- Woooooa! - otworzyłem szeroko pysk. Nie wiedziałem, że uda jej się to tak szybko. I do tego nie było to moje stare koloseum. Przedemną piętrzył się ogromny, bogato zdobiony budynek. Ogromne, drewniane drzwi ze złotymi zdobieniami miały ponad 5 metrów wysokości. Główne mury na oko miały ponad 15 metrów. Znad murów wystawały czerwone flagi, walecznie trzepocząc na wietrze. Widzą to poczułem jak moje serce zaczyna bić szybciej. Rzuciłem się biegiem w stronę budynku. Pędziłem tak szybko, jak nigdy wcześniej. Używałem skrzydeł, aby nabrać większej prędkości.
- Rey, zaczekaj! - jakimś cudem usłyszałem głos klaczy próbującej mnie dogonić. Nie miałem jednak zamiaru czekać. Nie chciałem stawać. W tym momencie po mojej głowie krążył tylko jeden wyraz: 'walczyć'. Z każdym krokiem drzwi stawały się coraz większe. Otwarcie ich zajęłoby dużo czasu. Nie mogłem czekać. Na moim pysku pojawił się odważny uśmiech. Powoli rozłożyłem skrzydła, przygotowując się do lotu. Najwyraźniej Roxolanne odgadła moje zamiary, ponieważ głośno krzyknęła. - Reamonn, nie! - ja jednak nie miałem zamiaru jej słuchać. Nie tym razem. Byłem coraz bliżej. Oceniłem odległość i machnąłem skrzydłami. Przez chwilę otulił mnie mocny powiew wiatru. Moje kopyta delikatnie oderwały się od ziemi i zawisły w powietrzu. Wyciągnąłem szyję jak najdalej machając skrzydłami z całej siły. Tak, nie umiałem jeszcze latać. W niektórych momentach jednak nie mogę czekać. Poczułem, jak świat wokół mnie zwalnia, jak spadając płatki kwiatów zwalniają. Para wydobywając się z mojego pyska rozpływa się w powietrzu. Z ulgą zamknąłem oczy. Nie mogłem spaść. Nie mogłem czekać, nie mogłem pokazać, że jestem słaby. Właśnie, słaby. W tej chwili zapomniałem o locie, moje skrzydła zaczęły poruszać się mimo mojej woli. Leciałem, ale wśród moich splątanych myśli. Wszyscy, Roxolanne, wszyscy... myślą, że jestem silny. Że umieć zabijać, bez zastanowienia jest siłą. Nie, to głupota. A głupota popycha nas do robienia niebezpiecznych kroków.
Ach, lecz czym byłoby życie bez ryzyka?
W tej chwili otworzyłem szeroko oczy. Mój psyk zmarszczył się, z nozdrzy poleciał dziki obłok pary. Ponownie machnąłem skrzydłami, znajdując się na wysokości muru. Jak mało dzieliło mnie do końca. Wyciągnąłem przednie nogi, chcąc dotknąć brzegu. Jeszcze tylko trochę... Z głośnym uderzeniem opadłem na brzeg muru. Próbując zmniejszyć prędkość 'podjechałem' na kopyta do wewnętrznej strony muru. Spojrzałem na wnętrze areny. Na ten widok uśmiechnąłem się szeroko. Nie było to to rozpadające się koloseum, o nie. Ogromną, kwadratową arenę otaczało 37 rzędów nowych i lśniących ławek. Arena oczywiście była wkopana w ziemię o kilka metrów, tak, że znajdowała się poniżej siedzeń, a jej brzegi były ozdobnie czerwonymi sztandarami z naszytymi złotymi smokami. Na arenę wysypaną drobnym piaskiem prowadziły 4 zakratowane wejścia, a ich portale były ozdobione pozłacanymi rzeźbami. Z radosnym okrzykiem zeskoczyłem na dól amortyzując upadek skrzydłami.
- Waaaah! - kiedy stanąłem na środku areny usłyszałem otwierające się wielkie drzwi.
- I jak? - spytała Roxo wchodząc do środka.
- Niesamowicie - powiedziałem z uznaniem i odpriwadziłem ją wzrokiem na jedną z ławek. Gdy tylko usiadła rozłożyłem skrzydła, kłaniając się. - Zabawę czas zacząć za... 3, 2...
...1
Nagle wszystkie 4 bramy otworzyły się na raz, a na arenę wyskoczyły najróźniejsze bestie zbudowane z kości. Wszystkie, od tygrysów i lwów, po ogromnego smoka otoczyły mnie. Z mojego pyska wydobył się zmęczony oddech. Przywołanie tylko duszy dużo mnie kosztowało. Ale nie dbałem o to. Musiałem walczyć. Przy moim prawym boku pojawił się mój RKM, po lewej - Lanca. Z głośnym okrzykiem ruszyłem w stronę smoka. Byłem już blisko niego, blisko jego piersi, jedno uderzenie wystarczyło by go powalić. W tym jednak nie było zabawy. Podskoczyłem i używając swoich skrzydeł przeleciałem nad smokiem. Spadając za nim odwróciłem się w jego stronę i używając mojej lancy zaatakowałem w locie. Usłyszałem trzask łamanych i przecinanych kości. Gdy moje kopyta dotknęły ziemi smok rozpadł się na dwie równie części. Położyłem miecz na ramieniu i szeroko się wyszczerzyłem, szarmancko machając grzywą. Otworzyłem pysk, a z niego wydobył się słodki głos.
- Kto następny?
<Roxolanne>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz