśnie napinają się. Straże powoli oddalały się od domu.
- O-o! - mruknąłem, niewinnie się uśmiechając.
- Wiesz co mam ci ochotę zrobić? - warknęła w moją stronę klacz.
- Wiem - odparłem od razu. Usłyszałem cichy odgłos zaskoczenia.
- Niby co? - spytała Lanne, uśmiechając się z przekąsem.
- Zaczekaj! - szybkim krokiem podbiegłem do mojej torby, którą strażnicy pozostawili na ziemi. Pogrzebałem w niej chwilę. - Byłem dzisiaj na targu bo chciałem kupić... To! - jednym ruchem wyciągnąłem z torby coś, co wyglądało jak dwie obroże, połączone ze sobą łańcuchem. Klacz spiorunował mnie spojrzeniem 'chyba sobie żartujesz'. Widząc jej reakcję podbiegłem do niej i nim zdążyła się zorientować zapiąłem jej obrożę na szyi. Następnie równie szybkim ruchem zapiąłem swoją.
- Haaaa?! Rey! - krzyknęła Roxolanne i złapała za obroże, próbując ją zdjąć. Szarpała się z nią przez chwilę, bez skutku. Natomiast na moim pysku nadal trzymał się uśmiech.
- Nie umiesz nawet tego rozpiąć, Roxuś? - spytałem, drocząc się z nią i podszedłem do niej, chcąc rozpiąć obrożę. Hmm... dziwne... nie chciała się rozpiąć. Pociągnąłem mocniej, bez skutku. Spojrzałem badawczym okiem na zapięcie. Coś było nie tak... co ten sprzedawca mówił o tych obrożach? A... tak...
- Ich... nie da się zdjąć... - mój głos zadrżał i ugrzązł mi w gardle. Nie gadajcie!? Myślałem, że ten sprzedawca tylko sobie żarty stroi! Nie, to nie możliwe...
- ŻE JAK?! - Roxolanne wydarła się wprost do mojego ucha.
- Ja nie-nie wiedziałem... - wyjąkałem, będąc pod wpływem tej całej sytuacji.
- Trzeba się było zapytać sprzedawcy, czy to nie jest jakiś magiczny przedmiot! - krzyknęła.
- No on mi mówił...
- I ty to zignorowałeś głąbie?! - po tym zdaniu najwyraźniej opuściły ją siły, ponieważ z głośnym westchnięciem opuściła głowę.
- Co teraz? - spytałem, próbując zachować spokój.
- Wymyśl coś... - odparła takim głosem, jakby dopiero co wstała z łóżka.
- Ty tu jesteś od myślenia - mruknąłem i szturchnąłem ją w bok.
- Wejdźmy do środka - odparła obojętnie. Powoli znaleźliśmy się w mieszkaniu, uważając by nie odchodzić od siebie na zbyt dalekie odległości.
- I co? Będę teraz u ciebie mieszkać? - mruknąłem. Jakoś nie widziało mi się to kolorowo.
- Ta. Ale śpisz na podłodze - warknęła. Cicho się zaśmiałem. Zawsze spałem na ziemi, więc nie było to raczej problemem.
Była godzina 22:30. Spojrzałem leniwie nie zegarek. Leżałem rozciągnięty na podłodze, przykryty ciepłym kocem, który Roxo dla mnie wygrzebała. Miałem ochotę iść spać, ale klacz czytała książkę i musiała mieć zapalone światło, więc lampa raziła mnie w oczy.
- Roooxo~~ - zawodziłem. - Chodźmy w końcu spać...
- Cicho bądź - klacz skomentowała moje jęki. - Myślisz, że niby usnę w takiej sytuacji?
- To mam się z tobą położyć? - zapytałem, wpatrując się w sufit z 'normalnym' wyrazem twarzy i wymachując raz jednym, raz drugim kopytem.
- Żartujesz sobie? - prychnęła klacz.
- Uhhh? Przecież już raz ze mną spałaś. Wtedy, na Cmenatrzu~~ - mruknąłem zawiedzionym głosem.
- Ale leżenie tam, a wpuszczenie cię do mojego łóżka to dwie różne rzeczy - ucięła, ponownie skupiając się na lekturze.
- To to samo - zaśmiałem się i podniosłem z cichym stęknięciem. Uniosłem kołdrę i zacząłem gramolić się do łóżka.
- Co robisz idioto!? Mówiłam ci, że śpisz na podłodze! - krzyknęła, zaskoczona moim zachowanie i odsunęła się na drugi bok łóżka.
- Myślisz, że niby cię posłucham? - mruknąłem, uśmiechając się i naciągając na siebie kołdrę. Następnie uniosłem jedno skrzydło i wytraciłem jej książkę. Klacz prychnęła niezadowolona. Ja jednak wciąż się uśmiechając zgasiłem światło.
- Dobranoc... - powiedziała, a w jej głosie nadal było słychać nutkę zdenerwowania.
- Oj, nie bądź taka spięta - zaśmiałem się cicho i objąłem ją skrzydłem. Ciekawe jak to się skończy? Czy już na zawsze zostaniemy związani ze sobą tym łańcuchem? Oby nie. Raczej nie widzi mi się, jakbym miał walczyć, przywiązany do Roxolanne.
<Roxolanne>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz