- No chyba po to mnie tu ciągnąłeś - powiedziała klacz ruszając za mną. Szliśmy tak przez dłuższy czas, bez słów, każde wpatrując się w inną stronę. Nagle zawiał silny wiatr. W jednej chwili płatki kwiatów z drzew rosnących przy drodze i kolorowe liście poderwały się do lotu. Przystanęliśmy koło siebie patrzą się w górę. Liście opadając zatańczyły wokół nas. Usłyszałem jak z piersi klaczy wydał się podekscytowany jęk. Spojrzałem w jej stronę. Stała tam, biała, z różowymi i czerwonymi płatkami, które opadły na jej grzywę niczym we śnie. Niczym to chwila nie istniała. Przez chwilę wyobraziłem sobie, że nie jestem Reamonn'em, tylko swobodnie unosząca się duszą. I w tym jednym, jedyny momencie zdałem sobie sprawę jakim szczęśliwcem jest ogier, który może stać koło jej boku. Jakim szczęśliwcem jestem ja - mare stworzenie w porównaniu do jej oblicza.
- Roxolanne... - powiedziałem cicho, delikatnym szeptem, tak jakby każdy głośny dźwięk mógłby rozerwać tę chwilę.
- Eh? Rey? - spytała odwracając głową w moją stronę. Nie mogłem spojrzeć jej w oczy.
- Ja... jestem nikim. Jak możesz mnie tak traktować... - powiedziałem zwieszając głowę. Klacz podeszła do mnie i szturchnęła mnie pyskiem.
- Jestem Roxolanne, córka Bring the Horizon i Eagle Eye, potomkini wielkich Bogów - powiedziała i wyprostowała się. Tak... to tworzyło kolejną barierę pomiędzy nami. Czystym i pięknym aniołem, pochodzącym od Bogów, a zwykłym prostym szlachcicem, który obrał złą ścieżkę.
- Roxo... błagam przest...
- Ty jesteś Reamonn Adalmite Arcadia - zaczęła jeszcze bardziej wzniosłym głosem. - Synu Acoose, potomku Caruso, powstań. Nie przystoi Mrocznemu Panu zwieszać głowy - dźwięk głosu klaczy zwisł w powietrzu, niczym liście, odbijając się echem po lesie. Czas gwałtownie stanął. Moją głowę ogarnęła pustka. Acoose? ... Caruso?
... Mroczny Pan?
Czy to odpowiedź, której zawsze szukałem? Czy to odpowiedź, przed którą uciekałem? Kim jestem? Nie jestem zwykłym, słabym, koniem? Mroczy Pan... brzmi niby jak w bajce. Gdyby to nie była bajka, gdyby to była prawda...
- To... - w jednej chwili nie mogłem wydusić ani słowa. W jednej chwili tysiące kawałków układanki mego życia powoli składały się w całość. Wiedziałem jednak, że to jeszcze nie koniec, że nie jestem nawet w połowie. Ze nareszcie mogę powiedzieć, że żyję. Moje nogi zrobiły się niczym z waty. Przestąpiłem kilka razy próbując ustać na nogach, kiedy nagle runąłem na bok. Na szczęście, lub nie z tej strony stała Roxolanne więc zamortyzowała mój upadek i stoczyła się razem ze mną na połacie kwitnących kwiatów.
<Roxolanne>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz