sobota, 16 stycznia 2016

Od Reamonn'a C.D. Roxolanne

Nachyliłem się w stronę klaczy i szepnąłem jej do ucha niepewnym głosem.
- Czemu to zrobiłaś? 

- Kiedyś to tylko bym tam stała. Dzisiaj... nie mogłam - odpowiedziała cichym i spokojnym głosem, wpatrując się w rozmawiających przed nią bogów. Większość z nich miała na pyskach niezadowolone miny, a Ember wściekle parskała. Widocznie nie podobała jej się obecna sytuacja. Za wszelką cenę chciała nas rozdzielić, a następnie mnie unicestwić. Przed chwilą doszedł jej kolejny powód do zabicia mnie.
- Dziękuję... - powiedziałem cicho, opierając głowę na jej plecach. Naprawdę ciężko było wymówić mi to słowo. Nie czułem nic specjalnego. Nie obchodziło mnie czy zostałbym przykuty do jakieś skały, czy coś. Byłem jednak pewny, że jeśli to powiem ona też poczuje się lepiej.
- Widziałeś Acoo~~? Ta mała ocaliła twojego wypłosza - usłyszeliśmy za nami rozbawiony głos. Kiedy odwróciłem głowę ujrzałem za moimi plecami czarnego ogiera, który mówił do siebie. Zaraz... do siebie? Nagle obok Moon'a pojawił się, jakby znikąd, czarny, skulony pegaz i zachichotał.
- Widzę, widzę, Moony~ - Roxolanne spojrzała na mnie pytającym spojrzeniem. Na przeciwko nas stali Moon i Acoose, śmiejąc się do siebie. Ciekawe, czy Acoose widział całe zajście, skoro mógł tu być od początku, a i tak nikt go nie zauważył. No może oprócz ogiera nocy.
- Tata? - spytałem lekko rozbawionym głosem. W jednej chwili oba czarne konie przeniosły wzrok na nas z Roxolanne. Acoose uniósł jedno skrzydło i pomachał mi a następnie wykonał zachęcający gest. Zostawiłem biała klacz za sobą i podszedłem do nich.
- Patrząc na was, nigdy bym się nie domyślił, że jesteście spokrewnieni - zaśmiał się Moon, mierząc nas wzrokiem.
- Taaa, wykapana mama~ - prychnął Acoose i poklepał mnie skrzydłem po plecach. Mimo, że jego skulona postawa wcale na to nie wskazywała, to uderzenie miał mocne. 
- Ale charakter to ma po tobie Acoo - skomentował sceptycznie Moon, na co ja zaśmiałem się gorzko. 
- Więc? Czego chcieliście? - spytałem.
- Z tym swoim wyglądem mógłbym go wziąć za gladiatora, kiedy ty mógłbyś być woźnym i sprzątaczem na arenie - Moon wyraźnie zignorował moje pytanie.
- Ciekawe kim byś ty był, Moony~ może sprzedawałbyś ciasteczka? - zaśmiał się Acoose.
- Ja bym bardziej postawił na sędzie - mruknąłem, cicho się śmiejąc.
- TAAA! Wtedy to by każdy mecz kończył się wynikiem -50 dla każdego! - powiedział Acoose, na co cała nasz trójka wybuchnęła śmiechem. Moon upadł na kolana, próbując złapać oddech i przestać się śmiać, a ja z Acoose oparliśmy się o siebie, płacząc ze śmiechu.
- Em, panowie, możecie się zachowywać? - zza naszych pleców usłyszeliśmy głos Sun. Moon wstał, próbując się uspokoić i podszedł do klaczy.
- Wybacz, siostro - odparł, stając się poważny. My z Acoose również zamilkliśmy, ocierając łzy z oczu. Dopiero teraz Roxolanne odważyła się podejść do nas.
- Droga Sun, Moon... - zaczęła, lecz bogini nakazała jej zachować ciszę machnięciem kopyta.
- Wiem, że ekscytujecie się swoimi idiotycznymi problemami, ale wiedz, Reamonn'ie Adalmite Arcadia, że będziemy cię pilnować - uśmiechnąłem się w jej stronę i podszedłem do Roxo. Rozłożyłem skrzydła i objąłem nimi klacz.
- Spokojnie! Dobrze się nią zajmę! - prychnąłem, posyłając Sun szarmanckie spojrzenie. Ta tylko zmarszczyła brwi.
- Nie prowokuj mnie do zmiany decyzji - odparła spiętym głosem. W jednej chwili Lanne wyrwała się z mojego uścisku i podbiegła do Sun.
- On się tak zawsze zachowuje. To dla niego norma - prychnęła, krytykując moje zachowane. Bogini pokiwała głową, niezbyt zachwycona tym co usłyszała. Czyli tak... mam tu mieszkać tydzień. W tym zamku, z Roxo...
- Em, przepraszam - powiedziałem, podnosząc w górę skrzydło, niczym w szkole. Spojrzenia wszystkich skierowały się na mnie, a Moon pokiwał głową, udzielając mi głosu.
- Mów
- Macie tu arenę? - spytałem niepewnym głosem.
- Chcesz ćwiczyć w takiej chwili? - zdziwiła się Sun, na co Acoose zachichotał, patrząc wymownie na Roxolanne.
- Jeśli Rey nie będzie przez dłuższy czas zabijał to dostanie furii - wytłumaczyła cicho bogini klacz.
- Czyli chce tutaj zabijać innych?! - warknęła wściekła Sun. Zgaduję, że chciała za chwilę cofnąć wyrok.
- Nie, nie! - zaśmiałem się. - Walczę ze szkieletami. Można to nazwać zabijaniem, ale skoro trupy są już martwe to nic nie czują - powiedziałem, odgarniając grzywę z oczu. Sun przez chwilę wpatrywała się we mnie. Kiedy w końcu zrozumiała o co mi chodzi pokiwała głową. Najwidoczniej sama się zastanawiała, czy zostawianie kogoś kto dostaje furii od niezabijania z Roxolanne jest dobrym pomysłem.
- Duży budynek w północnej części miasta. Z powietrza łatwo zauważysz - odparła z rezygnacją.
- Dziękuje - powiedziałem i pokłoniłem się bogini. Trochę uprzejmości nie zaszkodzi. Roxolanne posłała mi zdziwione i podejrzliwe spojrzenie, na co ja uśmiechnąłem się i prawie niezauważalnie wzruszyłem barkami. Sun opuściła nasze grono i stanęła pośrodku sali. Wyprostowała się i używając mocy zalśniła blaskiem, aby przyciągnąć uwagę innych.
- Drodzy Bogowie i wszyscy tu zebrani! Oficjalniej zamykam dzisiejsze zebranie! Dziękuję za przybycie! - powiedziała podniosłym głosem. Odpowiedziały jej oklaski. Nie miałem zamiaru dłużej sterczeć w tym miejscu, więc szturchnąłem Roxolanne w bok.
- Pst, pssst... Chodźmy już - szepnąłem jej do ucha. Klacz tylko pokiwała głosem i udaliśmy się w stronę wyjścia. 



Gdy tylko przekroczyliśmy bramę Lanne ruszyła w stronę willi, ja w przeciwną. Odwróciła się zdziwiona w moją stronę.

- Nasz zamek jest w tą stronę - powiedziała, wskazując kopytem południe.
- Nie chcę jeszcze wracać - odparłem cichym i spokojnym głosem, wpatrując się w oświetloną latarniami ulicę.
- Niech ci będzie - klacz pokiwała głową z rezygnacją i ruszyliśmy wzdłuż ulicy. Nasze kopyta stukały o kostkę. Rozejrzałem się. Wzdłuż uliczki mieściły się kawiarenki, a siedzące w nich konie gwarnie rozmawiały. Pewnie żaden z nich nie domyślał się, że nie jesteśmy po prostu zwykłymi mieszkańcami. 








Kiedy dotarliśmy do ogromnego placu wydałem cichy okrzyk zdumienia.

- Woah - cały czas wodziłem wzrokiem po starych domach. Podeszliśmy z klacz i usiedliśmy pod posągiem stojącym pośrodku rynku.
- Dolina Królów jest niesamowita, nie? - spytała cicho, opierając o mnie głowę. Przytaknąłem cicho i wpatrzyłem się w rozgwieżdżone niebo. Ciekawe, jak skończy się ta cała historia... Na dworze było ciepło, więc tej nocy dużo koni wybrało się na spacer. Wśród nich widziałem, dużo par, idących obok siebie i śmiejących się. Uśmiechnąłem się w stronę Roxolanne. W obecnym stanie sami wyglądaliśmy trochę jak para. Po dzisiejszym zdarzeniu czułem się w rozsypce. Wtedy na zebraniu byłem w stanie się śmiać, ponieważ odwróciłem swoją uwagę. Teraz, gdy rozmyślałem o przeszłości, czułem się dziwnie. Byłem koniem, a jednocześnie dziwnym stworzeniem, jakby potworem. Zachichotałem, przez co Roxolanne spojrzała na mnie.
- Wszystko okej? - spytała, lekko zatroskanym głosem.
- Oczywiście - odpowiedziałem, nadal się śmiejąc. - Lepiej niż być może!
- Ah... - klacz westchnęła. Pewnie domyślała się, jak się czułem po dzisiaj. Nagle z jednego z głośników stojących w kawiarence rozległa się głośna muzyka. Słysząc jej skoczny rytm podniosłem się i spojrzałem na zdziwioną Roxo. Naprawdę nie wiem, dlaczego zacząłem śpiewać...





<Roxolanne>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz