Wstałem z okropnym bólem głowy. Co ja wczoraj robiłem? Szybko zerknąłem w kalendarz... a no tak! Sylwester... To musiałem popić. Mam takiego kaca, że szok. Zawołałem służbę by posprzątała ten bałagan, który mnie otacza. Sam wyszedłem na taras i cieszyłem się chłodnym powietrzem, które choć trochę uśmierza ból. Lokaj przyniósł mi jakiś koktajl? Sok? Nie wiem, ale wiem, że ma mi pomóc. Postanawiam wypić na raz, bo smak ma iście kwaśny. Gdy ostatnia kropla ląduje w moim pysku, zauważam jakąś klacz leżącą przy rzece. Bez namysłu podbiegłem do niej.
- Roxolanne?
- Yamm
- Chodź
Klacz coś tam majaczyła , ale nie stawiała oporu. Położyłem ją w świeżo co posprzątanym salonie , dałem jej tabletkę. Z nogi leciała jej krew, a ona cała się trzęsła. Opatrzyłem ranę i dałem jej koc.
- Jak się czujesz ?
- Yyy! Boli mnie wszystko
- Nie dziwię się ...
- Zimno
- Jesteś rozpalona
- Ehh ... przejdzie. Muszę wracać do domu
- O nie nie, nigdzie cię nie wypuszczę!
- Ale stado..
- Poczeka
- No okey...
- Połóż się spać , a ja pójdę do ciebie po twoje rzeczy.
Przeszedł mi już kac, zdecydowanie za szybko ... A może to ta mikstura z cytryn. BRRR... Aż mnie ciarki przeszły na samą myśl o tym gównie.
<Roxo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz