Właśnie wracałem od Khaon'a, zmierzając w stronę Cmentarza. Po tym jak ogier wygonił mnie tłumacząc się, że jest zajęty nie miałem nic od roboty. W końcu Roxolanne i Snow Flame wybrały się do miasta coś załatwić. Rozłożyłem skrzydła, tak że opadły na ziemię i głęboko westchnąłem. To był jeden z dni, których nie nienawidziłem. Pewnie udałbym się na arenę, gdyby nie to, że musiałem się dzisiaj tym zajmować. Jakby na moje słowa to się poruszyło. Otworzyłem torbę i spojrzałem ze złością na czarne jajo.
- Nie lubię cię - powiedziałem obrażony do jajka. Patrzyłem się na nie przez chwilę, jakbym oczekiwał jakieś odpowiedzi. W końcu zmarszczyłem brwi. - Czemu nie możesz sam się sobą zająć? - prychnąłem. W odpowiedzi czarny kamień podskoczył w mojej torbie. Nie chcąc by wypadł zapiąłem ją. Rozejrzałem się. Otaczały mnie drzewa... Nudne iglaste patyki. Kiedy znalazłem jajo myślałem, że mój smok będzie ze mną walczył. Nie sądziłem, że będę łaził, użerając się z beznadziejnym kamieniem. Chętnie zostawił bym go w domu, ale Roxolanne znowu zaczęła by przynudzać, że zdobycie wzajemnego zaufania jest najważniejsze. Uniosłem głowę i spojrzałem na przesłonięte szarymi chmurami niebo i przejrzałem pamięć w celu wymyślenia jakiegoś zajęcia. Jedno było pewne. Nie będę siedział na Cmentarzu, niańcząc tą skałę. Nie mogąc niczego wymyślić postanowiłem pójść na spacer. Spojrzałem na jajko i uśmiechnąłem się z przekąsem. - Wolałbym z tobą latać - zaśmiałem się gorzko. Wyciągnąłem za drugiej torby mapę, która pożyczyłem od Roxolanne. No dobra, którą sobie wziąłem od Roxolanne. Przyjrzałem się różnym nazwom. - Hmm... Groty Hagastove... Brzmi całkiem nieźle? Szczególnie, że smoki lubią groty, co? - zaśmiałem się, z trudem odczytując nazwę zapisaną drobnymi literkami.
- Ghhrr... - jajko zatrzęsło się w mojej torbie. Roześmiałem się jeszcze głośniej. Najwyraźniej rozumiało co mówię. Interesujące.
- Więc, kierunek Groty jakieś tam! - zawyrokowałem niczym przewodnik wycieczki i ruszyłem przed siebie.
Po godzinie dotarliśmy do jakiegoś dziwnego wzgórza. Spojrzałem na mapę, a następnie przeniosłem wzrok na nieduża szczelinę w skale.
- To... chyba tutaj... - mruknąłem i schowałem mapę do torby. Podszedłem do wejścia i zbadałem je wzrokiem. Nie wyglądało na nic specjalnego, ale skoro zaznaczyli to na mapie to nie może to być tylko jakaś mała grota. Zaśmiałem się cicho gdy przypomniałem sobie, że Roxolanne pewnie przeczytałaby tonę książek, zanim by tu przyszła, a ja po prostu szedłem na żywioł. I tak jestem pełnym podziwu, że trafiłem na dobrą górę w tej ciemnej dżungli. Uważając, żeby nie rozgnieść jajka wszedłem do jaskini. Moim oczom ukazały się 3 korytarze, oświetlone jasnym światłem jakiś zielonych kryształów. - I co teraz? - spytałem się siebie na głos, uważnie przyglądając się każdemu z nich. Te po lewej wyglądał najbardziej zachęcająco, więc ruszyłem wzdłuż niego. Drogę oświetlały kryształy, więc byłem szczęśliwy, że nie musiałem iść po ciemku, uważając żeby nie wpaść w ścianę. Wokół mnie panowała cisza, przerywana uderzeniami kopyt, które niosły się echem i odgłosów kapiącej z sufitu wody. Korytarz był nazbyt dziwny. Gładki... jakby coś go wydrążyło... Wzdrygnąłem się, wypędzając z myśli obraz ogromnej, zmutowanej Dżdżownicy. Otworzyłem pysk i wykonałem głęboki oddech, ponieważ powietrze w jaskini było rzadsze i wilgotne. Po chwili drogi dotarłem do dużej, przestronnej groty. Nie było z niej żadnych innych wyjść, oprócz tego którym wszedłem. Aha. Zły wybór. Już miałem podejść do wylotu, chcąc się wracać, gdy usłyszałem dziwny odgłos. Było to głośne szuranie i wywoływało je coś, co w tej chwili znajdowało się w tunelu i sądząc po głośności dźwięku zbliżało się w moją stronę. Niepewnie cofnąłem się do tyłu. Gdy mój zad spotkał się ze ścianą doszedłem do wniosku, że mimo tego, iż na początku grota wydawała mi się na bardzo dużo, to jednak nie miałem tam wystarczająco miejsca do walki. Zakląłem w myślach. Nabrałem głęboko oddechu, kiedy zobaczyłem, że z wylotu coś się wynurza. Naprzeciwko mnie stanęło zwierze, którego nigdy jeszcze nie widziałem. Miało ponad 5 metrów długości i stało na tylnych nogach. To znaczy na jakiś 22 od końca. Przypominało ogromną dżdżownicę z ponad setką pajęczych nóg. Brzuch zwierzęcia pokryty był gęstą sierścią, a grzbiet grubym pancerzem. Spojrzałem na jego głowę znajdującą się pod sklepieniem, ale nigdzie nie mogłęm zauważyć oczu. Koloru zwierzęcia niestety nie mogę podać, ponieważ w zielonym świetle wszystko wydawał się zielone. Gdy gigantyczna dżdżownica otworzyła paszcze ujrzałem w niej cztery rzędy ostrych, rekinich zębów. Zwierze podeszło do mnie i przemówiło. Jego głos poniósł się echem po ścianach.
- Jam jest Heremontaj, strażnik tej góry. Ktoż to mąci mój spokój?! - poniosły głos robala zdawał się dochodzić z każdej strony.
- Reeeeamoon i eee... Zereph... - powiedziałem, próbując jak najszybciej wymyślić sposób walki, lub ucieczki z tego miejsca. Niestety utknąłem w małej grocie, a wejście zasłaniał ten potwór.
- Teraz, nie możecie już stąd odejść żywi! - zawyrokował Heremontaj.
- Chwila, chwila?! Co tak szybko?! - krzyknąłem, próbując coś wymyślić. Kiedy zwierze rzuciło się w moim kierunku materializowałem obok siebie moją lancę. Zakląłem pod nosem, ponieważ przez ograniczone pole manewru nie mogłem wykonać nawet jednego zamachu. Odskoczyłem na bok, unikając ataku potwora. Niestety podczas skoku potknąłem się o wystający z ziemi kamień i upadłem na podłogę, upuszczając broń. Gdy zauważyłem, że Heremontaj stał nade mną rzuciłem się w stronę lancy. Już prawie ją miałem, kiedy nagle drogę zagrodził mi potwór. Zostałem zablokowany przy skale i nie miałem żadnej broni, którą mógłbym walczyć w tak małej przestrzeni. Spojrzałem wściekle na robala. Jeśli myśli, że tak skończę to się grubo myli. Po chwili usłyszałem dziwnych trzask w torbie. Przez kilka sekund myślałem co to mogło być, a gdy domyśliłem się co wydało ten odgłos potwora przesłonił ciemny cień. Chwila... cień? Czy raczej... ogień?! Tak to była ściana, czarnego jak smoła ognia. Potwór zawył z bólu, lecz ja czułem tylko lekkie ciepło. Odwróciłem głowę i spojrzałem na moją torbę. Zaśmiałem się cicho. Z torby wystawiał głowę biały smoczek. Najbardziej komiczne było to, że z jego pyska wydobywał się czarny ogień, który mimo kieszonkowych rozmiarów smoka wypełnił całą salę. Po kilku minutach, smoczek przestał zionąć ogniem więc spojrzałem na Heremontaja. Właściwie to na górę popiołu i łusek z jego pancerze, która po nim pozostała. Widząc to roześmiałem się jeszcze głośnie i spojrzałem na małego urwisa.
- Groooah - smoczątko zamruczało.
- Witaj, Zereph - pogładziłem go skrzydłem po głowie. - Dobre poczucie czasu - smoczek schował się z powrotem do mojej torby, kiedy ja pobierałem kilka łusek i wsadziłem jej do drugiej. Ciekawe ile będą warte. - Heremontaj... - prychnąłem pod nosem. Poczułem jak w mojej torbie wierci się Zereph. No proszę, wykluł się jakieś 5 minut temu, a już mi się przydał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz