wtorek, 19 stycznia 2016

Od Reamonn'a C.D. Roxolanne - Problemy

- Tak, dobrze - klacz uśmiechnęła się w moja stronę. Spojrzałem na nią i przymrużyłem oczy. Coś mi tutaj nie pasowało. Zachowywała się jak Roxo i trochę jak nie Roxo. Podszedłem bliżej do Lanne.
- Na pewno? - spoważniałem. Słysząc moje słowa klacz cofnęła się do tyłu. Ja zareagowałem równie szybko. Wyciągnąłem szyję i złapałem ją za grzywę.
- Puszczaj! - zawołała klacz, próbując się uwolnić. Nagle poczułem w nozdrzach dziwny zapach. Nie zważając na jej niezadowolone okrzyki zacząłem ją obwąchiwać. Ta woń była bardzo słaba, jednak.
- Krew? - uniosłem jedną brew. Puściłem jej grzywę i zobaczyłem jak nabiera duży oddech. - Roxolanne?! Ktoś ci coś zrobił?! - krzyknąłem, stając niebezpiecznie blisko niej i patrząc jej w oczy. Przez chwilę miałem wrażenie, że ujrzałem w nich wyraz ulgi.
- Nie, nic się nie stało. Ja tylko... - zaczęła i odepchnęła mnie od siebie. Jej głos stawał się coraz cichszy i coraz bardziej niepewny. - ja... znalazłam kogoś zranionego i mu pomagałam... - mówiąc to klacz utkwiła wzrok w ziemi. Na moim pysku pojawił się delikatny uśmiech.
- Przestań kitować. Wiem, że to nieprawda - podszedłem i delikatnie ją przytuliłem. - No to co? Co się stało?
- Mówiłam... - Lanne nadal trzymała przy swoim. Wtedy zmierzyłem ją wzrokiem. W jednej chwili zrozumiałem, co mi tak od początku nie pasowało.
- Chwila, chwila! Co zrobiłaś z łańcuchem?! - krzyknąłem, odskakując od niej. Ustawiłem się w pozycji do ataku i zmaterializowałem moją Lancę koło mojego boku.
- To ja! To ja! - szybko zawołała klacz. Kiedy zobaczyła, że jej słowa niezbyt mnie przekonują uśmiechnęła się delikatnie. - To długa historia...
- Mów - zażądałem, nie opuszczając gardy.
- Możemy najpierw pójść gdzieś gdzie... nikt nas nie usłyszy? - powiedziała niepewnie klacz. Cały czas nie wierzyłem w jej słowa, jednak pokiwałem głową. Nawet gdyby zaprowadziłaby mnie w miejsce gdzie nikt nie mógłby mi pomóc to i tak w walce bezpośredniej dałbym radę się obronić. Roxolanne uśmiechnęła się delikatnie, w geście podzięki. Odwzajemniłem jej uśmiech i udałem się za nią. Ciekawe, co się stało?



Robiło się coraz później. Niedługo miał być zachód słońca, a my wciąż błąkaliśmy się bez celu. 
- Chodzimy w kółko - stwierdziłem, podejrzliwie przyglądając się jej plecom. Klacz odwróciła się i posłała mi przepraszające spojrzenie.
- Musimy tam dotrzeć dopiero w... nocy... 
- Aha. Czyli chcesz sobie kupić trochę czasu. Nie kupuję tej całej szopki. I tego - wskazałem skrzydłem naszyjnik Lanne. O ile dobrze pamiętam to nigdy tego nie miała. Przyjrzałem mu się bliżej. Wyglądał jak kamień z wygrawerowanym na nim zygzakiem, zawieszony na sznurku. Osobliwe. Zastanawiałem się również, czy czasem nie zmieniła obroży w naszyjnik, ale dlaczego w takim razie ciągle go nosiła. I ten zapach. Wyraźnie czułem od niej krew, mimo, że nie jest skaleczona. 
- Wytłumaczę ci wszystko... tylko nie teraz... - powiedziała klacz błagalnym tonem. Westchnąłem głęboko i podszedłem do niej. Spojrzałem na jej pysk i się uśmiechnąłem. Zachodzące słońce zmieniło kolor jej sierści z śnieżno-białego, na ogniście pomarańczowy.
- Doobra, już dobra - zaśmiałem się cicho. Chyba na serio bardzo jej na tym zależało. Słońce powoli zaczęło chować się za wzgórzem. Spojrzałem na nią. Roxolanne wzięła głęboki oddech. Klacz wzniosła księżyc, na niebo wcześniej, ponieważ, jak powiedziała, potem nie będzie czasu. Spojrzałem z utęsknieniem w stronę białego krążka unoszącego się na niebie. Nagle do moich uszu dobiegły ciche jęki. Zdziwiony przeniosłem wzrok na Lanne. Działo się z nią coś dziwnego. Tak jakby jej kości się kurczyły, a sierść błyskawicznie rosła. Gdy ten cały proces dobiegł końca spojrzałem na... klacz? To co stało teraz w mroku, oświetlone jedynie blaskiem księżyca nie było koniem.



- Rey... ja... nie wiem co się... - z pyska zwierzęcia wydobyły się słowa. Przyjrzałem się mu dokładniej. To był tak jakby wilk... ze złotymi skrzydłami. Dopiero po chwili udało mi się skojarzyć czyj dokładnie głos słyszałem.
- Ratujcie, Ember znowu chce mnie zeżreć! - krzyknąłem przestraszonym głosem, wykonałem zwinny obrót i ruszyłem biegiem w las.
- Nie! Rey! To... - wadera nie zdążyła dokończyć, ponieważ skręciłem i ruszyłem z powrotem w jej kierunku, tym razem zataczając się ze śmiechu.
- Aahaahaahahaahaahaha! - śmiejąc się podszedłem chwiejnym krokiem do Roxolanne i objąłem wilka skrzydłem.
- C-co? Nnie... boisz się mnie? - wyjąkała zdziwiona wadera.
- Nie, Roxuś, czemu miałbym się ciebie bać? - otarłem łzy z oczu drugim skrzydłem.
- Mogę ci coś zrobić, zobacz na moje pazury! - podniosła do góry dwie łapy, prezentując mi swoje ostre pazury, a następnie otworzyła pysk pełen ogromnych kłów. Zbliżyłem pysk do jej otwartego i przyjrzałem się jej wilczym zębom.
- Hmm... powinnaś iść do dentysty - mruknąłem głosem specjalisty. 
- Rey! - warknęła, jak na wilka przystało i uderzyła mnie łapą. Przez chwilę poczułem jak po moim policzku rozchodzi się ciepło, a potem mrowieniu skóry. 
- Uhu? Roxo? - spojrzałem zdziwiony na wlepiającą we mnie przestraszone i wielkie jak spodki oczy waderę.
- Ja... ja... przepraszam! - w jej oczach pojawiły się łzy. Przekręciłem głowę, nie rozumiejąc. Wilczyca zaczęła mamrotać coś do siebie. - Mówiłam, żebyś się do mnie nie zbliżał! - krzyknęła i rzuciła się w las. Powiodłem za nią oczami, a w moich uszach nadal unosił się dźwięk uderzeń łap o podszycie. Zdziwiony oparłem policzek na skrzydle. Nagle poczułem coś ciepłego na piórach. Przyjrzałem się delikatnie czerwonej cieczy i powąchałem ją.
- Krew... - mruknąłem do siebie. W tej chwili pewnie Roxo obwiniała się za to, co mi zrobiła. Zaśmiałem się cicho. - Jak miło... - prychnąłem. Stanąłem na skraju lasu i napiąłem mięśnie. Przez chwilę czułem ból, byłem jednak do niego przyzwyczajony. To była jedna z zalet potężnej magii, którą dysponowałem. Jak wiecie, w wielu książkach pisze, że Nekromanci mogą wymieniać swoją duszę, z duszą innych stworzeń i tym samym przejmować ich ciała. Nigdzie jednak nie piszę, że mogą te ciała kolekcjonować. Wyprostowałem się i zacząłem węszyć w powietrzu. Gdy wyłapałem słabą woń Roxolanne, pobiegłem za nią, słysząc wyraźnie każdy otaczający mnie dźwięk.

Gdy wszedłem na małą polanę ujrzałem biały, puchaty kształt leżący na trawie. Usłyszałem głośnie pochlipywanie. Podszedłem bliżej i wyciągnąłem puchatą łapę, kładąc ją na gęstej sierści wadery.
- Roxo. Roxo... - zawołałem cicho. Lanne przestała na chwilę płakać. Uniosła lekko głowę i spojrzała na mnie. Obserwowałem, ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy, jak jej czerwone oczy robią się coraz większe.
- Uh... - z jej gardła wydobył się dziwny odgłos. Gdy tylko go usłyszałem, zaśmiałem się cicho pod nosem.
- Zgadnij, kto to?


<Roxolanne>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz