To było podczas jednego dnia. Zwykłego dnia. Takiego dnia, gdy nie ma wydarzyć się nic nowego. Gdy zwyczajnie wracasz z areny, lub z bazaru. Spacerujesz zwykłą polną drogą, aż nagle zauważasz coś lezącego w trawie. Podchodzisz bliżej i okazuje się, że jest to piękna klacz.
- Hej, księżniczko, czas wstawać - powiedziałem cicho i lekko dotknąłem klaczy kopytem. Nic się nie stało, więc kopnąłem ją trochę mocniej. Ktoś mógłby powiedzieć, że była martwa, ale ja z moją mocą - nie. Nie wyglądała też jakby spała. Postanowiłem uderzyć ją trochę mocniej.
- Auah! - w jednej chwili klacz poderwała się z ziemi i złapała z brzuch. Dopiero teraz widziałem ją dokładnie. Była pegazem, jak ja oraz jednorożcem, którym byłem kiedyś. Jej kremowa sierść, ciemniejsza przy nogach była brudna od ziemi. Śnieżno-biała grzywa pegazicy była w nieładzie, a tu i ówdzie utknęły w mniej źdźbła trawy. Wyglądała tak, jak gdyby leżała tam od dłuższego czasu. Widząc ją szeroko się uśmiechnąłem i zasłoniłem pysk skrzydłem, żeby nie widziała, jak się śmieję. Moja grzywa znów zaczęła powiewać, mimo braku wiatru.
- Tsh... Haaa... hahaaaahh - śmiałem się cicho, jednocześnie bacznie obserwując klacz. Ta spojrzała na mnie zdziwiona.
- Kim jesteś? Czemu mnie... uderzyłeś? - spytała delikatnym, ale również nieufnym głosem. Rzuciłem jej lodowate spojrzenie i przestałem się śmiać. W jednej chwili koło mojego boku pojawiła się moja lanca. Używając psychokinezy wyciągnąłem ją przed siebie celując w jej szyję. Klacz w jednej chwili zamilkła. Wpatrywała się w broń, a następnie przeniosła swoje, wpół wystraszone, wpół zdziwione spojrzenie na mnie.
- To moje pytanie - mruknąłem. - Kim tyś jest? - zagrałem, teatralnie unosząc lancę i przykładając ją do piersi.
- Jestem... - zaczęła pegazica i zrobiła kilka kroków w moją stronę. W mgnieniu oka broń znów znalazła się wycelowana w jej szyję, więc z cichym okrzykiem cofnęła się do tyłu.
- Myślisz, że obchodzi mnie kim jesteś? - prychnąłem, przybierając lodowaty wyraz twarzy. - Pobawiłbym się z tobą, lecz potem miałbym problemy, więc... - mój głos trochę złagodniał, na chwilę przymknąłem oczy i lekko się uśmiechnąłem. - Idź już - szepnąłem i wskazałem czubkiem broni drogę wzdłuż gór. Gdy to zrobiłem, uznałem, że spełniłem swoją rolę, więc położyłem swoją broń na ramieniu i uśmiechając się ruszyłem w stronę Cmentarza. Nagle usłyszałem odgłos kopyt za moimi plecami. Oho. Co tym razem?
- Zaczekaj! - krzyknęła pegazica zagradzając mi drogę.
- Co jest? - spytałem mało uprzejmym głosem. Drażnił mnie sam fakt, że mimo tego, że byłem ogierem byłem mniejszy nawet od niektórych klaczy.
- Szukam Roxolanne. Słyszałam, że mieszka tutaj ze swoim stadem. Wiesz gdzie mogę ją znaleźć?! - powiedziała szybko, na jednym wydechu. Spojrzałem na nią zdziwiony.
- Hęęęęę? - zrobiłem znudzoną minę. - A po co do dwunastu szkieletów niby szukasz mojej Roxo? - spytałem, podejrzliwie się przyglądając.
- Twojej? - spytała klacz. Szybko jednak pożałowała tego pytania, więc tylko pokiwała głową. - Tak, znasz ją? - spytała entuzjastycznie.
- Taaaa... ale posłuchaj... - przybliżyłem się do niej, tak żeby szepnąć jej coś na ucho. - Niektórzy mówią, że Roxolanne to prawdziwa bestia. Bezwzględna, nie ma litości. Posiada elitarną jednostkę strażników, którzy zabiją każdego, kto się do mniej zbliży, bez względu na powód... - szepnąłem jej na ucho, opowiadając głosem rodem z horrorów. Noooo... z tymi strażnikami to trochę prawda. A konkretniej jednym - E-m-b-e-r. Nagle poczułem jak stojąca obok mnie klacz trzęsie się.
- Przecież mówili, że jest bardzo uczciwa i uprzejma i chętnie powita każdego, bez względu na przeszłość - powiedziała klacz przestraszonym głosem. Słysząc ją roześmiałem się głośno.
- Ahahahahaaaaahahahaahhh! - śmiałem się głośno stojąc przy niej. W końcu przestałem i otarłem lewym skrzydłem łzę z oka. - Taaak. To prawda. Nie ma uczciwszego konia niż Roxo - powiedziałem, jeszcze lekko się śmiejąc i poklepałem ją skrzydłem po plecach.
- Uh? - pegazica zdziwiła się moją nagła zmianą.
- Do Roxolanne w tę stronę. Jeśli szukasz stada, to z pewnością cię przyjmie! - wskazałem jej skrzydłem piaszczysta drogę prowadzącą przez łąkę.
- Uh... dziękuję, emmm...
- Reamonn - zachichotałem. - A i osobą której radziłbym ci się najbardziej obawiać jestem ja, Pani! - krzyknąłem odbiegając i pomachałem skrzydłem w jej stronę.
- Ummm... Alexia! - krzyknęła z mną i pognała ścieżka w swoją stronę. Miła osóbka. Ciekawe, czy Roxo się ucieszy. Pomyślałem i z uśmiechem na pysku pognałem dalej. No cóż. Ze mną nie będzie jej tak łatwo.
<Alexia>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz